niedziela, 24 marca 2019

Gwałty na kobietach w byłych Prusach Wschodnich i Zachodnich w schyłkowym okresie II wś i zaraz po jej zakończeniu


Każda wojna budzi różne demony, chce się powiedzieć za Faramirem z Władcy pierścieni, „każda wojna pozamienia nas w trupy”. W tej słynnej powieści J.R.R. Tolkien przelał na papier swoje przeżycia jako żołnierza I wojny światowej. Wojna na froncie wschodnim była wojną totalną dwóch systemów totalitarnych i budziła demony w znacznie większym stopniu niż gdzie indziej. Gwałtów na terenach radzieckich dopuszczali się żołnierze niemieccy mimo zagrożenia odpowiedzialnością za „zhańbienie rasy”, dlatego żołnierze radzieccy byli gotowi do zemsty.

Temat gwałtów był do lat 90. skrywany, najczęściej kobiety nie chciały o tym mówić. Uczeni psychologowie obecnie często zwracają uwagę na urazy psychiczne i cielesne, jakie dotknęły kobiety. Rozumiały one, że straciły poczucie dysponowania własnym ciałem, które musiało służyć zaspokajaniu potrzeb seksualnych alianckich żołnierzy, traciły swoje samozrozumienie i horyzont wartości. Przez dziesiątki lat po 1945 roku temat gwałtów na kobietach niemieckich był tabu. W NRD nie można było pisać źle o „wielkim bracie”, a na zachodzie zapanowała zmowa milczenia – odnośnie do gwałtów na terenie dawnego RFN trwająca w zasadzie do dziś (M. Gebhardt). Kobiety ukrywały, że zaszły w ciążę z „ruską świnią” lub „Iwanem”. Nieliczne znały personalia ojców swoich dzieci. Władze ZSRR surowo karały próby zalegalizowania związków żołnierzy radzieckich z niemieckimi kobietami. Także niemieccy mężczyźni związani ze zgwałconymi kobietami albo godzili się z zaistniałą sytuacją, albo porzucali je, szukając „czystych” lub „niewykorzystanych” kobiet. Rosjanie oczywiście nie przyznają się do niczego, co wypomniał im jeden z nielicznych prawych Rosjan Mark Sołonin. Cytuje oficjalne radzieckie raporty, które epatują straszliwymi zbrodniami dokonanymi w Prusach Wschodnich na kobietach. Rosja temu wszystkiemu zaprzecza albo milczy.

Pozwoliliśmy sobie wybrać fragmenty z książki dotyczące kobiet z byłych Prus Wschodnich i Zachodnich.
Gwałt i śmierć:
Często też, zwłaszcza w Prusach Wschodnich, zgwałcone kobiety były zabijane lub popełniały samobójstwa. Najdrastyczniejsze przykłady podaje Mark Sołonin: w miejscowościach Banfeld, Teichhhof i Alt Wusterwitz (wszystkie w pow. gąbińskim) leżały martwe kobiety, które zgwałcono i następnie zabito strzałem w tył głowy; w Schillmeischen koło Heidekrug (pol. Szyłokarczma) znaleziono pięć dziewcząt, związanych jedną liną, prawie bez ubrań, o mocno pokaleczonych plecach; w Elblągu znaleziono kobietę z rozprutym brzuchem, a inną młodą kobietę ze zmasakrowaną twarzą; w powiecie Pruska Iława w Linde zgwałcono około 50 kobiet, w tym cztery zamordowano, w trzech pokojach znaleziono 5 martwych kobiet i 3 dziewczyny, każda miała wetkniętą butelkę po winie; w Ziskau zgwałcono 80-letnią kobietę i 18-letnią dziewczynę, które zamęczono na śmierć; w Podlesiu (pow. grodkowski, ob. brzeski) zgwałcono dwie dziewczyny, potem zaś zamordowano; to samo działo się w Starym Grodkowie; w Kopicach zgwałcili kobietę i rozpruli jej brzuch; w Osieku pod Strzegomiem zgwałcili i zamordowali 6–7 dziewczyn; w Kerstenbruch i Neu Lewin (pow. Märkisch Oderland) zgwałcono i zamordowano kobiety i dziewczyny w tak okrutny sposób, że nie będziemy przedstawiać szczegółów; ta ostatnia uwaga dotyczy też kobiety zgwałconej i zamordowanej w Suliborzu koło Kalisza Pomorskiego; w Medenowie (ob. Łogwino (cyrilicą Логвино, niem. Medenau) zgwałcili i zamordowali po dwie kobiety i dziewczyny; w Georgenswalde (ob. Otradnoje (cyrylicą Отрадное) żołnierze 91 Dywizji Strzeleckiej Gwardii zgwałcili i udusili dwie młode kobiety (ob. miejscowości leżą w Sambii).

Gdy same kobiety prosiły o zabicie ich przez gwałcicieli, ci sprawiali wrażenie obrażonych takimi żądaniami.

Niekiedy zabójstwa po gwałtach przyjmowały masowy charakter:
[…]
Fakty takie pierwszy raz miały miejsce w wiosce Nemmersdorf (ob. Majakowskoje) w Prusach Wschodnich, gdzie w październiku czerwonoarmiści pierwszy raz wdarli się na terytorium Niemiec. Wykorzystała to goebbelsowska propaganda. Dziś trudno dojść, ile naprawdę było ofiar. Nowsze badania jednak potwierdzają przypuszczenia, że rzeczywistość była niestety dość podobna do propagandy Goebbelsa. Problem przesądził Prit Buttar, poświęcając sprawie Nemmersdorfu cały rozdział, w którym dotarł do relacji naocznych świadków. Prawda jednak leży gdzieś pośrodku, bo Leszek Adamczewski dotarł z kolei do dokumentów wskazujących na matactwa propagandy Goebbelsa, który wiele rzeczy fałszował, podwajając liczbę ofiar. Sfingowano też wiele zdjęć znanych z kronik propagandowych, np. podwijając do góry spódnice kobiet. Tego samego zdania jest też Miriam Gebhardt. W Prusach Wschodnich w październiku 1944 r. był to dopiero początek, ale dopiero w 1945 r. przetoczyła się pierwsza fala gwałtów. Wiele było ofiar samobójstw, zarówno w celu uniknięcia gwałtów, jak po ich popełnieniu. Bardzo charakterystyczny cytat znajdziemy u Marka Sołonina:

Około godziny 10 rano uspokoiło się i wszystkie poszłyśmy do mieszkania młodej frau K., jej jedenastoletnią córkę Traudel też zgwałcono. Tam ugotowałyśmy coś do zjedzenia. Ale znowu usłyszałyśmy kroki i wszystko powtórzyło się jeszcze raz. Krzyczałyśmy, błagałyśmy ich, żeby wreszcie zostawili nas w spokoju, ale oni nie znali litości. Umówiłyśmy się wszystkie, że się powiesimy. Ale znowu przyszedł. Kiedy w końcu odeszli, my jak najszybciej pobiegłyśmy na strych. Frau R. powiesiła się pierwsza. Młoda frau K. najpierw powiesiła swoją córkę Traudel, a potem powiesiła się sama. Podobnie postąpiła pańska matka z pańską siostrą [czyli matka powiesiła własną córkę – M.S.]. Teraz zostałyśmy tylko we dwie, pańska mama i ja. Poprosiłam ją, żeby zrobiła dla mnie stryczek, sama nie byłam w stanie zrobić ze zdenerwowania. Jeszcze ostatni raz uścisnęłyśmy się i pchnęłyśmy kosz, na którym stałyśmy. Jednak sięgnęłam nogami do podłogi, lina okazała się zbyt długa. Spojrzałam na prawo, potem na lewo, wszystkie wisiały jedna przy drugiej, wszystkie nie żyły. Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko spróbować uwolnić się od liny.
[…]
We wsi Okalice (pow. elbląski) pojawiali się każdej nocy w celu wielokrotnego gwałcenia kobiet i dziewczyn. Codziennie wiele razy je hańbili. Znaczna część z nich była w połowie oszalała, inne próbowały popełniać samobójstwa. Chciała to zrobić żona dra Walthera z Ośna Lubuskiego, która w obecności swego męża została wielokrotnie jeden po drugim zgwałcona. Zrezygnowała ostatecznie z popełnienia samobójstwa matka Marianne Stiebitz, ówcześnie 13-latki. Gwałcone były obie, szczególnie atrakcyjne były dla nich warkocze 13-latki. W Prusach Wschodnich w Rinderort (ob. Zaliwino): Tutaj miał miejsce najtragiczniejszy rozdział mojego życia, z którym musiałam się uporać. Także był straszny. 16-letnia dziewczyna, córka oberżysty Baltruscha, została przez bandytów rozebrana do naga i uwięziona w lodowato zimnym pokoju. Podczas gdy jeden stał na posterunku, wewnątrz przebywało 11 mężczyzn w pokoju również, od rana do wieczora kolejno zaspokajało swoje pożądanie. Dziewczyna była tak zastraszona, że sama chciała sobie odebrać życie.

Niektóre kobiety umierały wskutek wielokrotnych gwałtów: W pojedynczej celi leżała młoda kobieta i nikt nie wiedział, czym zawiniła. Dzień i noc przed drzwiami jej celi stali w kolejce sowieccy żołnierze, by zaspokoić swe żądze. Bronić się nie miała jak. Skazana została na straszny los. Ileż musiała się wycierpieć, zanim śmierć przyniosła jej wyzwolenie!

W Stołupianach (niem. Stallupönen, ob. Niestierow):
Podczas pieszej wędrówki do Stallupönen byłam często przez Rosjan gwałcona. Jednej nocy zabierali mnie Rosjanie pięć razy. Wiele kobiet było zabieranych do 15 razy przez Rosjan. Bardzo dużo z nich potem umarło. Po drodze widzieliśmy ulice, na których leżały młode i stare kobiety, które dręczono do śmierci. Tym kobietom Rosjanie zaciągnęli spódnice na głowy. Mogłyśmy zobaczyć, że bielizna i dolne części ciała całe były we krwi. W jednym bunkrze znaleźliśmy młodą dziewczynę ze starym ojcem, obydwoje zamordowani przez Rosjan. Dziewczyna miała wysoko podciągniętą spódnicę i mogliśmy zobaczyć, że jej bielizna była zakrwawiona. Na drodze do Stallupönen przez cały czas takie straszliwe obrazy mogliśmy oglądać i przeżywać. Na poboczu leżały również trupy kobiet w różnym wieku. Był to straszny widok – wiele nieżywych, młodych kobiet z rozczochranymi włosami, szklistymi oczami, leżących w różnych, najdziwniejszych pozycjach. Był to dla mnie, dwudziestoletniej dziewczyny, niesamowity widok. Byłam pewna, że kobiety te zostały przed śmiercią zgwałcone przez bolszewickie żołdactwo. Strach mnie ogarniał, gdy myślałam, że może mnie spotkać podobny los. W Reszlu gwałcili 13- i 14-letnie dziewczęta, w tym 14-latkę, córkę W.F. i 13- latkę, córkę kupca V.M. Przyjaciółka autorki relacji E.S., E.W. i jej matka zostały zgwałcone, ta ostatnia długo była chora. Wiele kobiet potem otruło się. Kobiety stawiające opór były czasami zabijane, ale każdy gwałt mógł się zakończyć zabójstwem, choć zdarzali się nieśmiali i uprzejmi gwałciciele, którzy po odbyciu stosunku seksualnego chcieli porozmawiać.
[...]
W Elblągu na otwartym placu radzieccy żołnierze zgwałcili 15-latkę, a matka, która broniła córki, dwa dni później zmarła.

Obraz gwałtów na froncie wschodnim:
Relacje ofiar i świadków tworzą pełen obraz tego, co działo się w I połowie 1945 r. Leonid Rabiczew widział taką scenę w Prusach Wschodnich: Kobiety, matki i ich córki leżą z lewej i z prawej wzdłuż drogi, a przed każdą z nich stoi hałaśliwa gromada mężczyzn ze spuszczonymi spodniami. Mógł dodać, że w tym tłumie byli też chłopcy, dla których ów makabryczny rytuał stał się pierwszym doświadczeniem seksualnym w życiu. Kobiety, które krwawiły albo traciły przytomność, odciągano na bok – ciągnął Rabiczew – a żołnierze strzelali do tych, które próbowały ratować własne dzieci. Tymczasem grupa „szczerzących się” oficerów stała nieopodal, jeden z nich zaś „kierował – nie, regulował – tym wszystkim. Miał dbać, żeby każdy bez wyjątku żołnierz wziął w tym udział”. Taki systematyczny charakter gwałtów widziała Erika Appel: Nigdy nie zapomnę tego widoku! Trwożliwe przyciśnięte do ściany setki niemieckich kobiet i dzieci. W ostrym świetle rozpoznaję dziewczęta z warkoczami. Matki trzymają niemowlęta w ramionach, stare kobiety w chustach na głowie. Kobiety, kobiety – jak daleko sięga mój wzrok. Nagle rozkaz – i zza naszego samochodu wyskakuje niezliczona gromada Rosjan. Szarpią za paski, biegną z rozpiętymi spodniami, niektórzy upadają, szybko jednak wstają – i za chwilę znad muru wznoszą się krzyki bólu, płacz, błaganie i skomlenie. Nie do pojęcia! Leżę, wytężam wzrok i patrzę w światło – nie mogę pojąć tego, co widzę, i jestem sparaliżowana. Obok mnie zrozpaczeni mężczyźni zasłaniają oczy zaciśniętymi pięściami. Nasi Rosjanie chciwie wpatrują się w mur. Przeraźliwy gwizd, odczłowieczona horda pędzi z powrotem z podniesionymi spodniami, w biegu mijają ich sapiąc nowi żołnierze. Gwałcenie na rozkaz! Zorganizowane z rosyjską dyscypliną! Dwóch naszych strażników wyskakuje z wozu. Najstarszy z nich przykuca nieruchomo przy burcie samochodu. Przy murze przerzedzają się szeregi. Wiele kobiet upadło i wije się na ziemi. Krzyki i skomlenie drążą nasze mózgi. Wszystko to rozgrywa się przed oczyma w ostrym świetle reflektorów, jakby na wielkim ekranie. Czas zatrzymał się w miejscu. Nie wiem, jak długo trwały te okrucieństwa, słyszałam tylko gwizdy i stukot ciężkich, żołnierskich butów. Już prawie jasno, gdy rozlega się niemiecka komenda: „Wyłączyć reflektory!” – Przy murze zrobiło się cicho. Padają pojedyncze strzały. Jeszcze mocniej tulimy się do siebie. Jest tak, jakby wstający nowy dzień raz jeszcze chciał nabrać głębokiego oddechu, aby mieć wystarczająco sił na wszystkie te okrucieństwa, które na niego jeszcze czekały. Jedną z ich ofiar była Hilde Fink, mimo 15 lat życia została wielokrotnie zgwałcona tyle razy, że nie pamiętała liczby. Gwałcono już od razu po wkroczeniu do danej miejscowości. „13 lutego przyszli Rosjanie i natychmiast zaczęły się kradzieże i gwałty. Mnie samą zgwałcono sześć razy. Na mój opór, prośby, płacz odpowiedzią był pistolet”.
[…]
Po kapitulacji Królewca naoczny świadek widział, jak uprowadzają nawet nieletnie dziewczyny, potem w nocy słyszano straszliwe wrzaski. Także w Trzebiniu, pow. Wałcz, gwałcili całymi oddziałami kobiety. Podobnie było w Złotnej (pow. morąski) – już pierwszego dnia uprowadzili młode dziewczyny i kobiety, wśród nich 13- i 14-latki. Kiedy Rosjanie dotarli do przedmieścia Grubenhagen w Elblągu (dziś okolice ulicy Grochowskiej), od razu uprowadzili młode kobiety. W tym samym mieście zgwałcili wielokrotnie Hedwig Zimmermann, którą potem wywieźli, taki sam los spotkał Holenderkę Johannę Koetsier, kobietę około 30-letnią, którą po wielokrotnych gwałtach wywieziono na Syberię wraz z trzymiesięcznym synem. Zgwałcili wszystkie kobiety od 13. do 60. roku życia, robili to bez przerwy w brutalny sposób. Najpełniejszy obraz sytuacji w Elblągu zapisała Dora Mletzko: I wtedy zaczęło się chyba najgorsze, co mogło się nam kobietom przytrafić. To było przerażające, a co można również określić jako niewyobrażalne. Bestie przychodziły bez przerwy, świeciły swoimi latarniami w pomieszczeniu dookoła i brały sobie jedną po drugiej. Nie było żadnej pomocy. I nie było chyba żadnej kobiety, której ten los prymitywnego gwałtu byłby oszczędzony, i któremu ja także nie mogłam ujść. Moje biedne siostry, młode i niedoświadczone, i wiele, wiele kobiet i dziewczyn, które musiały im ulec, gdyż nie chciały zostać rozstrzelane. Jak długo któraś się wzbraniała pójść z nimi, był wyciągany pistolet. Tak minęła pierwsza noc po „wyzwoleniu” przez Rosjan. Gwałt na Dorote Reiß oraz na pani Stegmann z córkami przedstawił w zbeletryzowany sposób Tomasz Stężała: Kobieta, pojękując, poprawiła się na krześle, jej opuchnięte dłonie wędrowały po całym ciele, robiąc remanent. Gdy dotarły do ud, zatrzymały się, a z oczu trysnął następny strumień łez. [Czerwonoarmiści prawie śmiertelnie ranili jej męża – T.K.].
[…]
Klęczałam przy mężu, starając się zatamować krwawienie, a ruscy rzucili się na Frau Stegmann i jej córki. Boże, najmłodsza miała dopiero dziewięć lat! Powlekli je na piętro, gdzie były nasze, znaczy moja i Waltera sypialnie i tam zaczęli po kolei gwałcić. Na początku wszystkie przeraźliwie krzyczały, ale potem ucichły biedactwa. […] Wieczorem, jak się ściemniło, przyszli nowi i znowu się zaczęło. Zabrali mnie do piwnicy – ja, ja się broniłam i wtedy jeden z nich powiedział, że sprowadzą lekarza, jak się… – kobieta zawiesiła głos i opuściła oczy, a twarz oblał ciemny rumieniec wstydu – cóż miałam zrobić, zgodziłam się. Świnie! Żadnego lekarza oczywiście nie przysłali…
[…]
A co się stało z Frau Stegmann i jej córkami? Twarz kobiety zamarła. Po dłuższej chwili cicho odparła: – Nie wiem, nie było ich w domu. Ale mam nadzieję, że Pan Jezus wita je już w Raju. 7 luty 1945 roku. Ewa: Do zatłoczonego holu weszła kolejna grupa ruskich żołnierzy, w brudnych, białych okryciach. Śmierdzieli moczem i strasznym brudem na kilometr; ten zapach będę pamiętała do końca życia! Grupkami przechodzili między kobietami, zmuszając je do oddania całej biżuterii. […] Pogardliwe syknięcie i przeszli do następnej ofiary. Jako trzydziestodziewięciolatka na szczęście nie wyglądałam dla nich atrakcyjnie. Znowu przeraźliwe krzyki i jęki rozpaczy – Rosjanie wyciągnęli z tłumu młodą dziewczynę z pięknym blond warkoczem. Jej walcząca matka także wpadła w oczy napastników i z wykręconym ramieniem została wypchnięta z holu. Ściśnięte jak śledzie w beczce czekałyśmy na ciąg dalszy. „Boże, gdzie są nasi żołnierze?”. Szarpnęła się, a ten zaczął rechotać i złapał młodą dziewczynę, która przerażona skamieniała, tylko wielkie łzy kapały po jej brudnej twarzy. Ruski złapał ją za rękę i zaczął ciągnąć ją jak worek i przerzucił sobie przez ramię, wywołując wybuch rżącego śmiechu u pozostałych wojaków. W świetle relacji żony lekarza Mackowa: Do naszej wsi rosyjskie oddziały weszły 1 marca… Wszystkie domy zostały splądrowane, a kobiety – od najstarszej staruszki po dwunastoletnie dziewczynki – zgwałcone. Wszystkie, bez różnicy, przeszłyśmy to samo. Następnego dnia napotkałyśmy kilka młodych kobiet, które się powiesiły wraz ze swoimi dziećmi, ponieważ już nie mogły znieść tej męki. Byłyśmy tak przerażone i otępiałe, że już nawet nie mogłyśmy płakać i tylko myślałyśmy sobie: mają już to za sobą…. W Wołowych Lasach (pow. Wałcz) dorwali się do dwóch młodych dziewczyn i kobiety w zaawansowanej ciąży, wszystkie były regularnie gwałcone. Także w Charzynie (pow. kołobrzeski) zgwałcili młodą kobietę. W Nowalinie (pow. pyrzycki) kilka godzin gwałcili kuzynkę autorki relacji oraz inną krewną jej ciotki. Dziewczyny miały 17 i 15 lat. Autorka relacji, nauczycielka S.L. z Gniezna, także była regularnie gwałcona, za pierwszym razem przez trzech żołnierzy.
[...]
W powiecie olsztyńskim we wsi Ruś kobiety próbowały się ukrywać, ale zaraz zostały wyłapane i zgwałcone. Zgwałcili autorkę relacji Helene Nielssen, jej siostry i matkę. Gdy uciekały na północ, na drodze do Wystruci, zatrzymały się we wsi. Nocami Rosjanie także gwałcili kobiety i dziewczyny. Natomiast Hendrik Verton opisał zjawisko odwrotne. W Lutyni (pow. średzki) ostrzegał miejscowe kobiety, co się z nimi stanie, jak przybędzie Armia Czerwona, ale mu nie wierzyły, a nawet kazały Vertonowi i jego towarzyszom się wynosić, by nie prowokować Rosjan. Ci, jak już weszli do wsi, zaraz zgwałcili znajdujące się tam kobiety. We Friedrichsdorf [ob. Salskoe (Сальское)], pow. Welawa, zaraz po wkroczeniu napastowali zwłaszcza młode dziewczyny. Później też nie było lepiej: Nagle nocą straszliwy hałas w podwórzu. Drzwi zostały wyłamane i około 50 radzieckich żołnierzy wtargnęło do pokoju. Z razem ze skręconymi, podpalonymi wężami z papieru szukali kobiet i dziewczyn. Moja żona i moja córka (16 lat) zostały uprowadzone. Na mój sprzeciw otrzymałem uderzenie kolbą, tak że runąłem. Nad ranem dwaj żołnierze przyprowadzili moją żonę, która ledwo mogła iść, pochwyciło ją zaraz kilku żołnierzy i ponownie uprowadziło. Po około dwóch godzinach zaciągnięto moją żonę do pokoju, jej ubranie było zachlapane krwią. Nagle padło na zewnątrz wiele strzałów z pistoletu. Sądziłem, że te bestie zastrzeliły moją córkę. Po krótkim czasie przyprowadził moją córkę radziecki oficer do pokoju. Powiedział mi tylko, że przez oddanie strzałów ją uratował. Moja córka pływała wręcz w krwi. Gwałty przebiegały w bestialski, zwierzęcy sposób. Tej nocy moja żona została 26 razy zgwałcona, moja córka po 16 gwałcie straciła przytomność. [poprosił o pomoc radzieckiego lekarza sztabowego] Jako odpowiedź usłyszałem: „Dla was Niemców nie będzie żadnej pomocy, umierajcie sobie jak świnie”.
[...]
Gwałty miały także miejsce w Gdańsku po zajęciu miasta (gwałcono wszystkie kobiety w przedziale 13-70 lat). Magdalena Meller: Gdy nadeszli Rosjanie, wraz z koleżankami byłyśmy ukryte w zakamarkach parteru Dworca Głównego w Gdańsku. Budynek dobrze znałam, wcześniej byłam tu zatrudniona jako kancelistka w restauracji dworcowej. W chwili, gdy do budynku weszli skośnoocy żołnierze mongolskich wojsk sowieckich, byłyśmy w dalszym ciągu w ukryciu. Bałyśmy się. Szybko znaleźli jedną z moich koleżanek, młodą i śliczną dziewczynę. Rzucili ją na duży stół w jednej z sal. Odarto ją z odzieży i przytrzymując rozciągniętą, wielokrotnie brutalnie zgwałcono. Z ukrycia wyszłyśmy dopiero, gdy żołnierze odeszli. Poszłyśmy pomóc nieszczęsnej. Była półprzytomna i zakrwawiona, ostatkiem sił schodziła, a właściwie zsuwała się ze stołu. Krew lała się jej po nogach. J. Daniluk cytuje inny fragment jej wspomnień: Gdy nadszedł wieczór, wszyscy mieszkańcy, którzy nie zdążyli uciec, skupili się na parterze. Było nas pełno. […] W takiej też chwili do budynku weszła krzykliwa grupa żołnierzy sowieckich. […] Rozpoczęły się krzyki rabotać, czyli że chcą mieć stosunki z kobietami. Wywlekli do innych pomieszczeń i mieszkań w kamienicy wszystkie, które uznali za nadające się do zgwałcenia. Kładli je na stołach albo na łóżkach i ustawiali się do nich w kolejce. Los zgwałconych nie ominął mnie i mojej siostry.

Podobnie było w Królewcu, gdzie żołnierze gwałcili kobiety na ulicach. Nocami wyciągali je z piwnic, sami będąc pijani. Wśród ich ofiar była młoda dziewczyna, którą zaciągnęli do pobliskiej ruiny i tam zgwałcili, później wydarzenie to się powtórzyło. W późniejszym czasie dziewczyna głodowała. Pani Hoffmann wspominała, jak Rosjanie podczas gwałtów czekali w kolejce. W pierwszych godzinach każdego dnia, nigdzie nie było bezpiecznie. Nie było też nikogo, kto by nas ochronił. Kto próbowałby nas chronić, zapewne by zginął. Potem, jak wypędzili ludzi, zabrali mnie, moją matkę i inne kobiety i dziewczyny. […] Na pasie […] stało czasami pięciu, czasami sześciu ludzi jeden za drugim, o żadnej intymności nie mogło być mowy. I otępienie. Wszystko trzeba znosić bez słowa protestu. […] To trwało przez dwa tygodnie ze zmienną intensywnością.

W Reszlu pani K. na pierwszym piętrze została ciężko zgwałcona. W Dobiegniewie już pierwszej nocy po wkroczeniu (28/29 I) 14 radzieckich oficerów zgwałciło siostrzenicę burmistrza Ottona Hempa. Żonę burmistrza Rosjanie zaciągnęli na siano i tam zgwałcili. Potem o 5 rano kolejny Rosjanin z odbezpieczoną bronią zaciągnął tę kobietę do stajni i tam została ponownie zgwałcona. Inni zgwałcili 13-latkę, a kolejna grupa jej matkę, najmłodszą kobietę w tym miejscu. Matkę gwałcili na łóżku, a córkę na podłodze. Matka była ponadto w ciąży. Następnego dnia znowu gwałcili kobiety i dziewczyny. Gwałcili także kobiety ukrywające się w sianie, w tym także 60-latkę. Gwałty trwały każdego dnia, wyłamywali drzwi i gwałcili dziewczyny oraz kobiety w obecności ich dzieci. Na zewnątrz kobieta z dziko wyglądającymi oczyma, rozrzuconymi włosami, prowadziła za rękę 10-letnią dziewczynkę, która roztrzęsiona patrzyła ponuro przed siebie. Matka głośno krzyczała: „Moje dziecko, moje dziecko, oni zgwałcili mi moje dziecko!”. Zaraz po tym wyszedł na zewnątrz czerwonoarmista, z pistoletem maszynowym pod ramieniem i szczerzył diabelską mordę, z tyłu zadręczonej na śmierć kobiety. Spowodowało to narastanie panicznego strachu w naszych członkach, chcieliśmy jak najszybciej opuścić to miejsce. Cały czas słyszeliśmy ten straszliwy wrzask z cierpiącej matczynej piersi i ciągle mieliśmy przeczucie, że zaraz zacznie się salwa z broni maszynowej. Lecz nic takiego się nie stało. Kobieta ze zhańbionym dzieckiem zniknęła w lesie, a jej straszliwe skargi powoli się oddalały....

W Dębicach (pow. elbląski) pochwycili córkę chłopa z Pasłęku, którą wielokrotnie zgwałcili. To samo uczynili z synową autorki relacji oraz żoną gdańskiego kupca, a później młodą kobietą, a także dorosłą córką starej gdańskiej damy. Relacja Charlotte Hedrich z Rozpędzin (pow. kwidzyński) jest pełna osobistych wynurzeń, ale określanie radzieckich gwałcicieli „podludźmi” zdradza głęboką indoktrynację autorki. Jej zdaniem „bestie” zgwałciły młodą żonę nauczyciela będącą wkrótce po porodzie. „Podludzie” zgwałcili trzy córki chłopa z Prus Wschodnich. Zgwałcili także 80-latkę. Nocą włóczyło się 30 pijanych Mongołów idących na poszukiwania. Gwałcili kobiety także w Niwinach (pow. szczycieński). W Lubaniu na przedmieściach 39 kobiet „zostało zhańbionych w najbardziej poniżający sposób”.
[…]
Kobiety były gwałcone w każdych okolicznościach, zarówno na terenach wiejskich, jak i w miastach. Wyciągano je też z maszerujących kolumn:
Czasem wyciągano […] szczególnie młode dziewczęta. Trzymały się one kurczowo matek i płakały. Żołnierze odciągali je siłą. Gdy się nie udawało, okładali kolbami biedne, wystraszone dziewczyny. Rozlegał się płacz bitych.
[…]
Wcześniej podobne, ale bardziej przerażające rzeczy działy się w Prusach Wschodnich. Gdy oddział radziecki dogonił kolumnę uciekinierów, złapane kobiety stały się od
razu celem wielokrotnych gwałtów. Podczas takich wędrówek gwałty zdarzały się bardzo często.
[…]
w Królewcu. Hans-Burkhard Sumowski widział Mongołów wkraczających do piwnicy i wrzeszczących „Ruki wierch, dawai, dawai!”. Kobiety rozpaczliwie wrzeszczały, Rosjanie, grożąc, ryczeli, towarzysze ofiar biadolili głośno, dzieci trzęsły się ze strachu i płakały za ich matkami – bieda była nie do opisania. Starsze brały obcych młodzieńców i dziewczęta pod swoją opiekę, żeby nie musieli niczego widzieć, jak ich matki zostają zgwałcone. Przy tym pierwsze dzieci zostały zgubione. To był straszliwy lament, olbrzymie nieszczęście dla wszystkich, szczególnie dla biednych, zmaltretowanych kobiet.

Także moja rodzina nie została oszczędzona. Wpierw ciotka Christel przez jednego Rosjanina została dopadnięta i zaciągnięta na cmentarz, co przynosiło dla kobiet takich skutek, jakby były maglowane na gorąco. Moja matka próbowała ochraniać mnie, lecz z niewielkim skutkiem. Tego, co tutaj się zdarzyło, nie można było ukryć. Moja babka wrzeszczała głośno i chciała biec za ciotką Christel, żeby ją ratować. Jednak jeden strażnik odepchnął je kolbą
broni. Przypuszczam, że jemu zawdzięczam, że nie została zabrana z tego miejsca. Żołnierze, którzy szaleli na grobach, na pewno by ją zastrzelili.

Niedługo ciotka Christel wróciła z powrotem, zrozpaczona i płacząca, zaraz ponownie została dopadnięta przez jednego Rosjanina. To miało miejsce więcej razy, tak że babka wychodziła z siebie. To było nie do zniesienia, że jej córce działo się tyle cierpienia. Potem jednak i ona sama wiele razy stała się ofiarą brutalności Rosjan. Tylko moja matka pozostała oszczędzona, gdyż trzymała na ramionach Siegberta. Miałem poczucie wielkiej bezsilności i bezgranicznego strachu. Jak ciotka Christel była raz za razem gwałcona, w końcu jej siły uległy wyczerpaniu, a gdy powróciła do nas, matka położyła jej dla ochrony Siegberta w ramionach. To podziałało. Mężczyźni zostawili ciotkę Christel na chwilę w spokoju, jednak z tego powodu teraz matka znalazła się w kolejce. Została okrutnie zmaltretowana, krew ściekała jej po nogach, bo upłynęło niewiele tygodni, od kiedy Siegbert się urodził. Kiedy ona już mogła wrócić, babka otworzyła podczas
wędrówki walizkę i powiedziała mi, bym wyciągnął ręcznik. Moja ciotka wetkała go między mamy nogi. W tej sytuacji nie było miejsca dla nieśmiałości, skrępowania lub wstydu.
[…]
Christa Winter 29 stycznia 1945 roku musiała opuścić swój dom w Prusach Wschodnich. Była przystojną blondynką o rozwianych lokach, które teraz próbowała ukryć pod czapką. Jechała na wozie z sąsiadami. Aparatczyk partyjny nawoływał, by poruszali się szybciej. Christa czuła konieczność ucieczki, zwłaszcza gdy wszyscy wbijali się do pociągu. Słychać było w nim jęki i krzyki, porażała ogromna ciasnota. Pociąg dojechał na Pomorze, Christa z matką i sąsiadami zatrzymała się w majątku. Jeszcze panował w nim luksus. Wkroczyli Rosjanie. Zapanował wielki strach przed
zemstą zwycięzców. Oficer w czarnym mundurze enkawudzisty świetnie mówił po niemiecku. Christa próbowała telefonować, gdy chwycił ją za ramię i wyrwał jej słuchawkę. „Hrabianko, nie wolno
dzwonić!” – nie jestem żadną hrabianką – płakała Christa. „To baronówno” – poprawił się komisarz z odznaką Stalina. „Nie” – „to kim jesteś?” – Jestem gościem w domu. – „Całkiem sama?” – Nie, z moją matką. Komisarz pozwolił pójść dziewczynie do pokoju, w którym czaiła się jej matka. Dam Pani radę – powiedział przyjacielsko oficer. Niech Pani pilnuje córki, bo zaraz nadejdą zmierzający na Berlin. Ten drugi rzut jest straszliwy. W tym momencie schowała 13-letnia Christa swe blond włosy pod czapką. „Od teraz wyglądam jak młodzieniec”, przypomina sobie próbę uniemożliwienia zbudzenia żądz żołnierz. Czerwonoarmiści, którzy przyszli wkrótce, szukali prowiantu, natomiast następni szukali chowających się kobiet i dziewczyn. Nadeszła noc, Christa chciała iść do toalety, ale droga zastała zastawiona przez leżące kobiety. Później dostały się w ręce Rosjan. Słyszała, jak zaspokajali oni swój popęd na złapanych kobietach z sąsiedztwa. Kobiety zostały zgwałcone, wiele z nich krwawiło. Nie miała żadnego usprawiedliwienia dla tych haniebnych praktyk. Część kobiet ukryła się w stajni, ale zostały wykryte, godzinami słychać było wrzaski maltretowanych. Następnego dnia widziała siano nasączone krwią.
[…]
Warto przypomnieć także osobiste wspomnienia Hildegard Rauschenbach. Ta 18-latka z Prus Wschodnich przeżyła straszną scenę: Następujące dni były pełne męki i rozpaczy. Wciąż przychodzili żołnierze do dworu, wpierw szperali w naszych rzeczach, potem zabrali mnie do bocznego pokoju. Raz leżałam
w łóżku i reżyserowałam moją chorobę, chcą, bym musiała się im oddawać. Trzej żołnierze stanęli przy moim łóżku, jeden z nich trzymał przed sobą pistolet, wskazując, że ja powinnam z nimi iść do innego pokoju. Z zamkniętymi oczami powiedziałam teraz cicho: „Tak – teraz zastrzel mnie w końcu!”. Moja matka padła przed żołnierzem na kolana, trzymając ręce jak żebrzący, błagając o łaskę – żołnierze się śmiali. „Hildeczko, Hildeczko!” wołała, „nie róbcie nam nic więcej niedobrego, jeden raz będzie już po wszystkim, kiedy nadal będzie Bóg. Proszę, proszę, idź!” Poszłam.
[…]
Ulubionym celem zaspokajania potrzeb seksualnych Rosjan były pielęgniarki. Przekonał się o tym lekarz Hans von Lehndorff, który żadnej nie był w stanie pomóc: Kiedy w drogę wchodzi im kilka sióstr, chwytają je, wloką za sobą i zanim kobiety są w stanie pojąć, co się święci, puszczają je wolno w obszarpanej odzieży. Przychodzi kolej na starsze siostry. Bez celu błąkają się po korytarzach. Skryć się nie ma gdzie. Rzucają się na nie coraz to nowi prześladowcy […] I jeszcze te podjudzone piętnasto-, szesnastoletnie dzieciaki, które jak wilki rzucają się na kobiety, nie wiedząc nawet dobrze, o co właściwie chodzi .
[…]
Do pomorskiego miasteczka Neukalen uciekł elbląski nauczyciel z trzema córkami. Gdy Rosjanie nadeszli w nocy, zaraz wszystkie trzy dziewczyny zgwałcili.
[…]
Dramatyczne losy podczas ucieczki zimą w Prusach Wschodnich przedstawia J. Thorwald: Ręka szukała po omacku i odnalazła jej ramię [panny Bowien – T.K.]. – Chodź, kobieta, chodź!. Próbowała uczepić się wozu, ale pięść była twarda, nieustępliwa i wyciągnęła ją spod plandeki. Broniła się rozpaczliwie, ale chcąc nie chcąc, musiała patrzeć w szeroką twarz właściciela pięści. Rzuciła szybkie, rozpaczliwe spojrzenie w bok i ujrzała, jak żołnierze wloką inne kobiety po śniegu. Niezgrabne postaci waliły się na nie, trzymając przed sobą pistolety maszynowe lub przykładając noże do piersi jeszcze krzyczących lub martwych kobiet. Zobaczyła jedną z ciężarnych, jak dygocząc na całym ciele, zmaga się z szaro-brązowym na wozie. Potem „szeroka twarz” rozerwała na niej futro i popchnęła ją na wyciągnięty z wozu snop słomy. Krzyczała bezskutecznie, na wpół uduszona, wiedząc już teraz, dlaczego widziała w rękach żołnierzy noże przyłożone do piersi kobiet. Poczuła, jak „szeroka twarz” tnie na niej odzież, a potem odrażający oddech nad sobą. Wydawało się to wiecznością. Ale ta wieczność skończyła się słowami: – Dobra kobieta, dobra. Pięść poderwała ją ponownie i wepchnęła ją na wóz, obok nieruchomej matki, zrywając przy tym plandekę, tak że matce śnieg padał na twarz. [zawiózł ją do ciepłego budynku, gdzie przegonił go oficer] Oficer podniósł ją z klęczek i wprowadził do pokoju, w którym znajdował się jeszcze jeden żołnierz, prawdopodobnie ordynans. – Dlaczego krzyczysz? – zapytał w czystym, miękkim, prawie pozbawionym obcego akcentu języku niemieckim. Podniosła na niego oczy, a jej nadzieja na pomoc i ratunek jeszcze wzrosła. Dodał jej sił dźwięk jego głosu. Ale gdy spojrzał ponownie, w jego wzroku zobaczyła pożądliwe błyski. W ponownym odruchu przerażenia próbowała otulić się swoim rozerwanym futrem, lecz on bez słowa wpił się w nią swoimi wąskimi wargami i pociągnął na rozrzuconą pościel na łóżku. Teraz już pojęła, że nie będzie pomocy ani nie będzie litości….
[...]
Jeszcze gorzej było w Piławie: Były w nich widoki kobiet w ciąży, rodzących w jakimś kącie, jakiejś sieni, jakimś baraku, niekiedy – mimo swego stanu – po drodze jeszcze zgwałcone. Później zdołały zbiec i teraz trzęsły się ze strachu, że urodzą diabelskiego potwora. [Pastor] Widział też dziwnie pobladłe twarze zgwałconych gdzieś na drodze dziewcząt, którym jeszcze raz nie powiodła się ucieczka,
a teraz szukały lekarzy. Kolejny przykład Thorwald podał z Gdańska, gdzie kobieta znajdowała się podczas ucieczki między pierwszym i drugim rzutem. Charakterystyczna jest historia 19-latki, która z dwoma koleżankami wracała do Lubania po ucieczce do Czech. Trzej Rosjanie wyciągnęli je z samochodu i od razu na polu każdą zgwałcili. 19-latka wróciła do domu dopiero po 10 tygodniach. Samochód pojawia się też w relacji Anneliese Kreutz, ale w innym kontekście: Było w Wernsdorf [ob. Podljesnoje – T.K.] postawione zamknięte auto, które posiadało tylko małe okienko. Silnik był włączony, tak by nie można było słyszeć wrzasków, Rosjanie stali na zewnątrz w kolejce.
[…]
Jedną z najważniejszych obserwatorek rzeczywistości zimy 1944 roku w Prusach Wschodnich była Sybille Krahmer, która przedstawiała po wojnie swoje doznania: Żołnierze byli tak agresywni, że najmniejszy opór mógł skończyć się tragicznie. O tym, czy będę żyła, czy nie, miało decydować moje zachowanie. A ja chciałam żyć. Poszłam z nim. Był jak oszalały. Przez cały czas się bałam, że mnie zastrzeli. Jak pamiętasz, miałam na sobie sześć par spodni, co sprawiło, że nie mógł się dostać tam, gdzie chciał wejść jak najszybciej. To go naprawdę rozjuszyło. Kieszenie jego spodni były wypełnione nabojami, które rozsypały się wokół nas. Chciałam tylko wyjść z tego żywa. Reszta mnie nie obchodziła… […. – tutaj opis kolejnego gwałtu – T.K.]. W okresie, kiedy żyłam pod rosyjską okupacją, zgwałcono mnie w sumie siedem czy osiem razy w ciągu sześciu miesięcy. I nawet to, że byłam w ciąży, nie uchroniło mnie przed przemocą.
W innych fragmentach pisze:
A poza tym byłam w ciąży, w siódmym miesiącu. […] Na szczęście w chwili wkroczenia Rosjan byłam w ciąży, bo inaczej pewnie bym urodziła „rosyjskie dziecko”.

Po jednym z gwałtów S. Krahmer otrzymała „podziękowanie” w postaci konserwy i chleba. Ten motyw, jakby wzięty z Innego świata, powtarza się w relacjach. Mowa tu zwłaszcza o dobrowolnym współżyciu z powodu głodu, wynikającego z braku jedzenia.
[...]
w Gdańsku „pani F., wysoka blondynka, musiała być posłuszna rozkazom żołnierzy. Pośród poszturchiwań została wyciągnięta i zgwałcona przez sześciu z nich”. W tym samym mieście wysoka blondynka, pani P., wywołana pośród poszturchiwań została przez sześciu żołnierzy wykorzystana. W Gdańsku-Oliwie wywlekali kobiety, ich wrzaski o pomoc roznosiły się przez całą noc. Niektóre były gwałcone na otwartej przestrzeni w pobliżu ognisk. Także w katedrze oliwskiej. Rosjanie gwałcili Niemki, najpierw wznosząc okrzyki Frau, komm! „Podczas gdy żołnierze przeznaczają jeszcze jedno pomieszczenie piwniczne na miejsce gwałtu, przed którym stoją w kolejce, inni zaczynają tracić cierpliwość i gwałcą matki na oczach ich dzieci”. Podobnie było w Królewcu:

O świcie do pokoju przyprowadzili dwie dziewczyny. Jedna była wysoka i szczupła, o twarzy lalki, czerwonych policzkach i kręconych włosach, druga mniejsza, w typie gospodyni domowej. Obie płakały. Rosjanin rzucił się w ich stronę, robiąc łatwe do zrozumienia ruchy i grymasy. Dziewczyny błagały, aby zostawiono je w spokoju, padały na kolana, ale to nie pomogło. Musiały się rozebrać, położyć na podłodze, po czym dwaj Rosjanie rzucili się na nie i zgwałcili. W ciągu jednego dnia obie zostały zgwałcone na naszych oczach co najmniej z piętnaście razy.

W tej relacji widać, że gwałtów dokonywano na oczach ludzi postronnych. Czasami dzieci oglądały gwałty na matce: Potem zgwałcili naszą matkę na oczach nas wszystkich, pięciorga dzieci. Rosyjski podporucznik przytknął jej lufę do piersi i powiedział: Frau, komm. Było to moje najgorsze przeżycie z okresu dzieciństwa: stałem obok i nie mogłem nic zrobić, kiedy krzywdzili moją mamę.
[...]
Gwałty o charakterze zorganizowanym Takie doraźne gwałty przekształcały się w trwały proceder regularnego gwałcenia
kobiet w sposób zorganizowany.
W Elblągu świadczą o tym przeżycia pani E.O., którą wraz z innymi kobietami trzymano w wydzielonym domu kompletnie nagą i całymi dniami i nocami gwałcono:
Jeszcze raz nas oszacowano i wyselekcjonowano według wieku. Miałam wtedy 39 lat. Jeden z pokoi komendy został przeznaczony na gwałty, które wkrótce miały się rozpocząć. Na pierwszy ogień poszły młodsze kobiety, ja dopiero nad ranem i zaraz zgwałciło mnie trzech rosyjskich żołnierzy. Te gwałty powtarzały się dwa razy dziennie, za każdym razem gwałciło wielu żołnierzy, aż do siódmego dnia. Ten dzień był dla mnie najgorszy, miałam zupełnie rozdartą pochwę, a na obu udach aż do kolan grube jak ramię pęcherze. Nie mogłam ani chodzić, ani leżeć. Później nastąpiły znowu trzy dni podobne do pierwszych sześciu. Wtedy zdaniem rosyjskich żołnierzy, nie nadawałyśmy się już do niczego i przegonili nas nago z tej jaskini. Na nasze miejsce przyszły inne kobiety. Jedna starsza kobieta dała mi koc. Te potworności odbywały się w obecności 10 innych kobiet, a często nawet własnych dzieci. Moim dzieciom zostało to oszczędzone. W ciągu tych okropnych dni nie dostałyśmy niczego do jedzenia, tylko alkohol i papierosy.
[…]
Niedaleko Pasłęka, w Słobitach, niemieckim Schlobitten, w pałacu książąt zu Dohna kwaterowali oficerowie Armii Czerwonej. Zdarzało się, że po okolicy, a także po mieście Młynary, jeździły specjalne auta, do których z ulicy ładowano młode kobiety. Zabierano je na oficerskie „bale” do Słobit, gdzie musiały się oddawać Rosjanom. Oporne były po prostu gwałcone, zaś te, które próbowały się bronić, krzyczały, a nawet tylko płakały – zabijano.
Opowiadała mi o tym jedna z tych kobiet, która nadal żyje, obecnie mieszka w RFN. – To było charakterystyczne, że nic nie doprowadzało Rosjan do szału tak jak krzyk i płacz krzywdzonych kobiet. Wszystko jedno: oficer czy szeregowy żołnierz. To szybko rozeszło się wśród Niemek, więc starały się panować nad swoimi emocjami. Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. Kobieta krzywdzona w taki sposób musi udawać, że jej nie ma. Leży jak
lalka i myśli tylko o tym, by nie krzyknąć i nie zaszlochać. Rozmawiałem z kobietą, która została zgwałcona przez 16 Rosjan. Mówiła, że po piątym czy szóstym sołdacie już nic nie czuła. W tamtym momencie najgorsze było dla niej to, że któryś zdjął onucę i wcisnął jej w usta, żeby nie krzyczała. 
[...] 
Te gwałcone i nękane kobiety myślały, że nadeszła Apokalipsa, ta prawdziwa, biblijna. Że to jest koniec, nadchodzi Sąd Ostateczny. Gdy się to skończyło, miały poczucie, że dano im nowe życie. Paradoksalnie może to pomogło [...].

Żołnierze dywizji strzeleckiej przez 6 dni i nocy przetrzymywali w zamkniętej piwnicy kobiety i dziewczyny kompletnie nagie, niektóre z nich zostały skute łańcuchami przy udziale oficerów. Były codziennie wielokrotnie gwałcone. W Kratłowie (ob. Syczewo – cyrylicą Сычёво, niem. Krattlau, 33 km na zach. od Królewca) żołnierze pułku strzeleckiego Gwardii (w znanej już z wyżej omawianych mordów na kobietach 91. dywizji strzeleckiej) gwałcili wszystkie kobiety i dziewczyny (najmłodsze miały 13
lat) bez przerwy, przez 6–8 żołnierzy, 5–8 razy dziennie. W tych jednak przypadkach(i kilku innych: np. zabite bestialsko dwie dziewczyny koło Palmników) żołnierze radzieccy z wyżej wymienionych jednostek nie wpadli na pomysł, że robią to wszystko w pobliżu Girma (ob. Russkoje, niem. Germau), gdzie mieściły się sztaby zarówno pułku, jak i dywizji i tym ostatnim nie pozostało nic innego, jak wszcząć śledztwa w sprawie tych zbrodni wojennych. Trudno mówić jednak, jakie kary spotkały żołnierzy.
[…]
Warto przypomnieć też losy Liesabeth Otto. Była ona sierotą, która z Prus Wschodnich dotarła na Litwę i tam jako 10-latka została zgwałcona pierwszy raz. Zasnęłam już i zdążyłam się trochę ogrzać, gdy nagle poczułam na sobie coś ciężkiego. Jakiś mężczyzna zatykał mi ręką usta. Cuchnął bimbrem. Gdy próbowałam go ugryźć, uderzył. I wtedy stało się najgorsze: zgwałcił mnie. Gdy minęły najsilniejsze bóle, złapał mnie za kark, wyrzucił ze stodoły i powiedział: „A teraz spadaj, a jeśli powiesz komukolwiek, co się stało, zabiję cię”. Ale ja nie mogłam uciekać, nie mogłam się w ogóle ruszyć, wszystko mnie bolało i byłam cała mokra. Próbowałam odbiec, ale co krok upadałam. Wtedy mężczyzna zostawił mnie leżącą na ziemi i odszedł.

W późniejszych latach została ponownie zgwałcona przez strażników radzieckich w areszcie w Orszy. W karcerze było zimno, nie było ogrzewania ani materaca, nic, tylko goła deska do spania. Właśnie się położyłam, kiedy do środka weszło trzech strażników. Zatkali mi usta i kolejno zgwałcili. Skutkiem tego gwałtu była ciąża, a w łagrze urodziła córkę.


Więcej możecie przeczytać w książce:
Tomasz Kruszewski „Gwałty na kobietach niemieckich w schyłkowym okresie II wojny światowej (październik 1944–8/9 maja 1945 roku) i w pierwszych latach po jej zakończeniu”

całość dostępna pod tym linkiem:





niedziela, 10 marca 2019

Wspomnienia Waltera Poznego - część I




Walter Późny urodził się 22 lutego 1910 r. w rodzinie chłopskiej we wsi Dębowiec Wielki koło Nidzicy. Jego ojciec był jednym z twórców i działaczy Mazurskiej Partii Ludowej i Mazurskiego Związku Ludowego, agitującego za Polską w czasie plebiscytu w 1920 r. Ukończył seminarium Nauczycielskie w Działdowie, następnie studiował jako stypendysta Światowego Związku Polaków w Wyższej Szkole Dziennikarskiej w Warszawie. W latach trzydziestych działał w Towarzystwie Młodzieży Polskiej oraz publikował artykuły w redakcjach pism Polskich w Niemczech, a głównie w Gazecie Olsztyńskiej i szczycieńskim Mazurze. W 1939 r. uczestniczył w kampanii wrześniowej. W 1940 r. został aresztowany przez gestapo i uwięziony na Pawiaku.. Po wyjściu na wolność brał udział w ruchu oporu na Lubelszczyźnie i Mazowszu, redagował i wydawał pismo podziemne. W 1943 r. w Radości koło Warszawy współorganizował tzw. Związek Mazurów. Po 1945 r. pełnił obowiązki pierwszego polskiego starosty powiatowego w Szczytnie, chroniąc rodziny mazurskie przed armią radziecką i polskimi szabrownikami, ale też organizował życie nowych osiedleńców z Polski. W okresie stalinowskim został bezpodstawnie oskarżony i w 1949 r. – na wiele miesięcy – aresztowany przez UB jako wróg ludu, został zrehabilitowany w 1956 r. Po tzw. odwilży przed dwie kadencje był posłem na Sejm. Przez wiele lat był też wiceprzewodniczącym Wojewódzkiej Rady Narodowej w Olsztynie. Odznaczony orderem Virtuti Militari V klasy oraz krzyżem komandorskim z gwiazdą orderu odrodzenia Polski. W 2010 roku, na stulecie urodzin, został Honorowym Obywatelem Województwa Warmińsko-Mazurskiego. Zmarł w 2012 roku, przeżywszy ponad 100 lat. 

 Autor pod koniec 1999 roku przeprowadził z nim kilkugodzinną rozmowę, podczas której opowiadał o powojennym Szczytnie. Wspomnieniom Waltera Późnego poświęcimy kilka kolejnych odcinków. 

Część pierwsza wspomnień:

Walter Późny wspomina powojenne Szczytno i powiat

W styczniu 1945 roku rozpoczęła się radziecka ofensywa i agonia Prus Wschodnich. Dla mieszkańców prowincji znajdującej się w granicach III Rzeszy, klęska wojsk niemieckich oznaczała definitywny koniec świata, który mieszkańcy Warmii i Mazur znali od pokoleń.
Na początku wiosny 1945 roku na Warmii i Mazurach zaczęła się tworzyć polska administracja, która sukcesywnie przejmowała zdobyte ziemie z rąk wojsk sowieckich. W tym czasie niepoślednią rolę w Szczytnie odegrał starosta Walter Późny.
Do kolejnego cyklu historycznego wykorzystałem dokumenty sprawozdawcze z archiwów państwowych w Olsztynie oraz Białymstoku, jak też materiały, które zebrałem w ciągu ostatnich dwóch dekad od świadków opisywanych przeze mnie wydarzeń.
Zarówno część mieszkańców pruskiej prowincji, a co za tym idzie - Szczytna i powiatu szczycieńskiego na mocy rozkazu wydanego przez gauleitera Prus Wschodnich Ericha Kocha, ewakuowała się zaledwie na tydzień przed wkroczeniem wojsk sowieckich. Ci, którzy pozostali mieli nadzieję na to, że Rosjanie będą w stosunku do ludności cywilnej zachowywać się tak, jak to miało miejsce podczas I wojny światowej. Stało się jednak inaczej. Ze strony Sowietów rozpoczął się odwet za zbrodnie niemieckie popełnione przez nich na Wschodzie. Na porządku dziennym były gwałty kobiet i dziewczynek, natomiast wszystkich mężczyzn w wieku 15-55 lat pakowano do wagonów i wywożono na roboty do Rosji. Według sporządzonych w latach późniejszych sprawozdań, co najmniej połowa z nich nie wróciła już do swoich domów. Dość liczne były również przypadki, że niewinnych Mazurów zabijano na miejscu. Obok gwałtów był to ulubiony rodzaj zemsty sołdatów.Sytuacja mieszkańców Warmii i Mazur stała się nieco lepsza, gdy wraz z początkiem wiosny władzę z rąk radzieckich zaczęli przyjmować przedstawiciele polskiej administracji, ale tylko pozornie.

Na teren powiatu szczycieńskiego zaczęli przybywać przesiedleńcy zza Bugu i chłopi z północnego Mazowsza i Podlasia, którzy w większości siłą wyrzucali Mazurów z ojcowizny. Ówczesna skala szabrownictwa sięgnęła olbrzymich rozmiarów. Dziś to może się wydawać nieprawdopodobne, ale złodzieje rozbierali nawet domy, bo cegła była w cenie. Dość znane są przypadki, że szabrownicy mieli „dokumenty” uprawniające
do rekwizycji wydane przez polskie władze i dość powszechne stało się, że złodzieje przyjeżdżali w asyście milicji.

Pierwszy polski starosta
4 kwietnia 1945 roku na polecenie Pełnomocnika Rządu na Okręg Warmińsko-Mazurski pułkownika Jakuba Prawina, do Szczytna przybył Walter Późny. Wraz z kilkoma kolejarzami, niewielką grupą miejscowych i doktorem Gauze zabrał się do tworzenia polskiej administracji i odbudowy zniszczonego miasta. 

Dr Jan Gauze

Jako priorytet, polskie władze nakazały Późnemu tworzenie zrębów polskiej administracji oraz zdania sprawozdania na temat aktualnej sytuacji w mieście i powiecie. Również w tym samym dniu Waltera Późnego przedstawiono radzieckiemu komendantowi miasta – pułkownikowi Romanience.

Dzień później starosta szczycieński wyszedł na obchód miasta, aby na podstawie oględzin sporządzić raport i wysłać do Olsztyna. „Gmach Starostwa – spalony i wszelkich dokumentów brak. Sąd powiatowy, Urząd Skarbowy i Urząd Katastralny - ocalały, jednak dokumenty zostały w większości zniszczone na skutek działań wojennych” pisał w swoim sprawozdaniu Walter Późny. Na siedzibę starostwa wybrano pomieszczenia znajdujące się w ratuszu, bo poprzedni budynek, który znajdował się przy zbiegu dzisiejszych ulic Warszawskiej i B. Chrobrego – uległ całkowitemu zniszczeniu.

- Bieda i nędza w powiecie szczycieńskim, którego byłem starostą, była taka, że aż dosłownie szczypało - wspominał Walter Późny podczas naszego spotkania w 1999 roku. - Śmieszy mnie dziś, gdy ktoś opowiada, że „gościliśmy’' w powiecie zaledwie dowództwo radzieckich sił lotniczych i tę niedużą liczbę wojska, bo liczącą „zaledwie” 3 dywizje piechoty. Można sobie wyobrazić, co tu się działo…

Sytuacja w mieście i powiecie
Wraz z początkiem kwietnia 1945 roku na podstawie sporządzonego przez starostę spisu, w Szczytnie zastano zaledwie około 250 osób, w tym 90% kobiet i starców. W ponad dwa tygodnie później stan ludności wynosił już tylko 50 osób. „Pozostałych wywieziono” – pisał w swoim sprawozdaniu Walter Późny.
W połowie kwietnia Walter Późny zarządził, aby przez kolejne dwa tygodnie u niego w urzędzie odbywały się obowiązkowe odprawy sołtysów przy poszczególnych podkomendantach wojennych, na podstawie których mógłby sporządzić szczegółowe dane na temat aktualnej sytuacji w powiecie. Wszystkie spotkania z sołtysami odbywały się oczywiście w obecności przedstawicieli władz radzieckich.
A jakie były omawiane sprawy podczas odpraw z nielicznymi sołtysami szczycieńskich miejscowości?
Jak pisze w swoich sprawozdaniach Walter Późny, mówiono głównie o zabezpieczeniu pozostałych nielicznych poniemieckich maszyn rolniczych, które w większości Sowieci już wywieźli do siebie. Priorytetem było również zebranie pozostawionych wszelkich zbóż i ziemiopłodów. Ważnym tematem była również sprawa wiosennych zasiewów.
Ustalono, że wszyscy obecni na odprawach sołtysi są mianowani przez Komendę Wojenną, pochodzą z ludności miejscowej i na wezwanie Komend Wojennych stawili się w 40% ogólnego stanu” – czytamy w sprawozdaniu starosty z 23 kwietnia 1945 roku.

W obawie przed żołnierzami i bandami
Część ludności szczycieńskich miejscowości w obawie przed radzieckimi żołnierzami i bandami szabrowników, ukrywała się w okolicznych lasach i dlatego dość trudna była ocena sytuacji na wsi. Walter Późny dość często informował władze w Olsztynie o braku należytego bezpieczeństwa. „Uzbrojone bandy napadają ludność, oraz placówki wojskowe rabując wszelki dobytek. Są ciągłe starcia oddziałów wojskowych z bandami. Ostatni wypadek miał miejsce w dniu 17.IV.45 wieczorem na stacji kolejowej w Szczytnie, gdzie są liczni zabici i ranni” pisał w sprawozdaniu starosta pod koniec kwietnia 1945 roku.
Na podstawie zachowanych w archiwach dokumentów, możemy się dowiedzieć, że wszystkie krowy w liczbie 14 tysięcy zostały spędzone z terenu całego powiatu i były ładowane, a następnie wywożone do Związku Radzieckiego. Liczba ta z dnia na dzień malała, bo - jak pisał starosta – część z nich szła na ubój dla wygłodniałych Sowietów. Koni nie było w ogóle, a w poszczególnych miejscowościach znajdował się nieliczny drób.
Zabudowania gospodarcze i domy mieszkalne szczycieńskich miejscowości w 75% nadawały się do zamieszkania, natomiast pozostałe 25% budynków zostało spalonych. Według sprawozdania Późnego, drogi były dobre, a mosty umożliwiały przeprawę na drugi brzeg.

Sowieckie bezprawie
Walter Późny regularnie co tydzień musiał składać skrupulatne meldunki o sytuacji w powiecie do rezydującego w Olsztynie pułkownika Jakuba Prawina. Jak opowiadał podczas naszego spotkania, był typem niepokornym, który przedstawiał sytuację taką, jaka jest faktycznie.
Władzy polskiej, a raczej radzieckiej, bo polska była tylko fikcyjna, narażałem się w dość znacznie, za co w latach późniejszych zostałem zdjęty ze stanowiska – opowiadał Walter Późny. W swych raportach pisał, że ze strony polskiej stale napływają skargi o kradzieżach, rabunkach i gwałtach dokonywanych przez znajdujące się w powiecie radzieckie oddziały wojskowe.
W jednym z nich opisał przypadek, w którym polscy osadnicy, broniąc swego mienia, zostali zastrzeleni, a wcześniej w obecności rodziców wojskowi zgwałcili ich córki. Znany jest przypadek z miejscowości Romany, gdzie sowieccy żołdacy zamordowali całą mazurską rodzinę. Najpierw na oczach ojca i syna zgwałcono matkę z dwiema nastoletnimi córkami. Po wszystkim wszystkich zastrzelono, a przypadkowo wyciągniętym z chałup nielicznym Mazurom, nakazano ich ciała pochować w przydomowym ogródku.
Z pochodzącego z 23 kwietnia 1945 roku sprawozdania starosty Późnego dowiadujemy się, że ze względu na grasujące w mieście i powiecie bandy, prosi zwierzchnie władze w Olsztynie o pomoc we wzmocnieniu bezpieczeństwa w formie nadesłania jak najszybciej funkcjonariuszy milicji. W tym samym dokumencie zabiega o przysłanie do miasta i powiatu dalszych wykwalifikowanych pracowników, wśród których wymienia m.in. mechaników, elektromonterów, młynarzy, browarników i gorzelników, którzy według niego – uruchomiliby różne zakłady przemysłowe i użyteczności publicznej.
Dla Waltera Późnego bardzo ważne było również rolnictwo. „…proszę o nadesłanie rolników, którzy by natychmiast przystąpili do zasiewów wiosennych, przyczym na pierwszy rzut potrzebnych jest około 2.000 rodzin” (pisownia oryg.) - napisał w końcowej części dokumentu starosta szczycieński.

Sowiecka grabież
Pełnomocnikiem na Okręg Mazurski w 1945 roku został pułkownik Jakub Prawin. Pod koniec marca, gdy jeszcze toczyły się walki na całym terytorium Prus Wschodnich, władze radzieckie nakazały mu tworzyć polskie placówki administracyjne na podległym terenie. Pośpiech przy tworzeniu tych placówek powodował obsadzanie stanowisk ludźmi nie zawsze do tego przygotowanymi. Jakub Prawin w swym sprawozdaniu pisał „…z drugiej strony każda osoba narodowości polskiej, która przybywa na teren Olsztyna i Okręgu Mazurskiego, jest cenna już przez samo to, że tu przyjechała, nie przebiera się więc, ale każdego bierze natychmiast do pracy”. Prawin miał do dyspozycji 53 urzędników, którzy przyjechali do Olsztyna z nim i Jerzym Burskim. Wśród nich był i pierwszy polski powojenny starosta szczycieński – Walter Późny.
Wojska radzieckie w dalszym ciągu pozostawały w miastach i miasteczkach mazurskich. Przejęli ważniejsze obiekty o dużym znaczeniu strategicznym i militarnym. Niepodzielnie w ich władaniu były dworce i linie kolejowe, fabryki i zakłady oraz duże majątki ziemskie. Bez wytchnienia wywozili mienie, rozbierali tory, dokonywali omłotów zboża. Sytuacja z dnia na dzień stawała się coraz gorsza. Wszystko było rozszabrowane
i wywiezione.
Infrastrukturą, zarówno na terenie powiatu szczycieńskiego, jak i całych tzw. „ziem odzyskanych” w szczególny sposób interesował się osobiście Józef Stalin, który podpisywał dyrektywy i rozporządzenia dotyczące demontażu określanych zakładów, czasami i miast oraz wywozu z nich surowców i urządzeń. Stalin najprawdopodobniej uważał, że właściwie nie była to zwykła grabież, ale rekompensata materialna za zniszczenia dokonane przez Niemców w Związku Radzieckim. Ponadto wychodził z założenia, że skoro przemysł działał na korzyść gospodarki wojennej III Rzeszy, to zgodnie z tym – należy go po prostu przejąć. Takie tłumaczenia działań Sowietów są po prostu absurdalne, ponieważ trudno byłoby znaleźć jakąkolwiek gałąź gospodarki, która nie wspomagałaby nazistowskiej machiny wojennej.

Odszkodowania wojenne”
W Szczytnie w ramach „odszkodowań wojennych” Sowieci na ogromną skalę grabili miejscowe zakłady.
Z fabryki listew (po wojnie fabryka mebli) należącej do rodziny Andersów wywieziono wszystkie obrabiarki. Dość duży problem stanowiło wymontowanie i załadowanie generatora wraz z maszyną parową. W tym przypadku krasnoarmiejcy wykazali się dużą „pomysłowością”. Po prostu wyburzyli kawał ściany i w ten sposób wyciągnęli wymieniony sprzęt.
Do 1945 roku w Szczytnie znajdowały się dwie oficyny wydawnicze, które również przydały się Rosjanom. Jedna z nich znajdowała się przy obecnym Placu Wolności, natomiast druga przy obecnej ulicy Odrodzenia. Doszczętnie ogołocili drukarnie zabierając przy tym (trochę to dziwne, bo w Rosji do dziś używa się cyrylicy) czcionki zecerskie.
W zaledwie trzy miesiące po wkroczeniu do Szczytna radzieckich żołnierzy, miasto zostało kompletnie przez nich rozszabrowane. Wskutek sowieckiej grabieży ucierpiał nie tylko miejscowy przemysł, ale również i infrastruktura komunikacyjna. Dość szybko i sprawnie radzieckie oddziały rozmontowały urządzenia znajdujące się na szczycieńskiej stacji kolejowej. Rozpoczęto również demontaż torów biegnących w kierunku Pisza, Biskupca i Wielbarka, czyli właściwie we wszystkich kierunkach. Jakby było im tego mało, Sowieci wzięli się również za tory biegnące do Olsztyna i tylko dzięki interwencji pracowników kolejowych w Olsztynie oraz Szczytnie, demontaż torów nie doszedł do skutku.
Oprócz torów, łupem padły urządzenia sygnalizacyjne wraz z urządzeniami elektrycznymi, które zasilały elementy infrastruktury kolejowej.

Spotkanie u komendanta
26 kwietnia 1945 roku Walter Późny w towarzystwie komisarza ziemskiego Antoniego Kaszpara oraz przedstawiciela władz centralnych niejakiego Nejmanna, stawili się u komendanta wojennego pułkownika Romanienki. Komendantura radziecka znajdowała się wówczas w opustoszałym dziś internacie przy Zespole Szkół nr 1.
Starosta szczycieński poinformował radzieckiego komendanta i obecnego na spotkaniu jego zastępcę do spraw politycznych o aktualnym stanie sytuacji gospodarczej na terenie miasta. „To było śmieszne, bo oni i tak o wszystkim wiedzieli, ale formalności musiało stać się zadość” - wspominał podczas rozmowy Walter Późny.
Starosta poinformował Romanienkę, że sytuacja się nieco poprawi, bo z końcem kwietnia ruszy akcja mająca na celu zasiedlanie w części opustoszałych terenów miasta i powiatu szczycieńskiego. „Poprosiłem go również o zgodę na zajęcie przez władze polskie baraków poniemieckich usytuowanych wzdłuż torów, gdzie moglibyśmy zorganizować punkt etapowy dla osadników”. Radzieckiemu komendantowi nie było
to prawdopodobnie na rękę, ponieważ wspomniane baraki były już użytkowane przez Sowietów, którzy magazynowali tam co cenniejsze zagrabione mienie. Romanienko kategorycznie odmówił zgody na utworzenie punktu zbornego, tłumacząc to zdziwionemu Późnemu brakiem odpowiedniej instrukcji i rozkazu od swojego dowództwa.

Milicja w Szczytnie
Spotkanie u pułkownika Romanienki przeciągało się w czasie, a jego zastępca do spraw politycznych (NKWD) skrzętnie notował wszystkie pytania i spostrzeżenia przedstawione przez przedstawicieli polskiej władzy. „Komendant się nieco ożywił, gdy mu przekazałem informację o przybyciu do Szczytna 10 milicjantów. Było to nieco dziwne z jego strony, bo niespełna dwa tygodnie wcześniej sam zabiegał o wsparcie funkcjonariuszy” - wspominał Walter Późny. Romanienko lakonicznie stwierdził, że w sprawie pobytu milicjantów na terenie miasta nie ma żadnej instrukcji. „Osobiście nie myśli za to ponosić odpowiedzialności i dlatego pobyt milicji nie może przyjąć do wiadomości” (pisownia oryg.) - pisze w dokumentacji sprawozdawczej Walter Późny.
Starosta wiedział, że sprawę pobytu funkcjonariuszy milicji w Szczytnie musi przyjąć na własne barki. Znalazł dla nich zakwaterowanie w lokalu zajmowanym wcześniej przez policję niemiecką.

Ograniczone działania
Dość istotnym problemem było swobodne poruszanie się nie tylko po mieście, ale i po całym powiecie szczycieńskim. Pozwolenie mogła wydać wyłącznie komendantura radziecka, ale nie wydawała takich dokumentów, być może z obawy przed „konkurencją” w zakresie przejmowania poniemieckiego majątku.
Starosta szczycieński w swoim sprawozdaniu pisze, że jest to nie lada problem, ponieważ ogranicza sposób piastowania przez niego urzędu. „Dotychczasowe nasze rozjazdy po terenie powiatu, zwoływanie sołtysów, zwiedzanie zakładów przemysłowych i.t.p. odbywały się tylko na osobistą odpowiedzialność miejscowej Komendy” - można przeczytać w pochodzącym z 27 kwietnia 1945 roku sprawozdaniu starosty szczycieńskiego.
Oprócz przedstawicieli polskiej administracji i nielicznej grupy kolejarzy, nikt takich pozwoleń nie posiadał. Kilka dni później pułkownik Romanienko i tu wprowadził również ograniczenia, tłumacząc, że do czasu nadejścia odpowiedniego rozkazu, staroście i jego pracownikom wolno się poruszać wyłącznie po terenie miasta. Zaznaczył również, aby w tej sprawie Późny wysłał odpowiednie pismo do Jakuba Prawina, aby tenże zwrócił się do Dowódcy Frontu, któremu bezpośrednio podlegał.

Pierwsze zgrzyty z władzą sowiecką
26 kwietnia 1945 roku do Szczytna z Warszawy w towarzystwie oficera Urzędu Bezpieczeństwa przybył Pełnomocnik Ministra Przemysłu - Władysław Rumiński. W tym samym dniu przybyła do miasta również grupa elektryków z Kazimierzem Żugajem na czele, którzy mieli za zadanie rozpoznanie stanu uszkodzeń miejscowej elektrowni oraz przeprowadzenia prób jej uruchomienia, o co kilka dni wcześniej zabiegał radziecki komendant miasta – pułkownik Romanienko.
Przybyłych na teren elektrowni nie wpuszczono, wobec czego Rumiński w obecności oficera służby bezpieczeństwa oraz mnie zgłosił się w tej sprawie do Z-cy komendanta” - pisał w sprawozdaniu Walter Późny. Na nic się zdały tłumaczenia oficerowi NKWD, że jest to niezbędne, aby miasto powoli rozpoczęło w miarę normalne funkcjonowanie. Kolejny przedstawiciel władzy radzieckiej również nie wyraził zgody, motywując to tym, że nawet oni czyli tutejsze władze sowieckie, musieliby posiadać wyraźne zezwolenie dowódcy frontu.
Walter Późny nie chcąc się narazić radzieckiemu pułkownikowi i jego zastępcy, a co najważniejsze – władzy radzieckiej, wystosował za pośrednictwem miejscowej komendy wojennej telefonogram do władz centralnych, którego treść poniżej przedstawiam.
Telefonogram N. 8/45. Z uwagi na nie otrzymanie przez tut. Komendanta odpowiedniego rozkazu wyższych władz Wojskowych, proszę natychmiast wstrzymać przesiedlanie ludności do powiatu Szczycieńskiego. O powyższym natychmiast powiadomić Starostów powiatowych w Makowie, Mławie i Pułtusku”.

Pierwsi osadnicy i szabrownicy
Koncepcja powojennej polityki wobec Warmii i Mazur powstała jeszcze podczas wojny i została nazwana „programem repolonizacji”. Była to jednak tylko czysta ideologia, bowiem według komunistycznych władz repolonizacja zakładała, że Warmiacy i Mazurzy mieli wcześniej polską świadomość narodową, a to nie do końca prawda. Owszem, część mieszkańców tych regionów utożsamiała się z narodowością polską, ale nie wszyscy. Przed II wojną Warmia i Mazury znajdowały się w granicach Prus Wschodnich, a mieszkańcy – niezależnie od własnych poglądów i poczucia tożsamości – byli obywatelami Niemiec.


Starosta szczycieński Walter Późny stanął wobec zadania praktycznie nie do rozwiązania, jakim było zaopatrzenie ludności, ponadto musiał walczyć także z polskimi szabrownikami, wywożącymi do Polski centralnej wszystkie dobra ruchome, jakie nadawały się do użytku. Lokalne władze nie miały ani środków, ani personelu, by skutecznie zwalczać szabrownictwo.
Walter Późny w pochodzącym z początku maja 1945 roku sprawozdaniu pisze, że na terenie powiatu szczycieńskiego zasiedlił około 3 tysiące polskich rodzin, jednak z późniejszej treści dokumentu dowiadujemy się, że na miejscu pozostało tylko 1600 rodzin, natomiast pozostała część „…obładowawszy swe wozy wszelkim znalezionym na miejscu dobytkiem, zbiegło nocą na teren Polski”.

Takie działania polskich osadników łatwo było wytłumaczyć, ponieważ prawdopodobnie część z nich wcześniej pracowała jako robotnicy przymusowi u niemieckich „bauerów”. Wielu z nich przejmowało gospodarstwa tych chłopów, u których pracowali podczas wojny. Uważali się teraz za nowych panów.
W rzeczywistości mścili się za wojenne lata wyrzeczeń i udręki w niewoli. Ładowali na swoje wozy co cenniejszy dobytek i wracali do swoich mazowieckich gospodarstw.

Walka ze złodziejami
Działania osadników przybywających na tzw. Ziemie Odzyskane często dość silnie wspierała milicja z północnych powiatów mazowieckich. Pod koniec kwietnia 1945 roku do powiatu szczycieńskiego przybył tabor osadników z powiatu przasnyskiego, który dzielnie wspierało kilku funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej z tamtejszego posterunku. Podczas spotkania u starosty szczycieńskiego, który wyznaczył im miejscowości, tabor kilkunastu wozów ruszył do zasiedlania mazurskich wsi. Późny spodziewając się, w jakim celu przybyli, nakazał ich bacznie obserwować. Jego podejrzenia okazały się uzasadnione. Osadnicy po przybyciu do wyznaczonych miejscowości, zaczęli grabić pozostawiony majątek i ładować go na wozy. Starosta szczycieński na wieść o tym wysłał na miejsce funkcjonariuszy milicji, którzy pod groźbą użycia broni nakazali z powrotem rozładować wozy.
Znany jest również przypadek, gdy pewnego razu w rejon powiatu szczycieńskiego wybrała się spora grupa szabrowników, bo licząca około 600 osób. Ich głównym celem był okręg biskupiecki. Po drodze napotykając przesiedleńców z Mazowsza, zabierali im wszystko, co przywieźli tu ze sobą, m.in. nieliczną trzodę chlewną i konie. Walter Późny dowiedziawszy się o tym, postanowił zorganizować na szabrowników obławę. – Z Olsztyna przywiozłem grupę milicjantów w składzie 9 osób plus jeden oficer, dodatkowo wspomógł mnie stacjonujący w szczycieńskich koszarach polski 52 pułk piechoty – wspominał starosta.
Na przedmieściach Szczytna doszło do zatrzymania szabrowników. Pod silnie uzbrojoną eskortą poprowadzono i stłoczono wszystkich na boisku szkolnym przy obecnym ZS nr 1. – Zwołaliśmy wszystkich poszkodowanych po odbiór mienia, zatrzymując jednocześnie dla starostwa traktory i samochód ciężarowy, które okazały się dla naszego funkcjonowania po prostu niezbędne.
Najbardziej niepokornych na polecenie Waltera Późnego przywołano dość szybko do porządku obniżając pewnym działaniem ich morale. – Po prostu wysłaliśmy ich bez szelek, guzików przy okryciach i bez guzików przy rozporkach. No bo jak można jednocześnie walczyć, a drugą ręką trzymać spodnie, aby nie spadły - opowiadał pierwszy powojenny szczycieński starosta.

Kolejny zgrzyt z pułkownikiem
Starosta szczycieński w pochodzącym z 3 maja 1945 roku sprawozdaniu pisze: „W dniu dzisiejszym rozdzielając dalszych osadników – przesłałem ich na południe od Szczytna w kierunku na Mensgut (Dźwierzuty), Erben (Orżyny), Minkwen (Miętkie)”. Jak zaznacza w dalszej części dokumentu, ta grupa osadników tuż przed wyruszeniem na wyznaczony teren została zatrzymana przez radziecką Komendę Wojenną.
Późny, gdy się o tym dowiedział, niezwłocznie zjawił się u pułkownika Romanienki. Sowiecki komendant po wysłuchaniu skargi starosty, odpowiedział „Zezwoliłem w drodze wyjątku na osiedlenie małej grupy (40 rodzin), dziś natomiast widzę, że sprawa nabrała masowego obrotu, wobec czego oświadczam, że dotychczas na osiedlanie powiatu nie posiadam od swych władz przełożonych zezwolenia”.
Starosta widząc, że nic nie wskóra, wrócił do ratusza, w którym podczas swoje podróży służbowej akurat w tym dniu zatrzymał się wiceminister przemysłu Rumiński. Późny skorzystał z okazji i przedstawił ministrowi trudności ze strony Sowietów w zakresie zasiedlania przez polskich osadników powiatu szczycieńskiego. Rumiński poinformował Późnego, że w tej sprawie pod koniec kwietnia interweniował w Warszawie u ambasadora Związku Radzieckiego generała Szatiłowa, który odpowiednim dokumentem poparł owe zasiedlanie i wydał odpowiednie instrukcje podległym władzom wojskowym.

Uparty komendant
Po wyjeździe ze Szczytna ministra Rumińskiego, Późny ponownie zjawił się w radzieckiej komendanturze u pułkownika Romanienki, któremu przedstawił rozmowę z przedstawicielem polskiego rządu i jednocześnie poprosił Romanienkę o pozwolenie na dalsze zasiedlanie powiatu.
Komendant mojego zdania na ten temat nie przyjął do wiadomości” - czytamy w sprawozdaniu szczycieńskiego starosty”. Romanienko podszedł do sprawy bardzo dyplomatycznie, mając jednak na uwadze korzyści wynikające z wywiezienia z terenu miasta i powiatu jak największej ilości dóbr pozostawionych przez Niemców. Późnemu powiedział, że w zakresie zasiedlania nie będzie stwarzał jakiekolwiek przeszkody, ale dopiero wówczas, gdy otrzyma od swoich władz wyraźne zezwolenie na piśmie. Ponadto Późnemu wyjaśnił, że wszelka żywność oraz sprzęt znajdujący się na terenie powiatu, jest przeznaczony dla wojska.
Na zakończenie rozmowy pułkownik zwrócił staroście uwagę na to, aby się niezwłocznie udał do Pełnomocnika Rządu w Olsztynie w celu uzyskania odpowiedniego rozkazu od Dowódcy Frontu.

cdn....

Robert Arbatowski