piątek, 10 lipca 2020

Plebiscyt na Warmii, Mazurach i Powiślu w 1920 roku oczami pastora Edwarda Małłka.

Plebiscyt w Prusach Wschodnich

“Za kim głosować? Za Polską czy za Niemcami?



Oto pytania, które powtarzano na plebiscytowym terenie. Zgodnie z postanowieniami Wersalskiego Traktatu Pokojowego, powołana została specjalna Komisja Międzynarodowa, w skład której weszli przedstawiciele Anglii (przewodniczący), Włoch, Francji i Japonii.

Siedzibami Komisji był Allenstein (Olsztyn) i Marienwerder (Kwidzyń). Komisja miała do pomocy 80-ciu wyższych urzędników i oficerów. Uprawnieni do głosowania byli wszyscy (mężczyźni i kobiety), którzy w dniu 10.01.1920 roku ukończyli dwudziesty rok życia i którzy:

1. W Prusach Wschodnich się urodzili, względnie od 1.01.1905 roku mieszkają. 2. W Prusach Zachodnich się urodzili, względnie od 1.01.1914 roku mieszkają.

W Prusach Wschodnich były 3 listy: 1. Na terenie Plebiscytu urodzeni i tam zamieszkujący. 2. Na terenie Plebiscytu urodzeni, ale tam nie zamieszkujący. 3. Na terenie Plebiscytu nie urodzeni, ale od 1.01.1905 roku zamieszkujący.

W Prusach Zachodnich były 4 listy: 1. Na terenie Plebiscytu urodzeni i od 1.01.1914 roku zamieszkujący. 2. Na terenie Plebiscytu nie urodzeni, ale dopiero po 1.01.1914 roku zamieszkujący. 3. Na terenie Plebiscytu urodzeni, ale dopiero po 1.01.1914 roku zamieszkujący. 4. Na terenie Plebiscytu urodzeni, ale nie zamieszkujący.

Komisja Plebiscytowa przygotowała obowiązujące kartki do głosowania, ustalonego wzoru, o wymiarach 10 x 8 cm. Na jednej był napis „Polska – Polen”, na drugiej „Ostpreussen” – w nawiasach (Prusy Wschodnie).


Stronę Niemiecką Prus Wschodnich reprezentowali przed Komisją Plebiscytową: Komisarz Freiherr von Gayl i Max Worgitzki (Wschodnio-Prusacy). Przedstawicielami Polskiej Strony były następujące związki: 1. Mazurski Związek Ludowy z siedzibą w Szczytnie, prezesem był Friedrich Leyk ze Szczytna. 2. Komitet Mazurski z siedzibą w Warszawie, prezesem ks. dr Juliusz Bursche, biskup Polskiego Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. 3. Zrzeszenie Plebiscytowe Ewangelików Polaków w Warszawie, której członkiem była między innymi pisarka Emilia Sukert-Biedrawina. 4. Rady Ludowe zrzeszające przede wszystkim obszarników pod przewodnictwem hrabiego Sierakowskiego z Waplick /Sztumu. Pierwsze trzy ugrupowania miały charakter ewangelicki. Czwarte było czysto katolickie.

Obie strony już od chwili podpisania Traktatu Pokojowego przystąpiły do agitacji, drukując ulotki, urządzając zebrania, na których przemawiali przedstawiciele jednej czy drugiej strony. Strona niemiecka miała za sobą całe społeczeństwo miejscowe. Dysponowała tysiącami ludzi, czynnie zaangażowanych w pracy agitacyjnej. Strona polska miała za sobą zaledwie kilka rodzin mazurskich, czynnie współpracujących w akcji przedwyborczej. Niemcy postulowali przed Komisją Pokojową: – pozostawienie terenu plebiscytowego przy Niemczech, decyzję uzasadniając tym, iż Prusy Wschodnie nigdy bezpośrednio nie należały do Polski i że Mazurzy czują się Niemcami.

Przedstawiciele Polski uzasadniali swoje żądania następująco: 1. Prusy Wschodnie to pierwotnie polska ziemia, polski kraj. 2. Państwo Niemieckie przez wieki utrzymywało lud mazurski w nieświadomości narodowej, germanizując go. 3. Niemcy deportowały polskie rodziny z Prus Wschodnich na roboty do Niemiec Zachodnich, w szczególności do Zagłębia Rury (Westfalii).Czytając listy uprawnionych do głosowania dziwi niejednego to, że z listy trzeciej w Prusach Wschodnich i z listy czwartej w Prusach Zachodnich dopuszczono osoby urodzone, ale nie zamieszkujące teren plebiscytowy. Jak mogło do tego dojść? Polskie źródła o tym milczą. – Dlaczego?

Dowiadujemy się, że uzasadnienie Polski według punktu trzeciego: „Rodziny polskie z Mazur Prus Wschodnich były przymusowo wysyłane do Westfalii”. Strona niemiecka sprytnie to podchwyciła i przekonała Radę Pokojową w Paryżu, że wobec tego ludzie ci powinni mieć prawo głosowania w czasie Plebiscytu. Rada Pokojowa to zatwierdziła. Teraz rozumiemy, dlaczego Polacy o tym milczą. Cichutko i ze wstydem pogodzono się z uchwałą Komisji Pokojowej. Głupi pomysł Przedstawicieli Polski odbił się rykoszetem i jak bumerang uderzył w ich głowy. Konsekwencją tej uchwały było to, że całe transporty (pociągami, okrętami) przychodziły z Niemiec z uprawnionymi do głosowania.

Rozgorzała walka o duszę – przepraszam – o głos Mazura i Warmiaka. Max Worgitzki, reprezentujący swój wschodnio-pruski naród, wierny ewangelik, wystarczyło, że powiedział jedno zdanie: „Jak dostaniecie się do Polski, musicie stać się katolikami”; albo: „Nigdy do Polski nie należeliśmy i nigdy nie chcemy należeć”. To wystarczyło, aby przekonać wyborców.

Polskie Komitety przedstawiały Polskę w świetlanej aureoli, w różnych kolorach. Zapewniali, że w Polsce gospodarczo będą mieli lepiej, bo Prusy Wschodnie będą odcięte od Reichu (przez korytarz) i ludzie Prus Wschodnich zginą z niedostatku (niestety, o żebrakach i złodziejach w Działdowszczyźnie już słyszeli, jak tam Mazurzy mają „dobrze”). Zapewniali też, że w Polsce jest lepszy ład i porządek, „śmiech na sali”. Biskup dr Juliusz Bursche zapewniał, że ewangeliccy Mazurzy nareszcie dostaną polskich pastorów, głoszących Słowo Boże w języku polskim. A o aresztowaniach ewangelickiego księdza Helda w Narzymiu, powiat Działdowo, władającego pięknym językiem mazurskim-polskim również bardzo dobrze wiedziano w Prusach Wschodnich. A któż w tym czasie pragnął w Kościele ewangelickim języka polskiego? Z Brodowa na pewno mój Ojciec, stary Kantorek i kilku staruszków. Młoda generacja uczęszczała (i w powiecie działdowskim) na nabożeństwa niemieckie, aczkolwiek w domu rozmawiano po mazursku. Biskup Bursche, chcąc przekonać Mazurów, powinien im powiedzieć prawdę o Kościele ewangelickim w Polsce, że ma 4 razy więcej parafii z językiem niemieckim niż polskim. To byłoby bardziej zachęcające, bo przecież parafie ewangelickie w Polsce były przede wszystkim tam, gdzie mieszkali Niemcy. Dlaczego tego nie powiedział? Dlaczego nie powiedział, że i jego Polacy uważają za Niemca. A inni pastorzy Polskiego Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, jak: Sues, Bartel, Gloeh, Kleinschmidt, Michelis, Trenkler, Otello, Gastpary, Lodwich i cała falanga innych – to też Polacy? Choćbyście nosili tablicę rejestracyjną na szyi i na d... z napisem: „Ja, Polak” – to i tak w Polsce uważać was będą za szwabów tak, jak i zawsze kościoły nazywają „Kirchą”. – Chcę przez to powiedzieć, że cała akcja biskupa Burschego w czasie Plebiscytu „psu na buty się nie przydała”. Z przykrością trzeba stwierdzić, że biskup Bursche nie apelował do Mazurów jako herold protestantyzmu, lecz jako patriota polski. A to niestety nie trafiało do serca Mazura.

Strona polska, zaangażowana w akcji plebiscytowej, chcąc zdobyć fundusze, bajali społeczeństwo w Polsce, że „Mazurzy to Polacy z krwi i kości”, że „gwałtem ich zrobiono protestantami”, że „Mazurzy są chorzy, źle się czują jako ewangelicy, a wyzdrowieć mogą jedynie w atmosferze polskiej” itp. bzdury.

Mazurski Związek Ludowy z Fr. Leykiem na czele postulował w swoim programie (na wypadek przyłączenia Prus Wschodnich do Polski) utworzenie mazurskiego województwa z daleko idącą autonomią (pkt. 3). Ale i ta myśl nie chwytała Mazurów za serce. Zresztą Fr. Leyk będąc w Warszawie ubolewał: „Zauważyliśmy słabe zainteresowanie sprawą plebiscytową wśród miarodajnych czynników rządowych. Spotkaliśmy się z odmową przyjęcia naszej delegacji ze strony marszałka Piłsudskiego”. Widocznie Fr. Leyk nie znał poglądu Piłsudskiego na te sprawy i na pewno nie znał jego powiedzenia: „Do domu wariatów należą ci, którzy wierzą, że Wschodnioprusacy będą kiedykolwiek skłonni dać się ostemplować jako Polacy”.Wojna Polski z Rosją Bolszewicką, której Armia Czerwona przed Plebiscytem przeszła przez Działdowszczyznę, oraz złe wiadomości o położeniu Mazurów w powiecie działdowskim po jego przyłączeniu do Polski, znacznie ujemnie wpływały na polską akcję plebiscytową, jak również brak funduszów.

Obie strony starały się podważyć argumenty przeciwnika. Obie strony przeszkadzały przeciwnikowi w urządzaniu zebrań. Obie strony zmuszone były do organizowania straży ochronnej, zapewniającej bezpieczeństwo agitatorom-mówcom. Straże ochronne nazywano po prostu „bojówkami”. Strona niemiecka nie miała żadnej trudności, aby w każdej miejscowości mieć z miejscowych mieszkańców straż ochronną.

Natomiast Komitety Polskie musiały zdobywać „krzyżowców”, płatnych „rycerzy” najemnych z innych terenów Polski, głównie katolików z Wielkopolski. Niestety, nie byli to wojacy godni równać się z dawnymi rycerzami Zakonu Krzyżackiego. Czytamy, jak „bojówki polskie” razem z agitatorami tylko ucieczką ratowali swoją, często poturbowaną skórę.

Wreszcie nadszedł dzień głosowania 11.07.1920 roku. W lokalach wyborczych zawrzało jak w ulu. Sprawdzano kartki do głosowania przez mierzenie wymiarów (10x8), czy czasami nie są fałszywe. Kartkę do głosowania musiał każdy zdobyć od swoich agitatorów. Wynik głosowania był dla Polski klęską. Tylko 3 wioski: Małe Tarpy, Lubsztynek i Groszki, blisko powiatu lubawskiego, przypadły do Polski.
Szczegółowy wynik głosowania:

Plebiscyt dał odpowiedź na pytanie: Mazur i Warmiak to Polak czy Niemiec? Klęska plebiscytowa Polski stworzyła bardzo niebezpieczną sytuację dla agitatorów akcji polskiej. Oczywiście, płatni agitatorzy z terenów Polski, nie czekając na wyniki, uciekli „gdzie pieprz rośnie”. Ale co mają robić agitatorzy – rodowici Mazurzy? I oni musieli nawiewać do Polski, przynajmniej niektórzy z nich, jak: Friedrich Leyk, Gustaw Leyding, Bocian, Jan Jagiełłko-Jaegeral, Lipert, Sczech... Odważniejsi pozostali: Labusch Gottlieb (jun.), zmarł 3.10.1976 r. w Reszlu (Rößel); Labusch Emilia, córka Bogumiła (sen.), zmarła 11.07.1948 roku w Hosenbarku; Gottlieb z małżonką, zamordowani w 1945 roku, przypuszczalnie przez bandę szabrowników; Michał Kayka, poeta mazurski, którego pomnik stoi w Ełku, zmarł 22.09.1940 roku, pochowany w Ogródku, powiat Ełk.

Polacy, po „wyzwoleniu Mazur” (?), uhonorowali polską działalność Kayki białą farbą namalowanym słowem na jego grobie: „Szwab!” Osobno wspomnieć należy o nieroztropnym bohaterze mazurskim, którym był Gottlieb Linka, zmarły dnia 29.03.1920 roku. Jeszcze przed plebiscytem pobity przez bojówkę niemiecką za to, że za namową ewangelików polskich w Warszawie, pojechał do Paryża z żądaniem przyłączenia Prus Wschodnich do Polski bez plebiscytu. Ale spóźnił się przecież o 9 miesięcy, gdyż Traktat Pokojowy był już podpisany 28.06.1919 roku. Czyż o tym nie wiedzieli ewangelicy Polacy? Aby w ten sposób biednego Mazura wystrychnąć na dudka? W dodatku przypłacił to utratą życia, gdyż zmarł wkrótce po pobiciu na skutek odniesionych ran. Taką zapłatę otrzymali działacze plebiscytowcy – Mazurzy agitujący za Polską, śmierć i tułactwo w Polsce, która – podobno – miała być Ojczyzną. Analizując historyczne wydarzenia plebiscytowe, a zwłaszcza tragedię działaczy mazurskich na rzecz Polski, stawiam pytanie: dlaczego tak się stało?

Osobiście nie wiem, czym kierowali się Mazurzy, agitując i głosując za Polską. Sądzę, że żyjąc tradycją języka mazurskiego uważali może, że Mazur a Polak jest to samo. A działacze i agitatorzy mazurscy, nie znając przede wszystkim prymitywno-fanatycznego katolicyzmu polskiego, ulegli propagandzie polskiej. Przez to samo odseparowali się od większości społeczeństwa Prus Wschodnich. Wobec tego nie można mówić, że działacze mazurscy, agitujący za Polską, reprezentowali wolę ludu mazurskiego. Byli po prostu narzędziem obcej sprawy. Prawdziwym reprezentantem ludu mazurskiego był prymitywny człowieczek imieniem Worgitzki Max.
Worgitzki dobrze przewidywał, co spotkałoby Mazurów, gdyby dostali się w orbitę katolicyzmu w Polsce. Dlatego lud mazurski usłuchał głosu Maxa Worgitzkiego, a nie Friedricha Leyka, Labuschów, Leydingów, ani biskupa Juliusza Burszego. Należy dziwić się, dlaczego działacze mazurscy nie podchwycili myśli, którą wyrażała kartka do głosowania: „Polen – oder Ostpreussen”. Wprawdzie Friedrich Leyk postulował jak najdalej idącą autonomię, ale dlaczego nie posunął się trochę dalej? Dlaczego nie wołał głośno: „Prusy Wschodnie!” – jako państwo niepodległe, niezależne. Jeżeli bowiem Traktatowcy Wersalscy wymyślili taką formułę „Polska – albo Prusy Wschodnie”, to chyba można było się domyślać, że państwom ościennym, jak Francji, Anglii, Rosji, byłoby na rękę mieć Prusy Wschodnie jako oddzielne państwo, a nie bastion wypadowy nowej Republiki Niemieckiej. Z pewnością i Polsce takie rozwiązanie byłoby na rękę. Dlaczego u Fr. Leyka nie obudził się „Moorgeist Prusów”? Dlaczego nie konferował na ten temat z rodakiem Maxem Worgitzkim albo Freiherrem von Gaylem? Prezydentura Prus Wschodnich na pewno imponowałaby Gaylowi, a Worgitzkiemu Landratura w Neidenburgu. Niestety, zaprzepaszczono ideę „wzbudzenia” Państwa Prusów – nowej Republiki Bałtyckiej.

Szkoda, że w Prusach Wschodnich brakowało wtedy takich roztropnych, mądrych i dzielnych ludzi, jak pastor Emil Hegemann, który z pomocą nadleśniczego i sołtysa ogłosił w 1919 roku swoją parafię w Schwenten, Kreis Wollstein, niepodległą „Republiką Schwenten”. Trochę dziwna, nawet śmieszna rzecz, ale prawdziwa. – Jak to było? W 1918 i 1919 roku toczyły się w Poznańskiem walki wyzwoleńcze. Po stronie polskiej walczyły jednostki powstańcze, które starały się wydrzeć Niemcom jak najwięcej ziemi, po drugiej stronie wojsko „Grenzschutzu” broniło każdej piędzi swego „Heimatu”. Na terenie walczących stron znajdowała się parafia Święte, której mieszkańcy nie chcieli, aby na ich ziemi rozgrywała się walka. Po prostu chcieli mieć spokój. Parafia liczyła 3 tysiące mieszkańców, po połowie ewangelików i katolików. Pastorem parafii ewangelickiej był młody, energiczny, 48-letni ksiądz Emil Hegemann. Gdy walki w okolicy się rozpoczęły, Hegemann skontaktował się z nadleśniczym i sołtysem i razem ogłosili swoją gminę „Republiką”. Swoją decyzję przedstawili stronie polskiej i niemieckiemu Grenzschutzowi, oświadczając, iż Republika Święte postanawia być neutralna do chwili uregulowania spraw granicznych przez Traktat Pokojowy. Obie strony walczące poważnie honorowały „Niepodległą Republikę Święte”, nie naruszając jej granic. W Republice panował spokój i porządek. Pastor Hegemann był Premierem, jednocześnie Ministrem Spraw Zagranicznych. Nadleśniczy był Ministrem Obrony i głównym dowódcą naprędce zorganizowanej Milicji Obywatelskiej, Sołtys był Ministrem Spraw Wewnętrznych. Republika Święte przestała istnieć z dniem 10 stycznia 1920 roku, bowiem jej obszar pozostał przy Rzeszy Niemieckiej. Czy postawiono im pomnik, tego nie wiem, ale dosyć na tym, że zanotowano o nich i o ich „Republice”.

Szkoda, że o tym nie wiedział sołtys Wallesch z Uzdowa, powiat Działdowo. Zamiast przyłączyć Uzdowo do Polski, mógł ogłosić „Republikę Uzdowską”, stając się „Ministerpräsidentem”. Na pewno by tego nie żałował, albowiem bardzo żałował, że spowodował przyłączenia Uzdowa do Polski bez plebiscytu. Jaka szkoda, że Leykowie, Leydingowie, Labuszowie, Linkowie, Jaegertalowie i jak się oni działacze mazurscy nazywali nie byli tej miary, co wspomniany pastor Hegemann z jego wspólnikami.

Niemcy Plebiscyt wygrali, natomiast Wschodnioprusacy razem z działaczami mazurskimi sromotnie go przegrali, co ujemnie odbije się na przyszłych losach Prus Wschodnich. Ostpreusacy z Mazurami przede wszystkim przespali wspaniałą okazję proklamowania niepodległego państwa Starych Prusów – Republiki Prus Wschodnich, po prostu Ostpreussen.

Samo hasło plebiscytowe do głosowania: „Polen–Ostpreussen” podsuwało tę myśl. Po drugie, państwom sprzymierzonym zależało na osłabieniu i okrojeniu terenowym Niemiec. Trzeba było wtedy tylko ruszyć mózgami, a nie bojówkami uzbrojonymi w kije i pały. Z pewnością powstanie odrębnego państwa jako część przegranego Państwa Niemieckiego odpowiadałoby Francji, Anglii, Rosji i chyba też Polsce. Skoro po I wojnie światowej mogły powstać takie państwa, jak: Litwa, Łotwa, Estonia, wcale nie większe od Prus Wschodnich, to dlaczego nie mogłoby „zmartwychwstać” niepodległe Państwo Prusów – Prusy Wschodnie? Myślę, że zupełnie inaczej potoczyłyby się przyszłe losy Prus Wschodnich. W 1939 roku mogłyby nie przystąpić do wojny, w 1945 roku byłyby Sowiecką Republiką; a w 1990 roku znów Niepodległą Republiką Prus Wschodnich. Jednak do tego nie doszło. Okazało się bowiem, że Wschodnioprusacy z Freiherem von Gaylem na czele i Mazurzy ze swoimi agitatorami byli jedynie najemnikami obcych interesów, które tragicznie zaważyły na klęsce i losie Prus Wschodnich razem z ludem mazurskim w 1945 roku. “
Edward Małłek „Gdzie jest moja Ojczyzna? Wspomnienia”

Kilka słów o autorze, Mazurze z krwi i kości oddanemu całym sercem ludowi mazurskiemu:

Edward Małłek, absolwent polskiego seminarium nauczycielskiego w Działdowie, członek Związku Mazurów, obok swojego brata Karola, Gustawa Leydinga, Jana Jagiełłko- Jaegertala, Adolfa Edwarda Szymanskiego, oraz doktora Kurta Obitza. Do owego Związku Mazurów mogli należeć tylko rodowici Mazurzy – ludność miejscowego pochodzenia, bez względu na ich uświadomienie narodowe.
Jako oficer armii polskiej brał udział w wojnie 1939 roku, a podczas okupacji - sekretarz tajnego Instytutu Mazurskiego. Od kwietnia do początku lipca 1945 roku był starostą powiatowym w Nidzicy. Był też pierwszym pastorem w Ełku oraz jednym z głównych działaczy Ewangelickiej Rady Mazurów .
Wspomnienia spisane zostały w Hamburgu do którego trafił z emigracji do Kanady w latach 1984–1989. W Niemczech, pozostał przede wszystkim Mazurem – ani polska, ani niemiecka tożsamość nie okazały się na tyle silne, by zwyciężyć w nim Mazura.
Większość wypowiedzi pastora Małłka wywołuje przynajmniej sprzeciw ludzi nie rozumiejących duszy mazurskiej. Książką z której pochodzi ten fragment mogą poczuć się urażenieni wszyscy: Polacy, bo są tu ukazani jako dyskryminatorzy i barbarzyńscy niszczyciele kultury Mazurów; Niemcy, albowiem to na nich spada odpowiedzialność za germanizację ludu mazurskiego i piekło II wojny światowej; Mazurzy, bo Małłek nie oszczędza tych kolaborujących z hitleryzmem i gani powojenną naiwność polityczną Związku Mazurów; katolicy i ich Kościół, bo ukazani są niemal jako światowy spisek przeciw prawdzie w tym właśnie, co tak bolesne, tkwi wielkość tego świadectwa.
Co ciekawe, dość zgodnie odradzano pastorowi Małłkowi publikację w Polsce tego świadectwa jako zbyt bezkompromisowego, ale ono jest tylko dla kogoś bez mazurskiej duszy bezkompromisowe. Dla Mazurów to spojrzenie ze środka i próba rozliczenia tamtych czasów
Edward Małłek, pozostał do końca wierny swej Ojczyźnie Mazurskiej. Przyjeżdżał na Mazury, opiekował się grobami Rodziców i Braci, wspierał ostatnich Mazurów i tutejszych protestantów. Tu także, w roku 1995 zastała go śmierć. Zmarł na zawał serca na dworcu kolejowym w Olsztynie. Odszedł w wieku 89 lat.