środa, 21 sierpnia 2019

O czarownicach i prawie w Prusach słów kilka


Spopularyzowana w Polsce informacja, że w Prusach jeszcze w 1811 r. spalono za czary kobietę - Barbarę Zdunk (Sdunk) w Reszlu na Warmii - jest całkowicie nieprawdziwa. 
Została ona wcześniej uduszona przez kata a potem martwa spalona na stosie za podpalenie.


Barbara urodziła się koło Bartoszyc, jej ojciec Urban był pastuchem. W wieku 17 lat nawiązała romans z żołnierzem, ale nie doszło do zawarcia małżeństwa. Wkrótce poślubiła innego żołnierza, nazwiskiem Sdunk. Małżeństwo rozpadło się po sześciu tygodniach.

Po rozstaniu z mężem miała wielu kochanków. Jednym z nich był parobek Jakob Auster. Młody, 22-letni kochanek znudził się starszą od siebie kobietą i wzgardził jej względami. Dom, w którym nocował, kobieta podpaliła z zazdrości, w efekcie czego pożar ogarnął sześć budynków, a sześcioro ludzi zginęło.

Nie było dla niej litości, mimo że była matką kilkorga dzieci. W dniu 21 sierpnia 1811 r. rozpalono dla niej stos. Już wówczas palenie na stosie było czymś niespotykanym i wyjątkowym w państwie pruskim, które na początku XVIII w. bardzo mocno ograniczyło oskarżenia w sprawach o czary.
Spalenie Barbary Zdunk odbiło się szerokim echem. W jej przypadku jednak stos nie był zapłatą za zbrodnię uprawiania magii. Nie została oskarżona czy nawet pomówiona o czary, zarówno zarzuty jak i kara dotyczyły podpalenia domów. W efekcie jej czynu spłonęło sześć osób, została więc skazana za czyn kryminalny. Sad nakazał spalenie kobiety na stosie, wcześniej każąc katu dyskretnie ją udusić, aby nie sprawić zawodu licznie zgromadzonym gapiom.
Niemałą rolę w kreowaniu legendy „ostatniej czarownicy” odegrali polscy publicyści i historycy. A dlaczego? A to dlatego, że Reszel leży dziś w granicach Polski, jednakże w 1811 r. należał do Prus, szukano więc „czarnego luda", chłopca do bicia polskiej polityki historycznej: „prusackiego” diabła wcielonego. Paweł Jasienica wskazywał w „Polskiej anarchii”, że „O Barbarze Zdunk cicho na świecie. Jakżeby to było inaczej, gdyby skazał ją sąd polski... Ale to się zdarzyć nie mogło w żaden sposób.Ostatni polscy biskupi na Warmii, Stanisław Adam Grabowski oraz Ignacy Krasicki, przez trzydzieści lat swych rządów nie zatwierdzili ani jednego wyroku śmierci. Stos Barbary Zdunk zapłonął w czterdzieści zim po zajęciu Warmii przez Prusy”. Prusacy w tej narracji mieliby być więc tym „ciemnogrodem”, który byłby gorszy niż wyśmiewana na Zachodzie Rzeczpospolita szlachecka, co z przyczyn politycznych a nie faktów wypadało - według autora - podkreślić.


Jasienica apelował, aby przede wszystkim „przypominać fakty”, samemu jednakże nie trzymając się ich ściśle. Zwracał też uwagę, by tragedii reszelskiej nijak nie łączyć z polityką władz Rzeczypospolitej na tych terenach i nie kreować ponad miarę wizji polskiego „ciemnogrodu”. Wręcz przeciwnie, jego zdaniem należy podkreślać, że za skazaniem kobiety stało sądownictwo Prus, kraju rzekomo wówczas „oświeconego”. „Z jakiej przyczyny nikt nie dostrzega stosu Barbary Zdunk, podpalonego w sierpniu 1811 roku z wyroku pruskiego sądu i ministra? Bo ludzie wolą podziwiać blask bijący z mogiły Immanuela Kanta. Z Reszla do Królewca blisko” – ironizował Jasienica. Nawet fakt, że Barbarę przed spaleniem uduszono na osobisty wniosek ministra Fryderyka Wilhelma III, Jasienica uważał za próbę pudrowania zbrodni rodem ze średniowiecza. „Jego wielkoduszność była spod znaku Torquemady. Przecież inkwizycja hiszpańska też umiała palić na stosach świeżo uduszone trupy. Najpierw "garota", potem płomień.”.

No tak, wycieranie sobie gęby wspaniałym i postępowym a wręcz „boskim” władztwem nad Prusami Królewskimi, Gdańskiem i Warmią przez polskich królów to sztandarowy przykład... szkoda jedynie, że stosowany wybiórczo tak jak w tym wypadku.
Ale może cofnijmy się jeszcze dalej. W wydawanych już w XV w. na terenie Prus ordynacjach krajowych władze zakonu krzyżackiego umieszczały zakazy i ostrzeżenia przed zajmowaniem się czarami. Wiara w złe duchy i demony była jednak na tym obszarze stale obecna. Prorocy, wróżbiarze, zamawiacze i znachorzy krążyli po państwie krzyżackim, znajdując duże zainteresowanie i przychylność miejscowej ludności.
W Prusach Książęcych, w wydanej po wprowadzeniu reformacji ordynacji kościelnej nakazywano informować władze o każdym przypadku pobytu pogańskiego wajdeloty. Zakazywano też składania pogańskim bogom ofiar z czarnego kozła. Najwidoczniej nie odnosiło to skutku, skoro w konstytucjach synodalnych z 1530 r. odnotowano, że lud pruski oddaje cześć triadzie bóstw: Perkunowi, Pocolsowi i Potrimpusowi, co pokazuje, że dawne wierzenia były nadal żywe wśród ludu. W 1577 roku kolejna pruska ordynacja zawierała ponowiony zakaz czynienia czarów i czczenia kozła.
W drugiej części podzielonych politycznie Prus, a dokładniej w Gdańsku, największa fala procesów wystąpiła w latach 1604-1639, choć już wcześniej, na przykład w 1570 r., skazano na śmierć za czynienie czarów dwie osoby, a w 1573 jedną.

Prawo w zakresie karania czarownic w Prusach zmieniono dopiero, kiedy opadła fala polowań na czarownice, jednak był to niewątpliwie ważny akt prawny, bo na wsiach i małych miasteczkach wiara w czary ciągle była silna. Ciekawe, że do XII wieku w Kościele wiara w czarownice uchodziła za pogański przesąd.

Wróćmy jednak do samiuśkiego środeczka ziem pruskich, czyli do Warmii, gdzie rzekomo za czary spalono w XVIII w. Barbarę Zdunk , a wcześniej było tam Eldorado.

Warmia od zawsze leżała w centralnym punkcie pruskiego świata, dzięki temu posiadała bliskie kontakty gospodarcze, rodzinne i sąsiedzkie z ludnością pozostałych ziem pruskich, tak w części królewskiej jak i książęcej. Ta bliskość nie pozostawała bez wpływu na tutejszą praktykę sądowa, także w kwestii czarów. Przed stosowaniem magii ostrzegały mieszkańców postanowienia kolejnych synodów warmińskich. W 1449 roku, na synodzie duchowieństwa zwołanym przez biskupa Kuhschmaltza w Lidzbarku, zakazywano dopuszczania jako rodziców chrzestnych osób, które nie znały zasad wiary i zajmowały się czarami. Punkt ten znalazł się też w statutach synodalnych wydanych 38 lat później przez wuja Mikołaja Kopernika, biskupa Łukasza Watzenrodego.

Spirala obsesji związanych z szukaniem „czarownic” pod każdą strzechą nakręcała się z biegiem czasu: w XV w. w Braniewie odnotowano tylko jeden proces o czary, a w XVI w. już dziesięć. Oskarżeni w tych procesach traktowani byli dość łagodnie, gdyż skazywano ich zwykle na kary pieniężne lub banicję. W XVII w. procesy o czary w Braniewie weszły w fazę obłędu i wielu oskarżonych spłonęło na stosie.

W pruskich aktach sądowych od XVI w. określenia praktyk magicznych ,,Weidelei” lub „Zantelei” świadczą o ich związku z tradycją staropruską, w której „wajdelotami” określano pogańskich kapłanów, a „zanteln” było synonimem słowa ,,czarować”.


Co ciekawe wielki mistrz zakonu Albrecht Hohenzollern w roku 1520 wydał podczas wojny polsko-krzyżackiej zgodę i to dwukrotnie na publiczne odprawienie pogańskich obrzędów przez pruskiego kapłana Waltina Supplita. W tych pogańskich obrzędach wzięły udział tłumy Prusów, przybyłych z całego państwa krzyżackiego. Jakby nie patrzeć, wzywano podczas tego obrzędu ani chybi dyabła podłóg standardów chrześcijańskich. Wierzenia w dawne bóstwa wśród miejscowej ludności przetrwały dużo dłużej i pozwala to przypuszczać że potrafiono je rozróżnić od „czarów”.
Tradycja magicznych obrzędów przeniesiona na grunt pruski przez kolonistów z Niemiec i Polski przemieszała się z lokalnymi wierzeniami tutejszych plemion i stworzył się z tego specyficzny magiczny świat wierzeń i zabobonów, żywy jeszcze wiele lat później wśród Warmiaków i Mazurów, o czym wspomina Max Toeppen w „Wierzeniach mazurskich”.

Miejsca pogańskich obrzędów, w których rzekome czarownice odbywały spotkania z diabłami, przez stulecia w miejscowej tradycji owiane były grożą. I tak, czarownice z Sambii zjeżdżały się w noc świętojańską do Grossen Hausenberg koło German (dziś Russkoje), czarownice z Braniewa i Swiętej Siekierki spotykały się na pagórku niedaleko portu w miejscowości Karby (Carben), czarownice z Reszla za miejsce spotkań obrały leżące opodal miasta pastwisko „Rossgarten”, a te z okolic Pieniężna (Melzak) - trudną dziś do zidentyfikowania łąkę ,,Kiebitzwiese”. Oskarżone o czary kobiety zeznawały, że diabła spotykały w jakichś ustronnych miejscach, a ukazywał im się pod postacią psa, ptaka lub elegancko ubranego młodego mężczyzny z kogucim piórkiem w kapeluszu, z cielęcą lub kogucią stopą. Posługiwał się najczęściej imionami: Hans, Matz, Caspar lub Jürg. Co ważne, w Prusiech diabeł miał zawsze... jedną dziurkę w nosie. 😉

Podobno szczególnie przydatnymi przedmiotami do odprawiania czarów były lustra. Uważano bowiem, że zwierciadło jest mądre, zna przeszłość oraz przyszłość, posiada też wiedzę o rzeczach ukrytych i dlatego można zwracać się do niego z zapytaniami i prosić o rady.

Występujący niekiedy w procesach na Warmii „Alf” - demon ognia lub gnom, to ani chybi późniejszy Kłobuk. Opieka nad nim zapewniała rodzinie dostatek i bogactwo, a zaniedbanie jego potrzeb sprowadzało pożar. Podejrzane o czary kobiety często oskarżano o to, że dokarmiały Kłobuka.

W rewizji lidzbarskiej prawa chełmińskiego, które obowiązywało w większości miast i wsi pruskich, znajdował się rozdział „O czarownikach i czarownicach”, w którym czytamy: „Gdy mężczyzna lub kobieta, którzy zajmują się czarami i znają tę sztukę, że diabły do siebie słowami przyzywają i inne diabelskie sztuki praktykują, tych należy spalić. W ten sposób sędzia ma ich pozbawić życia, gdyż zaparli się Boga, a oddali szatanowi. Tym zaś, którzy o tym wiedzą i przemilczają je, lub udzielają rad i pomocy, jeżeli się do tego przyznają lub zostanie im to udowodnione według prawa, to należy ściąć im głowę".

Prawda, że urocze? 😇

W biskupstwie warmińskim, tak jak i gdzie indziej, pierwszeństwo w postępowaniu dowodowym o czary przyznawano torturom. Zasada ta przyszła z zachodu Europy, a znajdowała się w traktacie „Młot na czarownice” („Malleus maleficarum/Hexenhammer”) napisanym przez dwóch dominikanów, wydanym po raz pierwszy w 1487 r. w Strasburgu.

Dużą powagą w sądach miejskich cieszyły się w tym czasie także ustawy prawa karnego, a zwłaszcza wydana przez cesarza Karola V w 1532 r. „Constrrutio criminalis Carolina”. Czytamy tam, że stosowanie tortur w sprawach o czary dopuszcza się w przypadku: złożenia komuś propozycji nauczenia go czarów, grożeniu zastosowaniem czarów, a także pozostawania w bliskim związku z osobą praktykującą czary lub zajmowania się różnego typu magicznymi sztukami i zyskania sławy jako ,,czarnoksiężnik lub czarownica, czyli Hexa” Dalej czytamy tam o karze spalenia na stosie, gdy oskarżonemu udowodni się szkodzenie poprzez czary.
Wykonawcą wyroków byli zawodowi kaci, których utrzymywało sześć miast warmińskich -Braniewo, Orneta, Lidzbark, Dobre Miasto, Reszel, Pieniężno. Kaci, oprócz wykonywania wyroków śmierci i stosowania tortur, zajmowali się (o ironio!) także leczeniem.
Możemy wyczytać u Danuty Bogdan w książce „Procesy o czary na Warmii w XVI w.”, że „Oskarżenia o czary dotykały najczęściej najuboższe warstwy społeczeństwa, m.in. pasterzy i pasterki, stare żebraczki, włóczęgów, którzy przez swoje nieustabilizowane życie bądź znajomość ziołolecznictwa sprowadzali na siebie podejrzenia o czary i związki z diabłem”. Oskarżenia dotykały również sołtysów i ich najbliższych, czyli elitę społeczności wiejskiej, ale taż ich ofiarami padali mieszczenie, i to nie byle jacy: w 1577 r. w Lidzbarku Warmińskim oskarżono żonę burmistrza Óstereicha, o to, że dla lepszej sprzedaży piwa wrzuciła do niego jakąś magiczną ,,obrzydliwość”.
Za czasów, które można delikatnie określić „czasami podległości polskim władcom”, z Prus Królewskich (a w tym z Warmii) osoby posądzane o czary uciekały do protestanckich Prus Książęcych. Aby nie było tak jednostronnie i sielankowo, należy wspomnieć że działało to i w drugim kierunku, mianowicie oskarżeni o czary z Prus Książęcych wiali i znajdowali schronienie w Prusach Królewskich. W 1571 r. w całych Prusach Książęcych z powodu czarów uwięziono aż sto trzydzieści cztery osoby, a już przedtem ścięto sześćdziesiąt ,,Zauberer und Hexen”. W 1596 r. tylko w okręgu szczytnowskim z oskarżenia o czary uwięziono siedemnaście kobiet, a piętnaście z nich ścięto.
Nie należy zapominać, że ci rzekomi czciciele diabła byli najczęściej kozłami ofiarnymi w okresach głodu, suszy i epidemii. Wówczas polowania na czarownice nasilały się.

Wiara w moc czarów była wówczas powszechna nie tylko wśród ubogich warstw społecznych, ale też wśród elit. Nawet na dworze książęcym szukano pomocy w świecie magii.
Anna Maria, żona Albrechta Hohenzollerna, dużo czasu spędzała na lekturze księgi dotyczącej czarów. Księżna pozostawała też w bliskich kontaktach z kobietą praktykującą magię, nazywaną przez miejscowych ,,sudauische Königin”. Kiedy jej syn Albrecht Fryderyk zapadł na chorobę psychiczną, w 1573 r. przesłuchano dworzan, zapytując ich, czy nie podano mu jakiegoś napoju bądź trucizny oraz czy nie zastosowano wobec niego czarów. Tak więc wiara w czary i złe moce żyła sobie w najlepsze nie tylko wśród gminu, ale też wśród elit.

Ofiary polowania na czarownice, ale też i czarowników mających konszachty z diabłem, przyznawały się do winy po ciężkich torturach stosowanych w trakcie przesłuchań. Czasami w drodze łaski karę stosu zamieniano na ścięcie mieczem i dopiero po egzekucji następowało spalenie ciała.
Zdarzały się sytuacje, że w obronie posądzonych o czary na Warmii stawał władca sąsiednich Prus Książęcych. Taką sytuację mieliśmy w Jezioranach, kiedy to kobieta o nazwisku Seuberlich została oskarżona o to, że czarami lub trucizną spowodowała śmierć sąsiada Hansa Schmecka. Albrecht w jej sprawie trzykrotnie interweniował u biskupa Hozjusza, prosił go, by w sprawie owej biednej kobiety wydał sprawiedliwy wyrok.

Podobna sytuacja zaistniała około 1590 r., gdy mieszkaniec Dobrego Miasta Jakub Kretschmer został oskarżony przez kobietę przesłuchiwaną z oskarżenia o czary w Jezioranach. Kretschmer przebywał chwilowo w Królewcu i przed powrotem do biskupstwa ostrzegła go żona. W obawie przed aresztowaniem, zwrócił się on do księcia pruskiego Jerzego Fryderyka o udzielenie mu pozwolenia na przebywanie w Księstwie aż do wyjaśnienia sprawy.

Było też tak, że jeśli oskarżenie padło na jedną osobę z rodziny, to podejrzani stawali się pozostali jej członkowie.


Sołtys wsi Grzęda Peter Neumann został posądzony wraz z żoną o czary. Straże miejskie Reszla aresztowały go na polu. Wtrącono go do więzienia i zawezwano kata, ba - nawet dwóch katów, gdyż do pomocy przy przesłuchaniach ściągnięto drugiego z sąsiedniego miasta. Sołtysa poddawano torturze rozciągania, a sam Neumann pisał w liście, iż był rozrywany.

Pikanterii sprawie dodaje fakt, że władze sądowe Reszla uwięziły go i rozpoczęły przesłuchania oraz tortury bez zgody najwyższej władzy zwierzchniej. Wkrótce po aresztowaniu sołtysa zatrzymana została również jego żona. Sprawa nabrała rozmachu i gdyby nie wielka solidarność
mieszkańców wsi Grzędy i sąsiednich Paluz, którzy wystąpili w obronie oskarżonych i powiadomili o sprawie wójta krajowego - Filipa Patritta, skończyłaby się tragicznie. Spowodowało to wielkie niezadowolenie sądu ławniczego Reszla, a także starosty i rady miejskiej, jako że chłopi nie mieli prawa podejmowania takich działań bez wiedzy władzy zwierzchniej. Za uwięzionym sołtysem wstawił się wójt krajowy - Filip Patritta, a jego niewinność poświadczyły też przed sądem reszelskim dwadzieścia trzy osoby ze wsi Grzęda. Po wielu perturbacjach sąd reszelski, nie mogąc dowieść winy sołtysowi, zdecydował o wypuszczeniu go na wolność. Sołtys Neumann, który został oskarżony pewnie przez któregoś z sąsiadów, nie chciał już dalej żyć wśród ludzi, którzy przysporzyli mu tyle cierpień. Dlatego udał się do sąsiednich Prus Książęcych pod opiekę księcia Albrechta, by tam na drodze prawnej dochodzić zadośćuczynienia wyrządzonych mu krzywd. W skardze sołtys polecał się opiece księcia i wyrażał nadzieję, ze nie pozostanie osamotniony w swoich wysiłkach. Albrecht w piśmie do administratora biskupstwa Eustachego Knobelsdorfa stwierdził, ze Neumann - obecnie jego poddany - doznał ze strony sądu reszelskiego znieważenia godności, a tortury osłabiły jego zdrowie. Dlatego prosił, by administrator wspomógł starania o zadośćuczynienie jego krzywdom.


Bardzo często w procesach o czary, wskutek tortur i zeznań pod przymusem, domniemane czarownice i czarownicy oskarżali następne osoby. Przykładem niech będzie Jadwiga ze wsi Kiersztanowo, która została skazana prawdopodobnie jako odprysk sprawy sołtysa wsi Grzęda w dniu 10 lipca l558 r. na karę śmierci. Sąd ustalił, że oskarżona już przed piętnastu laty miała do czynienia z diabłem. Długo by opisywać zeznania, ale ważniejsze jest ile osób zostało w to wplątanych w skutek tortur zastosowanych wobec tej kobiety w celu wyciągnięcia zeznań.


Wedle zeznań Jadwigi czarownicami były:


1. Gritta wraz ze spaloną w Bartoszycach Urszulą oraz Jadwigą za namową Fabiana ze wsi Trutnowo, oraz jego sąsiada, którego nie wymieniła w zeznaniu, zakopały głowę psa w pobliżu domostwa Gollingerów, skłóconych z Fabianem z powodu sporu o grunty i lasy. Czarownice swoimi magicznymi praktykami spowodowały śmierć pszczół i koni, a następnie poczyniły wielkie szkody wilki. Za tę przysługę otrzymały od Fabiana i innych sąsiadów korzec ziarna.
2. Anke Bretschneiderin z okolic Reszla, która zepsuła ludziom piwo, lecz Maczbenówna - kramarka i Jadwiga ponownie przywróciły mu smak.
3. Stara kobieta z Biskupca, która najpierw ludzi truła, a potem ich uzdrawiała.
4. Żona Maczbena Küricka, robotnika z Biskupca, która wróżąc z użyciem żab i robactwa, szkodziła ludziom i zwierzętom.
5. Agneta, zona Paula z miejscowości Lędławki w komornictwie reszelskim, nazwana została wielką czarownicą i posiadała lustro.
6. Catharina, młynarka z przedmieść Bisztynka miała lustro i trudniła się czarami.
7. Anna, żona Hansa, budniczka z Bisztynka, również zajmowała się czarami.
8. Mieszkająca u pasterzy Mesche z Unikowa praktykowała czary.
9. Elsa, stara kobieta ze wsi Kiele a mieszkająca też u pasterzy, posiadała lustro.
10. Hennigke, służąca ze wsi Grzęda, odprawiała czary u pasterzy i patrzyła w lustro.
11. Gritta - najważniejsza ze wszystkich czarownic - mieszkała we wsi Swędrówka lub we wsi Sątopy, potrafiła wróżyć z lustra i znała diabelskie sztuczki.


Nie dość, że strach było mieć w domu lustro, to strach było znać kogokolwiek, bo jak widać każdy mógł zostać pomówiony o czary. 
Takie to były czasy.
Warto zauważyć, że blisko sto lat przed procesem Barbary Zdunk co nieco w Prusiech się zmieniło:
Dzięki wpływowi Christiana Thomasiusa już od 1714 r. Fryderyk Wilhelm I podejmował osobiste decyzje w sprawie procesów o czary, i od tego czasu żadna kobieta w Prusach nie została skazana przez sąd państwowy za tego typu praktyki. Rzeczpospolita przyjmuje 62 lata później 23 października 1776 roku „Konwikcyje w sprawach kryminalnych", zakazującą skazywania za czary na śmierć.

Już w 1721 r. wiara w czary została określona jako „Wahn, Traum und Phantasie” (urojenia i fantazje), chociaż ówczesne regulacje pozostawiały furtkę dla podtrzymywania błędnych przekonań. Leczący cudami i wróżbici mieli być karani chłostą, więzieniem albo wypędzeniem z kraju. Kiedy w 1728 r. córka młynarza spod Berlina sama oskarżyła się o kontakty z diabłem, kolegium kryminalne orzekło u niej zaburzenia umysłowe i zaleciło ją zamknąć w domu poprawczym.

Za ostatnią „czarownicę” skazaną zgodnie z ówczesnym prawem, a więc po procesie, uważa się Annę Göldi, straconą w Szwajcarii w 1782 r.

Pod zaborem pruskim na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej jeszcze w 1793 r. w jednym z miasteczek pod Poznaniem, nota bene wbrew prawu, spalono dwie kobiety z powodu rzekomych czerwonych oczu i rzucania uroku na bydło, które w rezultacie domniemanych czarów chorowało.

A gdzie i kiedy w Europie po raz ostatni bez żadnego procesu ukarano śmiercią za czary? 
Prawdopodobnie stało się tak w Prusach w miejscowości nomen omen Ceynowa (obecnie Chałupy) z Krystyną Ceynową w 1836 roku.

Krystyna Ceynowa w wyniku samosądu mieszkańców pod wodzą znachora Stanisława Kamińskiego była przez kilka dni torturowana i pod zarzutem rzucenia uroku na Johanna Konkela, niechodzenia do kościoła i siadania czarnych wron na jej kominie, została zamordowana podczas próby wody.


Była ona 51-letnią wdową po rybaku, trudniła się wyrobem i naprawianiem sieci. Wśród sąsiadów miała złą opinię jako swarliwa baba, w trakcie rozmaitych sprzeczek nie szczędziła swoim oponentom wyzwisk i przekleństw. Wśród prostego ludu chętnie szukano przyczyn doświadczanych nieszczęść w siłach nadprzyrodzonych, w tym wypadku na Krystynę padło podejrzenie o rzucanie klątw.


Zacznijmy od początku:

W Chałupach mieszkał wspomniany wcześniej rybak Konkel, od lat cierpiący na puchlinę wodną. Do Chałup sprowadziła znachora-hochsztaplera żona Konkela, którego władze pruskie wielokrotnie karały za nielegalne znachorstwo, a który - jak to na znachora przystało - dużo gadał a mało robił. Skoro zaś nie wiedział co robić, najprostszą metodą było szukanie winnych. Gdy ów orzekł, iż nie jest w stanie nic zrobić z powodu uroku rzuconego przez czarownicę, mieszkańcy już doskonale wiedzieli kto był wszystkiemu winien...

Przywleczono domniemaną wiedźmę do domu Konklów, by tam przemocą zmusić ją do odczynienia złego czaru. Bita i maltretowana Ceynowa przyznała się do wszystkiego, obiecując uzdrowić chorego rybaka. Kobiecie zabroniono opuszczać chatę chorego, a sołtys wystawił straże. Sam spec od znachorstwa, Kamiński, podobno także spał w tym domu i do tego w jednym łóżku z Ceynową.
Jako, że czary nie działają, nic dziwnego że rano stan zdrowia chorego rybaka nie zmienił się ani trochę, co rozjuszyło wyznawców znachora. Tłum chciał zlinczować Ceynowę, lecz znachor oświadczył, iż trzeba przeprowadzić próbę wody. Była to zasada znana od wieków, wedle której jeśli oskarżona o czary (związana) po wrzuceniu do wody utrzyma się na powierzchni, byłby to znak działania diabelskich sił, a gdyby utonęła, świadczyłoby to o jej niewinności. Niestety były tylko te dwie opcje i gdyby domniemana a niewinna czarownica miała się utopić, znaczyłoby to że taka była Wola Boża. Nie szukajmy w tym logiki...
Rozjuszony tłum czekał więc, aż nieszczęsna pójdzie na dno. Zapewne przez wielowarstwowe spódnice, które spowodowały efekt kamizelki ratunkowej, utrzymała się jednak na wodzie. Dla tej biednej kobiety oznaczało to wyrok śmierci. Po wyłowieniu jej i przywleczeniu na plażę tłum tłukł ją wiosłami, a później, półżywej, znachor dla pewności zadał kilka ciosów nożem.
Po kilku dniach w Chałupach zjawili się przedstawiciele władz. Aresztowano znachora i najbardziej aktywnych w samosądzie. Wszystkich skazano na wieloletnie więzienie.
Właściciel wsi Gustaw von Below musiał zapłacić karę w wysokości 600 talarów. Aby zapobiec kolejnym polowaniom na czarownice, ale też aby zwiększyć poziom wykształcenia wśród ludu, właściciel wsi wybudował w Chałupach szkołę powszechną.
Sprawa ta była głośna w całych Prusach i stała się przedmiotem drobiazgowego postępowania sądowego jako przykład trwałości wiary w czary wśród ludu, co skłoniło władze do analizy stanu katolickiego szkolnictwa pod tym kątem. Mordercy zostali osądzeni, a Kamińskiego skazano na dwadzieścia pięć lat więzienia.

Tak więc Barbara Zdunk nie była ani czarownicą, ani ostatnią osobą spalona na stosie, ale jak widać fakty przegrywają z legendą.



Na podstawie:

Dariusz Łukasiewicz „Przemiany przestępczości w Prusach w XVIII i XIX wieku (do 1871 r.)”

Danuta Bogdan „Procesy o czary na Warmii w XVI w.”

Adolf Poschmann „600 Jahre Röβel Bilder aus alter und neuer Zeit „

Jacek Wijaczka „Procesy o czary w Prusach Książęcych (Brandenburskich) w XVI-XVIII wieku”

Jacek Wijaczka „Magia i czary, Polowanie na czarownice i czarowników w Prusach Książęcych w czasach wczesnonowożytnych”

Jacek Wijaczka "Czarownicom żyć nie dopuścisz. Procesy o czary w Polsce w XVII-XVIII wieku"

Max Toeppen „Wierzenia mazurskie”


Paweł Jasienica „Polska anarchia”