niedziela, 30 września 2018

Jak budził się duch mazurski, czyli „Mazury dla Mazurów”



Jak budził się duch mazurski, czyli „Mazury dla Mazurów
Fragment książki Mazura z krwi, kości, serca i duszy, który oddał swoje życie i to dosłownie za lud mazurski, czyli „Dzieje ludu mazurskiego” Kurta Obitza.
Czytam ja te rozprawy bardzo pilnie i z nich się dowiaduję, że tam każdy z posłów pracuje dla swojej gromady. Katolicy (Centrum) dla siebie, konserwatyści dla wielkich majątkarzy (a głosili podczas ostatnich wyborów, że o mazurskich gospodarzach nie zapomną, ale dotychczas tom nic jeszcze nie wyczytał), socjaliści dla ludu, a liberałowie Pan Bóg wie dla kogo, Polacy dla Polaków, antysemici dla tych co nie cierpią Żydów, wolnomyślni dla ludu. Tak to widać, każda partia ma swoich posłów; a byłbym na wet zapomniał wspomnieć o dwóch małych partiach i narodach, które chociaż razem wziąwszy mniej ludzi liczą jak my Mazurzy. Są to Litwini i Duńczycy; oni mają także swoich posłów, którzy zastępują sprawy ludu litewskiego i duńskiego.
A my Mazurzy co mamy?
Pewnie, że dobre i zdrowe głowy, ale czem napchane? Chyba że nie rozumem; bo gdyby rozumem napchane były, to byśmy pewnikiem także już musieli mieć swojego mazurskiego posła, aby tam w parlamencie gadał, jak się to u nas na Mazurach dzieje i jak to u nas sprawy idą; jak się gospodarzowi wiedzie i gdzie go boli”.
Niemcy zaniepokojeni tym nastrojem mas na Mazurach nie przebierali w środkach, aby zniszczyć nowo powstały ruch mazurski i jego przywódcę. Dostali jednak odprawę jak się należy. W dn. 16 XII 1896 „Gazeta Ludowa” pisze tak: „Tylko zazdrość i obłuda może się zdobyć na oczernianie ludzi, którzy pracują dla dobra braci swej. W różnych miejscowościach i po różnych okolicach rozsiewają nieprzychylni i zazdrośni ludzie wieści, że redaktor „Gazety Ludowej” p. Karol Bahrke jest socjalistą. Ludzi tych, którzy rozsiewają wieści takie, moglibyśmy nazwać po imieniu i pociągnąć do odpowiedzialności sądowej. [...] Ale i ci, którzy te obłudne wieści rozsiewają, nie są jeszcze temi maszynami prawdziwymi; oni są tylko narzędziami w ręku innych. A ci inni to tylko ludzie, którzy przy utworzeniu parlamentu w Niemczech nadali sobie nazwę konserwatystów, to znaczy partii ładu i porządku. jeżeli więc jesteście partią ładu i porządku i postępujecie sprawiedliwie, dlaczegóż tedy nie przypuścicie jednego z ludu mazurskiego, który by tam W parlamencie mógł przedstawiać żale i skargi ludności mazurskiej? Czyż może uważacie się za wybrańców? Tak się to być zdaje i dajecie tem dowód niezbity, że w sercach waszych urosła pycha taka, która woła: my tylko, my możni, my szlachetnych rodów mamy do tego prawo jedyne.
[...] Strzegliście naszych praw, przedstawiliście nasze skargi i żale? Nie - dotychczas tego nie czyniliście, a więc zatem wystawiliście na szwank powierzone wam zaufanie i wobec tego zmuszeni jesteśmy oglądać się za ludźmi, którzy skargi i żale nasze będą przedstawiać. Ale do kogo mamy się udać i gdzie oczy nasze zwrócić, kiedy ze wszystkich stron dążą nas wytępić. O, tak źle jeszcze nie jest. Ludu mazurskiego na Mazowszu Pruskim jest wielka moc i w ludzie tym znajdują się ludzie, którzy sprawę tę wezmą i powiodą do celu. Spraw naszych nikt lepiej zastąpić nie może jak my sami. Złączmy się tylko w jedną gromadę i podajmy sobie dłoń wzajemnie, z wytrwałością i rozumem postarajmy się z początku tylko jednego wybrać, który by sprawy nasze reprezentował”.
Nie były to tylko czcze słowa. Jeszcze w grudniu 1896 powstała na Mazurach „Mazurska Partia Ludowa”, która obrała sobie hasło: „Mazury dla Mazurów”. Hasło to jest odtąd hasłem ruchu mazurskiego. Na czele partii stanęli obok Karola Bahrkego Mazurzy Gustaw Leyding (ojciec), Gotlieb Labusz i Gotlieb Linka, którego Niemcy po wojnie zabili za sprawę mazurską. „Gazeta Ludowa” była już w pierwszym roku wydania pilnie śledzona przez Niemców i redaktor Bahrke musiał się nieraz tłumaczyć przed policją. Ale władze zachowały jeszcze pozory prawa. Ustało to po stworzeniu Mazurskiej Partii Ludowej. W każdym opisie krzywdzenia Mazurów dopatrywano się „obrazy” niemieckiego krzywdziciela, czy to był wójt, czy żandarm, nauczyciel, czy pastor. Nic nie pomogło przedstawienie dowodów prawdy. Czytam nawet w naszym kancjonale: ,,szczęśliwy taki oskarżony, kiedy sędzia z jego strony”. Sędzia był Niemcem, a oskarżony był Mazurem, nie można się było W takich warunkach spodziewać sprawiedliwości. Przecież chcieli oni zatruć i zniszczyć duszę naszego ludu przez szerzenie niemieckości i nienawidzili z głębi serca redaktora Bahrkego jako człowieka, który postanowił ratować ten lud i doprowadzić go do zmartwychwstania. Procesy na początku kończyły się tylko karami pieniężnymi. Udało się przez to Niemcom zniszczyć podstawę materialną Mazurskiej Partii Ludowej.
Kiedy w roku 1896 przyszło do wyborów do Reichstagu, Mazurska Partia Ludowa stanęła do nich prawie bez grosza. Społeczeństwo katolicko-pruskie niewiele mogło i chciało dać, ponieważ trzeba było przeprowadzić walkę wyborczą na Pomorzu, w Poznańskim i na Śląsku. Włożył wiele w tę sprawę pieniędzy aptekarz Lewandowski z Gniezna, któremu za to Mazurzy musieli oddać pierwsze miejsce na liście wyborczej w obwodzie Szczytno-Ządzbork. Ale co to wszystko znaczyło wobec tych sum, jakie Niemcy włożyli w walkę o Mazury. Mieli oni setki tysięcy do swojej dyspozycji, oczywiście od rządu, który jako jedyny warunek żądał zwalczania kandydatów mazurskich. W ten sposób pieniądze płacone jako podatki przez Mazurów służyły do zwalczania ich. Z pieniędzy tych nawet korzystali socjaldemokraci. Najenergiczniej brali się do walki wyborczej konserwatyści, to znaczy wielcy panowie niemieccy. W Ełku na czele ich stał hrabia Stolberg, były prezydent Prus Wschodnich, a w Szczytnie pewien pan von Queiss. Oni, którzy byli odpowiedzialni za nędzę Mazurów, obiecywali im złote góry, jeżeli będą głosować za ich kandydatami. Aby przyciągnąć lud na swoje zebrania, rozdawali darmo wódkę i piwo. Wymyślali przy każdej okazji na redaktora Bahrkego i jego pracę. Wykupywali nawet kartki wyborcze z mazurskimi kandydatami. Kiedy widzieli, że większość Mazurów nie sprzedaje swoich przekonań, uciekli się do straszenia ludności. Żandarmi obchodzili od chaty do chaty i gwałtem odbierali kartki wyborcze. Aby zupełnie opanować sytuację, lokale wyborcze mieściły się na dworach niemieckich panów, którzy byli również przewodniczącymi komisji wyborczych. W ten sposób cała władzę chcieli mieć w swoich rękach.
Kiedy przyszło do wyborów, niemieccy panowie przywieźli wszystkich swoich robotników, każdy z nich dostał kartę z kandydatami partii konserwatystów i pod czujnym okiem swego chlebodawcy musiał kartkę tę wrzucić do urny wyborczej. Mężów zaufania partii mazurskiej nie dopuszczono w ogóle, aby nie mieć świadków przy fałszowaniu wyborów. Mazurom wyrywano kartki z ich kandydatami, a w przeciwnym razie bito ich i wyrzucano z lokali wyborczych. W takich to warunkach odbywały się wybory w czerwcu 1896 roku. Wynik wyborów był następujący: w obwodzie Szczytno-Zadzbork 5694 głosów dla partii mazurskiej, a na konserwatystów niemieckich 7100 głosów, to znaczy tylko 1400 głosów więcej; przy czym w samym powiecie Szczytno partia mazurska miała zdecydowana przewagę. W obwodzie Ełk-Jańsbork sprawa mazurska stała znacznie gorzej, bo uzyskała tylko 2238 głosów. Razem za Mazurska Partia Ludowa stanęło osiem tysięcy rodaków. Osiem tysięcy Mazurów podniosło głowy przeciw Niemcom. Panowie niemieccy przyzwyczajeni do tego, że Mazurzy znoszą pokornie wszystkie krzywdy i obelgi, poszaleli po prostu ze złości. Pełni nienawiści rzucili się na przywódców mazurskich. Aresztowano redaktora Karola Bahrkego, wytoczono mu proces niby za obrazę duchowieństwa i skazano na pół roku więzienia, które odbył w Ełku. Po opuszczeniu więzienia wytoczono mu od razu pięć dalszych procesów. Nie mając pieniędzy na spłacenie wszystkich kar, redaktor ustąpił w roku 1898 i wyjechał za granicę. Kiedy po dwóch latach wrócił do kraju, policja znowu go aresztowała i sad skazał na dwa lata więzienia. Po ustąpieniu Karola Bahrkego objął redakcję „Gazety Ludowej” młodszy jego brat Hugon. Mimo że miał przed oczyma nieszczęsny los brata, nie bał się, ale walczył dalej za świętą sprawę naszą.
W górę serca tak oto brzmiał tytuł jego pierwszego artykułu do braci mazurskich. Za artykuł ten skazano go na dwa miesiące więzienia i 600 marek kary. Nie złamało go to, a przeciwnie zahartowało go jeszcze jak najlepszą stal. Walczył dalej w obronie naszych praw, a artykuły jego były cięte jak uderzenie szabli. Niemcy wytaczali mu proces za procesem. Razem skazano go na 18 miesięcy więzienia, nie licząc już kar pieniężnych, za to tylko, że czuł się Mazurem i odważył się bronić swój lud. Całym nieszczęściem było to, że był sam i nikt spośród Mazurów nie mógł go zastąpić, kiedy on cierpiał w więzieniu. Nadesłany z Pomorza zastępca szybko doprowadził ,,Gazetę Ludowa” i całe dzieło w roku 1900 do upadku. Musi to być dla nas nauka, że sprawę mazurską mogą tylko wytrwale prowadzić Mazurzy.
Jeszcze wielu innych rzeczy można się nauczyć z walk i cierpień braci Bahrke i ich współpracowników. Ale ponad tym wszystkim uderza nas jedno: to ta wielka wiara tych ludzi, ta wiara w lud mazurski i zmartwychwstanie jego. To, że przegrali to nic, powstania polskie też się tak kończyły. A przecież przyszedł czas, że z kropel krwi powstańców wyrosła potężna Polska. W Ewangelii czytamy: ,,Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: jeśli/jeżeliby ziarno pszeniczne, wpadłszy do ziemi, nie obumarło, ono same zostaje; lecz jeżeliby obumarło, wielki pożytek przynosi” - Mazurzy podnieśli głowę, walczyli. Oto blask jutrzenki naszej, oto ziarnko wolności. Rzucone w serca nasze, ziarnko rośnie już na nową wiarę, na nową walkę. Bracia Bahrke po ciężkiej walce opuścili kraj. Pozostał lud samotny wydany W ręce swego wroga. Lud milczał, ale w duszy jego pojawił się znów ów upiorny strach przed przemocą, znany nam już od czasów krzyżackich. Ale walka ta, choć przegrana, odbiła się głośnym echem nie tylko u Niemców, którzy teraz starali się jak najszybciej wytępić resztki mazurskości, ale i w społeczeństwie polskim na Pomorzu, W Poznaniu i Warszawie. Pojawiają się odtąd na Mazurach stale agenci ruchu wielkopolskiego, którzy już nie chcą pomagać Mazurom w ich walce o byt, ale wprost przeciwnie, chcą użyć Mazurów jako narzędzia w osiągnięciu celów niemających nic wspólnego z dobrem mazurskim. Pierwszym przedstawicielem tego ruchu był już p. Zenon Lewandowski, który za pomoc materialną udzieloną Mazurskiej Partii Ludowej zabezpieczył sobie pierwsze miejsce na mazurskiej liście wyborczej. Sukces wtedy zdobyto tylko dzięki temu, że kierownictwo leżało w rękach mazurskich, a partia miała na celu wyłącznie dobro mazurskie. Nowo przybyli agenci natomiast chcieli sami kierować i rządzić na Mazurach. Nic więc dziwnego, że nie zyskali sobie sympatii ludu.
Pominąwszy już krótki epizod wydawania gazety „Gońca Mazurskiego” W Ostródzie przez dyrektora Biedermana z Poznania, który chciał na Mazurach osiedlać katolików poznańskich, pierwszy otwarty występ ruchu wielkopolskiego nastąpił w roku 1906, kiedy poznański redaktor katolik p. Stanisław Zieliński zaczął wydawać w Szczytnie gazetę ,,Mazur”. Redaktorem odpowiedzialnym gazety był p. Falkenberg, ewangelicki Niemiec z Kongresówki. Tak ubezpieczony od osobistej odpowiedzialności przed władzami rozpoczął pan Zieliński swoją działalność według zleceń jego katolickich pryncypałów. Działalność ta nie trwała długo. Kiedy w roku 1907 napisał ze swego przypiecka ostry artykuł przeciwko władzy, prokurator wytoczył redaktorowi proces, a sąd skazał Falkenberga na dwa lata więzienia. Wtedy p. Zieliński prędko wyjechał za granicę, a Falkenberg, który nie miał zamiaru odsiadywać kary za artykuł Zielińskiego, przeszedł do obozu swoich rodaków Niemców. Ani jeden, ani drugi nie był bojowcem dla sprawy mazurskiej lub bohaterem. Jest zatem rzeczą śmieszną nazywać jego ,,zdrajcą”, a drugiego „męczennikiem” dla sprawy mazurskiej. Cała ta brzydka afera tak skompromitowała ruch polski na Mazurach, że partia mazurska przy wyborach w roku 1907 uzyskała tylko 240 głosów.
W roku 1908 objął redakcję ,,Mazura” nowy agent ruchu wielkopolskiego, poznański redaktor Kazimierz Jaroszyk. Redakcja mieściła się już wtedy we własnym domu w Szczytnie przy ul. Polskiej (obecnie Kaiserstrasse). Tam też założony został w roku 1910 „Bank Mazurski” przez Lewandowskiego, Jaroszyka i ośmiu mazurskich gospodarzy. W roku1914 bank miał 172 udziałowców. Mimo wytężonej pracy ani gazety, ani bank nie mogły się należycie rozwijać, a to nie tylko ze względu na niemieckie szykany, ale i dlatego, że kierownictwo, leżące w rękach agentów wielkopolskich, nie budziło u ludności zaufania. Znacznie Większe znaczenie miało natomiast inne pismo, które Wyszło z ludu tęskniącego do zbawienia i doskonałości. Było to pismo pod nazwa „Trąba Ewangelijna - zbawienie i jedność W Chrystusie”. Pierwszy numer ukazał się W roku 1912. Po Wojnie tytuł ten został zmieniony na „Głos Ewangelijny”. Miesięcznik ten jest organem „Społeczności Chrześcijańskiej na Mazurach” i Wychodzi w Szczytnie.
Wszystkie te poczynania zostały zerwane, kiedy w sierpniu 1914 roku wybuchła wojna światowa.


Kurt Obitz “Dzieje mazurskiego ludu”



Cóż to za krainy pruskie „Pomiella” i „Pomereło”?


W dawnych czasach dość luźno i oryginalnie potrafiono podchodzić do nazewnictwa krain, a na poniższych przykładach widać to jak na dłoni.

Około 1550 roku gdańszczanin Heinrich von Reden w swojej Kronice Prus (Cronica der Preussen) nazwał kwieciście Pomerelię – Pomiellą. 
Czyż nie pięknie brzmi Pomiella?
Źródło: Staatsbibliothek zu Berlin Preußischer Kulturbesitz 

Kolejnym przykładem kwiecistej mowy jest Pomereło w „Kronice mistrzów pruskich” Marcina Muriniusa, ale nie w oryginale z 1582 roku bo tam tego nie ma. Pomereło znajduje się w dopisanym zapewne przez Mikołaja Chwałkowskiego kolejnym rozdziale „ku chwale” najjaśniejszego władcy w wydaniu z 1712 roku. Oczywiście nie zmienia to faktu że owo „Pomereło” brzmi przecudownie.

Źródło: Warmińsko-Mazurska Biblioteka Cyfrowa


Czyż nie pięknie i oryginalnie brzmią nazwy Pomiella i Pomereło?

Warto to uświadomić wszystkim sztywniakom co noszą kij w d... i kruszą kopie o nazywanie Pomerelli Pomorzem. 😈


Tak dla przypomnienia owym sztywniakom: „Mieszkańcy Prus Królewskich: gdy ich nazywano Pomorzanami, protestowali: Myśmy są Prusakami, Pomorzanie to mieszkają w Pomeranii Brandenburskiej. Tę świadomość regionalną zatracili upaństwowieni narodowościowo mieszkańcy współczesnych ,narodowych państw europejskich.”


piątek, 28 września 2018

Ruch gromadkarski na Mazurach



Ruch wspólnotowy w Prusach Wschodnich był lokalną częścią wielkiego nurtu obejmującego Europę i Amerykę Północną, w swojej najgłębszej warstwie nastawionego na oczekiwanie końca świata, przyjście Królestwa Bożego, a w konsekwencji na duchowe przygotowanie się do tego faktu. Narodził się wśród członków oficjalnego Kościoła luterańskiego, nieznajdujących w nim odpowiedniego oparcia, którzy tworzyli własne ugrupowania z różnym nastawieniem do urzędowej hierarchii. Widoczne w końcu XVIII w. przeciwstawienie się dominacji racjonalizmu przyniosło wzrost znaczenia, osłabionych wcześniej, kręgów pietystycznych, nazywanych teraz neopietystycznymi (ruch przebudzeniowy, Erweckungsbewegung), a wzmocniły je wydarzenia wojen napoleońskich.
Wspólnoty Chrześcijańskie, w których wykształciły się dwa podstawowe nurty: pierwszy – powiązany z Kościołem – działał w kierunku zbliżonym do misji wewnętrznej i ogólnie ruchu wspólnotowego, drugi – radykalniejszy, o podłożu ludowym; w tej części ruchu następowało osłabienie lub wręcz zerwanie kontaktu z oficjalnym Kościołem. Jednak ci, którzy rozluźnili więzi z Kościołem, odrzucając nawet udział w obrzędach, nie odeszli od religii jako systemu kulturowego. Wynikające z tradycji religijnej związki i zachowania przetrwały wśród nich, mimo odżegnania się od wypełniania niektórych obowiązków kościelnych.
Ruch ten, którego przedstawiciele byli określani w języku niemieckim jako „Stundenhalter” (pol. „gromadkarze”, lit. „surinkimininkai” był silny wśród ludności wiejskiej, rozwijający się z dużej mierze samodzielnie, ze wszystkimi tego pozytywnymi i negatywnymi konsekwencjami, pozbawiony jednak intelektualnego wpływu i przywództwa osób wykształconych. Przyczyn rozwoju ruchu szukano w specyficznej formie religijności Mazurów i Litwinów. Z jednej strony schylali się oni przed powagą Boga i w nim widzieli najwyższy autorytet. Z drugiej strony była to religijność w pełni ludowa, oparta bardziej na intuicji aniżeli pełnym zrozumieniu zasad wiary, z położeniem nacisku raczej na zewnętrzne formy kultu niż wewnętrzne przeżycie wiary.
Ruch gromadkarski był niewątpliwie wyrazem protestu przeciwko racjonalizmowi, głęboko zakorzenionemu (poprzez Królewiec) także wśród duchownych pracujących na głębokiej prowincji państwa pruskiego. Obcy był im sposób rozumowania ich duszpasterzy, lansowany przez nich typ kazań, nie aprobowali „religii rozumu”: „obawiali się ducha racjonalizmu; kazanie racjonalisty pozostawiało ich zimnymi i pustymi, piękne nabożeństwo przestawało być budujące; na ich skargi i zapytania nie otrzymywali od duszpasterzy zadowalającej odpowiedzi, sami musieli szukać manny na pustyni i znajdowali ją w zgromadzeniach domowych, na których łaknący zbawienia zbierali się raz czy dwa razy w tygodniu po słowo Boże, śpiew i modlitwę”
W wieku XIX na Mazurach oprócz chłopów należeli do tego ruchu także zagrodnicy, rzemieślnicy, rybacy i pasterze. Rozwój gromadkarstwa zaczął się w 1848 roku od założenia w Szczytnie Towarzystwa Chrześcijańskiego. Po raz pierwszy w dziejach Mazur ludność chłopska rozbudziła w sobie samoświadomość. Chłopi stawali się kaznodziejami - a raczej kaznodziejami wędrownymi i chodzili od wsi do wsi, głosząc ewangelię. Jednym z najlepszych kaznodziejów był Jan Jenczio z Markowskich w powiecie oleckim. Jego nieskazitelna postawa moralna skłoniła wielu chłopów, by pójść w jego ślady, odżegnać się od alkoholu i, zgodnie z wolą Bożą, również w gospodarstwie wykazywać się sukcesami. Markowskie, rodzinna wieś Jenczia, uchodziła za wieś wzorową i bogobojną.



Najważniejszą, charakterystyczną cechą gromadkarstwa była głoszona konieczność nawrócenia się lub odrodzenia w Duchu Sw., a więc przeżycia duchowego przełomu przez człowieka, który chciał do gromadkarzy należeć. Dopiero od chwili głębokiego przekonania, że Bóg wysłuchał jego modlitwy, wchodził on do społeczności „prawdziwie wierzących” . Gromadkarze głosili, że ten, który się nie nawróci, nie zostanie zbawiony. Stąd wszystkie próby zapanowania nad ruchem gromadkarskim spaliły na panewce, ponieważ „nie liczyły się z silnym irracjonalnym elementem — z wiarą w przynależność do wybranych, ze świadomością posłannictwa i poczuciem uświęcania się przez wierzących”. Ten swoisty elitaryzm zrażał nie tylko Kościół czy władze państwowe, ale także zupełnie prostych ludzi. Gromadkarz musiał poza wyrzeczeniem się wszelkich „spraw światowych” ubierać się bardzo skromnie, co dotyczyło szczególnie kobiet. Natomiast laiccy kaznodzieje chodzili bez kołnierzyka i krawata, nosząc za to czarne podkoszulki, z zawiązaną chusteczką na szyi. Niektórzy z nich ubierali się nawet w czarne, zapinane pod szyją sukmany. Każdy kaznodzieja musiał też odprawiać stałe wieczorne i ranne nabożeństwa domowe i „świecić wszystkim przykładem prawdziwego chrześcijańskiego życia”. Jeszcze na początku XX wieku gromadkarze nie uznawali lekarzy, polecając swe życie tylko łasce bożej. Co dziwne, nie dawano zwykle dzieciom jakiegoś gruntowniejszego wykształcenia, a posyłanie synów na studia akademickie było uznawane za przejaw pychy. Dodatnią cechą gromadkarzy było ich sumienne podejście do obowiązków. Charakterystyczną rzeczą dla członków zrzeszeń gromadkarskich było natomiast bardzo pokorne podporządkowanie się zwierzchniej władzy świeckiej.
Znamienny jest tu paragraf 6 statutu Wschodnio-Pruskiego Zrzeszenia Modlitwy: „Szczególnym obowiązkiem Zrzeszenia jest szanować każdą władzę zwierzchnią i dla niej się modlić, wspominać przed Bogiem podczas publicznych modłów o naszym najłaskawszym ojcu państwa Jego Cesarskiej i Królewskiej Mości, ażeby Go nam i naszej ojczyźnie długo zachował Bóg, dla jej dobra i błogosławieństwa”. Natomiast przy okazji wyborów do parlamentu Rzeszy w 1903 roku przywódca gromadkarzy, Krzysztof Kukat, pisał: „Każdy chrześcijanin jest zobowiązany Boga bać się i być poddany zwierzchności. Jeżeli zwierzchność nie czyni według woli bożej, tedy Bóg ją sądzić będzie; my pozostańmy nadal posłuszni”.

Na podstawie:
Grzegorz Jasiński „Neopietyzm a postawy narodowe. Ruch gromadkarski na Mazurach w XIX i XX w. (do 1956)”
Andreas Kossert „Mazury zapomniane południe Prus Wschodnich”
Ryszard Otello "Ruch gromadkarski w Prusach Wschodnich w latach 1848–1914"


środa, 26 września 2018

O historii regionalnej słów kilka



Znajomość historii danego regionu i lokalnej społeczności pozwala na zrozumienie praw nią rządzących. Nie chodzi tu oczywiście jedynie o prawa normatywne, ale przede wszystkim o normy i obyczaje nieskodyfikowane. Historia lokalna, a właściwie jej znajomość, pozwala na podtrzymywanie miejscowych tradycji i zwyczajów, a nawet języków regionalnych. Mamy tu do czynienia z klasyczną zależnością – łatwiej jest podporządkować się pewnym normom, kiedy znane jest ich pochodzenie i uzasadnienie.

Specyfiką obecnych czasów są, pośpiech, globalizacja i idąca za tym wszechogarniająca unifikacja na każdym kroku. Regiony historyczne w tym nasza mała ojczyzna przez ostatnie dziesięciolecia uległy znacznym przemianom. Tym bardziej nowi, a zarazem już nie nowi mieszkańcy z ciekawością kierują się ku poznawaniu dziejów swego miejsca zamieszkania, aby przyswoić lokalną historię. Częstokroć można trafić na miejsca, w których lokalna historia nie jest wystarczająco pielęgnowana a nawet wstydliwie skrywana. Pielęgnujmy lokalną historię, lokalne języki, tradycje, czy zwyczaje i czerpmy z tego co najlepsze dla przyszłych pokoleń, bo przyszłość to także przeszłość. Nie dajmy się zunifikować i wtłoczyć w jeden szablon niczym Chińczycy w niesławne mundurki, bo różnorodność i odmienność ma w sobie niepowtarzalne piękno, a jednocześnie daje siłę rozwoju regionu.


zainspirowane "www.historiaregionalna.pl"


wtorek, 25 września 2018

Warmia w Cronica der Preussen





Miasta na Warmii opisane około 1550 roku w Kronice Prus (Cronica der Preussen) gdańszczanina Heinricha von Reden.

Staatsbibliothek zu Berlin Preußischer Kulturbesitz

niedziela, 23 września 2018

24 IX 1464 r., zdobycie zamku w Pucku i krótka jego historia .



rekonstrukcja zamku w Pucku wg. J. Sadowski, F. Suchoń


Po opanowaniu Pomerelli (Pomorza Gdańskiego) przez Krzyżaków utworzyli oni tu około 1310 roku urząd rybickiego. (Gdyby ktoś nie wiedział, któż to taki ów rybicki, to podpowiadamy: był to urzędnik zakonny, który zajmował się zaopatrywaniem konwentów w ryby, będące podstawową i najważniejszą potrawą postną. Kompetencje niektórych rybickich były jednak o wiele szersze. Na przykład rybicki szkarpawski dostarczał poza rybami także inne artykuły, które specjalnie kupował).

Nie jest do końca, pewne gdzie początkowo mieściła się jego siedziba, ponieważ zamek wybudowano później. W 1348 roku lokowano miasto Puck.

Około lat 80-tych XIV wieku zaczęto wznosić w płn.-zach. części obwodu obronnego Pucka murowany zamek.

Zamek był początkowo niewielkim ale masywnym, murowanym, jednopiętrowym budynkiem mieszkalnym z kuchnią, kaplicą i poddaszem. Wkrótce została wzniesiona wieża i brama, zwana Młyńską. Jako siedziba lokalnej administracji nie posiadał własnych fortyfikacji, został natomiast włączony w system obronny miasta. Od strony wody zabezpieczono go fosą i wałem ziemnym, natomiast od grodu oddzielała go fosa z mostem zwodzonym i bramą. Samo miasto otaczały mury miejskie z czterema bramami: od północy Korabną, od wschodu Rybacką, od południa Gdańską, od zachodu Młyńską.

W okresie wojny trzynastoletniej w lutym 1454 r. wojska Związku Pruskiego wygnały z zamku Krzyżaków, jednak został przy tym uszkodzony. Pół roku później, w czerwcu 1454 roku, Kazimierz Jagiellończyk zastawił starostwo u Gdańszczan w zamian za pożyczkę na potrzeby wojenne. Ci z kolei wydzierżawili w roku 1456 za 15 tys. marek pruskich starostwo zbiegłemu ze Szwecji królowi Karolowi Knutsonowi Bonde.

W ten sposób na ziemi puckiej powstało malutkie „państwo” szwedzkie na wygnaniu. Obejmowało ono obszar około 980 km. kwadratowych, a w jego skład wchodziły okoliczne osady: Prusewo, Nadole, Rybno, Robakowo, Luzino, Szemud, Łeba, Reda, Rumia i mała wioska rybacka nosząca wtedy nazwę Gdingen, czyli dzisiejsza Gdynia. Karol Knutson Bonde rezydował na puckim zamku bez mała cztery lata organizując wyprawy kaperskie przeciwko swojemu konkurentowi Chrystianowi I. Kres pobytu szwedzkiego wygnańca i jego szwedzkiej załogi położyło wiosną 1460 r. zajęcie bez oporu miasta i zamku przez Krzyżaków.W tym czasie Knutson przebywał w Gdańsku w którym już pozostał a „mała Szwecja” na ziemi Puckiej zakończyła swój żywot. Szwedzki „azylant” zakupił kilka statków, zwerbował załogi i 23 sierpnia 1464 r. odpłynął do Sztokholmu gdzie objął ponownie tron.

rekonstrukcja zamku wg. M. Milewskiej, G. Zborowskiej, J. Kruppe

Od kwietnia 1464 r. wojska Związku Pruskiego pod dowództwem gdańskich rajców Jana von Herfordena i Macieja Kolmenera oblegały oblokując wszystkie dostawy i zajęły 24 września Puck po kapitulacji wojsk krzyżackich.


Gdańszczanie pozostali w nim jeszcze przez cztery lata. W 1468 r. starostwo objął przedstawiciel króla, wojewoda pomorski Otton Machwitz. Po nim przez 23 lata zamek pucki był siedzibą jeszcze trzech starostów. W listopadzie 1491 r. gospodarzem Pucka, i to na długie lata, ponownie stała się Rada Miasta Gdańska. Było to wynikiem ponownego zastawu starostwa puckiego przez Kazimierza Jagiellończyka i niespłacenia zaciągniętego długu przez jego następców.

W 1520 r. zamek i miasto zostały splądrowane przez zaciężne wojska krzyżackie podążające do Brandenburgii.

Pod władzę królewską wrócił zamek dopiero w 1545 r. Od tego czasu aż po pierwszą wojnę szwedzką starostowali tu przedstawiciele Kostków i Wejherów.

To oni rozbudowali znacznie zamek, przystosowali go też do roli militarnej, którą zaczął odgrywać. W związku z narastającym od początku XVII w. zagrożeniem szwedzkim zlokalizowano w Pucku port dla floty wojennej oraz arsenał (dlaczego nie w Gdańsku?).

W lipcu 1626 r. Szwedzi zajęli Puck, a na zamku miał swoją kwaterę reichsadmirał Gyldenhielm. Puck został odbity już w następnym roku na początku kwietnia.
To doświadczenie wzmogło troskę sejmików pruskich i króla o stan obronności warowni. Zauważono potrzebę konserwacji i wzmocnienia istniejących fortyfikacji, utrzymywania odpowiedniego poziomu uzbrojenia, oraz zwiększenia załogi.


Na polecenie króla pochodzący z Nadrenii Fryderyk Getkant wykonał w 1634 r. projekt nowych fortyfikacji ziemnych obejmujących zamek i miasto. Ów inżynier wojskowy, kartograf, artylerzysta (od 1660 roku pułkownik polskiej artylerii) Fryderyk Getkant w 1625 roku wykonał plan umocnień Pilawy należącej do Prus Książęcych, który zaktualizował w 1626 r. po zajęciu jej przez Szwedów. Podczas przygotowań do wojny ze Szwecją wykonał plan okolic Tczewa i Pucka oraz z 1637 r. Zatoki Puckiej z fortyfikacjami Władysławowo i Kazimierzowo. Zaprojektował też i wykonał plany twierdzy Kudak nad Dnieprem.




Fragment mapy Pucka i jego okolic: 
Fryderyk Getkant „Delineatio sitius Pucensis, observata anno 1634, 20 Septemb (ris)”


Prace związane z rozbudową zamku i ufortyfikowaniem Pucka rozpoczęto około 1634 roku. Miasto zostało otoczone profilowanym wałem ziemnym o wysokości ok. 4 m i szerokości 13 m. Od zachodu, południa i wschodu na zewnątrz wałów powstały duże bastiony ziemne. Całość otoczona była fosą o szerokości ok. 20 m i głębokości 7 m.
Niestety, na skutek stałych trudności finansowych skarbca królewskiego plan umocnienia i rozbudowy Pucka prowadzonej przez Fryderyka Getkanta został tylko w części zrealizowany.

Na szczęście „potop” nie wyrządził większych szkód tak w zamku jak i w samym mieście. Jedyne działanie militarne to oblężenie Pucka w 1665 r., zostało ono odparte przy pomocy wojsk gdańskich. Starostwo puckie do roku 1678 pozostawało we władaniu Rady Miejskiej Gdańska.

Od Gdańska Puck w 1678 r. przejął będący również starostą puckim król Jan III Sobieski, a po jego spadkobiercach w 1717 r. trafił w ręce Przebendowskich. Sam Puck w tym czasie został na czas dozbrojony, a kilkukrotne oblężenia szwedzkie nie mogły sobie z nim poradzić. Miasto i zamek były długo jeszcze utrzymywane w pełnej gotowości bojowej. Niestety w 1703 roku załoga zamku była już niewystarczająca do utrzymania twierdzy przy kolejnej wojnie ze Szwedami, którzy bez większych kłopotów opanowali Puck.

Po wycofaniu się Szwedów zamek stracił na znaczeniu. W 1772 roku ostatni starosta pucki Jan Przebendowski przyjął w nim komisarzy Fryderyka Wielkiego, przekazując im we władanie miasto. Władze pruskie przekazały teren zamku gminie ewangelickiej, po czym część terenu w 1795 r. przeszła w prywatne ręce.

Zamek doszczętnie rozebrano. Prace rozbiórkowe rozpoczęto w 1825 r., a zakończono je w 1844 roku. W 1845 r. na terenie dawnego dziedzińca zamkowego wzniesiono kościół ewangelicki św. Trójcy, który w 1956 roku też rozebrano.

Zamek pucki zniknął na zawsze z panoramy miasta. Do dzisiaj pozostał po nim jedynie pusty plac, oraz resztki murów i piwnic.

sobota, 22 września 2018

O powstaniach pruskich uwag kilka



Zanim wybuchło II powstanie Prusów, 13 lipca 1260 roku doszło do bitwy pod Durben na Łotwie. Do walki stanęły tam połączone siły krzyżaków dowodzonych przez Henryka Botela oraz inflanckiej gałęzi zakonu krzyżackiego dowodzonej przez Burcharda von Hornhausena, wspomagane przez Prusów, Kurów i Liwów będący na ich służbie. Siły zakonne wspierali też liczni krzyżowcy - wśród nich był także ściśle współpracujący z Krzyżakami książę mazowiecki Siemowit I mazowiecki, syn Konrada Mazowieckiego (właśnie tego, który jest znany ze sprowadzenia Krzyżaków). Starli się oni z wojskami żmudzko - litewskimi dowodzonymi przez księcia żmudzkiego Treniotę.

Jak wspomina Piotr z Dusburga w swojej kronice, w trakcie bitwy Kurowie i pozostali przedstawiciele pospólstwa niespodziewanie zwrócili się przeciw krzyżakom, natomiast wiernie trwali przy nich pruscy nobiles. Wielu dało dowody przywiązania do Zakonu w bitwie nad rzeką Durbą. Jeden z nich miał nawoływać swych rodaków aby przelali krew za braci zakonnych, dowiedli w walce swojego oddania i dali świadectwo wiary. Wtedy to, jak pisał wspomniany Piotr z Dusburga, nie odstąpili od braci możni Prusowie, a Sambijczyk Sklodo z Quedenau zwołał swoich krewnych i przyjaciół. Walka za braci, złożenie ofiary ze swojego życia za „nowy wspólny świat” miała tu głęboki wymiar symboliczny. Oto pruscy nobiles tworzą wspólnotę prawa i życia z braćmi zakonnymi. Walczący po stronie krzyżaków Prusowie nie tylko byli przekonani o słuszności postępowania krzyżaków, ale sami będąc chrześcijanami w imię nowego Boga trwali u ich boku bez względu na konsekwencje zarówno w okresie głodu, jak i w obliczu śmierci.

Jednakże mimo woli walki i poświęceń wojska zakonne zostały pokonane, a śmierć ponieśli obaj zakonni wodzowie wraz z około 150 rycerzami.

Klęska ta stała się pretekstem do wybuchu powstania antykrzyżackiego w Prusach. Piotr z Dusburga podał imiona wodzów i dowódców II powstania: Natangom przewodził Herkus Monte, Sambom Glande, Warmom Glappo, Pogezanom Auttume, Bartom Diwan, Jaćwięgom Skomand. Wierne zakonowi pozostały jedynie Pomezania i Ziemia Chełmińska.

Krzyżacy spodziewali się wybuchu powstania. Jeszcze zanim się rozpoczęło, zaczęli prowadzić rozmowy z niezadowolonymi nobilami, ale jeden z braci zakonnych posunął się o jeden krok za daleko.


Wójt krzyżacki z położonego nad Zalewem Wiślanym Lenzenburga, brat Volrad Mirabilis, dowiedziawszy się o przygotowaniach pruskich, zaprosił wojowników natangijskich na biesiadę. Niepodejrzewający niczego Prusowie przybyli na spotkanie. Gdy wszyscy zgromadzili się w sali biesiadnej, wójt nakazał knechtom natychmiast zamknąć wrota i podłożyć ogień. W komnacie spłonęło żywcem 19 nobili pruskich. Wśród zabitych był podobno ojciec Herkusa Montego. Tego było już za wiele. Tak przewrotne i brutalne działania urzędników krzyżackich zamiast ostudzić zapędy pruskie, przyniosły efekt wprost odwrotny. 

                                                                               Karol Górski „Zanik dawnych Prusów”


Pierwszy atak Prusów skierowany został na niewielkie grody strażnicze.

Dla Krzyżaków udział w powstaniu był równoznaczny z odstąpieniem od wiary, chociaż wcale nie musiało to być równoznaczne. Jak wiadomo, apostazja to odstępstwo od wiary, ale również bunt. W tym przypadku mogło to oznaczać odejście od reprezentantów owej wiary, czyli bunt przeciw Krzyżakom. Nawet niektórzy z Prusów, którzy stawali przeciw Krzyżakom na polu walki, jak i na inne sposoby i jednocześnie dążyli do zmiany dotychczasowego sposobu życia, nie zawsze odrzucali chrześcijański uniwersum i zachodnie wzorce kulturowe. Co prawda byli też tacy, którzy opierali się zmianie na wszystkie możliwe sposoby. Nie chcieli, czy też nie potrafili skutecznie działać w nowych warunkach. Źródła zdają się wskazywać brak mocnej presji Zakonu do wyrugowania dawnych pogańskich zwyczajów i wierzeń. Wielu Prusom, zwłaszcza mieszkającym w zwartych skupiskach ludności, z powodzeniem udawało się w XIII stuleciu uniknąć „nowego”. Jeszcze w XVII wieku część ludności pruskiej posługiwała się dawnym językiem, a w czasach Albrechta jako wielkiego mistrza, czyli - nota bene – aż 260 lat po II powstaniu, władze pozwalały odprawiać dawne modły i składać ofiary, i to nawet publicznie. Gdy pruski kapłan pogański Waltin Supplit oficjalnie zwrócił się wówczas do władz zakonu z prośbą o zgodę na publiczne odprawienie masowych obrzędów pogańskich, zgodę Krzyżaków otrzymał i to aż dwukrotnie. Celem obrzędów było wyproszenie u pogańskich bogów odpłynięcia wrogiej floty gdańszczan od brzegów Prus Zakonnych. W obrzędach tych wzięły udział tłumy Prusów, przybyłych z całego państwa krzyżackiego. Obie ceremonie religijne odbyły się w miejscowości Rantau, na wzgórzu, z którego dobrze widoczne były wody Bałtyku. Tak opisał te wydarzenia profesor Aleksander Brückner : „Ofiarę z czarnego byka odbył publicznie jeszcze w 1520 r., za pozwoleniem samej zwierzchności, w Sambii, niejaki Waltin Supplit, aby nadpływające okręty gdańskie od brzegów pruskich odstraszyć. Okręty rzeczywiście odpłynęły (załogi ich widziały jakieś widma przeraźliwe) lecz z nimi odpłynęły i ryby i gdy połowu nie było, przyznał się Supplit, że przy zaklinaniu wszystkiego precz od brzegów pruskich zapomniał zrobić wyjątek dla ryb. Nową zatem, mniejszą ofiarą (czarnej świni) należało bogom o pomyłce donieść i rzecz naprawić”.
Rodzime zwyczaje i wierzenia przetrwały przez kolejne stulecia, zapewne wzbogacone o treści chrześcijańskie. Pamięć o pruskich bogach i rytuałach związanych z przyrodą przetrwała w obyczajach ludowych potomków dawnych pogan - już nie Prusów, a Prusaków.
Czy zatem, biorąc pod uwagę powyższe, aby na pewno w tym powstaniu chodziło o powrót do dawnych wierzeń - czy w ogóle Prusowie odczuwali potrzebę wracania do czegoś, czego ich nowi władcy nie starali się skutecznie wyplenić, ale po cichu tolerowali?

Prusowie napisali list do papieża Urbana IV, w którym wyjaśniali, że nie walczą z chrześcijaństwem, lecz z nieprawością Zakonu, który jest ciemiężcą ich ludu, że większość Prusów została ochrzczona, inni też się wkrótce nawrócą. Oddawali się też w opiekę papiestwa. Idąc śmielej można stąd wnioskować, że Prusowie podjęli próbę utworzenia uznającego zwierzchnictwo papieża, scentralizowanego państwa – ale własnego, pruskiego. Odpowiedź papieża była jednak więcej niż rozczarowująca, bo zamiast wziąć w obronę neofitów, wystosował apel o wsparcie dla braci zakonnych przez rycerstwo zachodnie. Nałożył między innymi na księstwa polskie, Czechy, Morawy i Pomorze obowiązek wyprawy krzyżowej przeciw buntownikom. Udzielił odpustu dla uczestników krucjaty do Prus i Inflant takiego samego jak dla krzyżowców walczących w Ziemi Świętej, z czego niektórzy książęta skwapliwie skorzystali licząc na chwałę, odpuszczenie grzechów i wzbogacenie się.

Efektem zabiegów dominikanów i franciszkanów, działających na polecenie Rzymu, było dołączenie do krucjaty rycerzy z zachodniej Europy – przybyli oni głównie Westfalii i okolic Magdeburga.

Jego następca kontynuował wspieranie Zakonu przeciw buntownikom i ogłosił w 1265 r. kolejną krucjatę. Na jego wezwanie przybyli książę Brunszwiku i książę Turyngii. Ich wojska zaatakowały Sambię. Na przełomie 1267/68 przybył nad Bałtyk już po raz wtóry władca Czech. W czerwcu 1264 r. książę krakowski i sandomierski zebrał siły do pomocy Zakonowi i uderzył na Galindię i Jaćwież, pokonując wojska jaćwieskiego wodza Kumata, który padł w bitwie pod Brańskiem. Była też kolejna wyprawa w 1273 roku.

Nic nie jest czarno-białe, a na pewno nie każdy Krzyżak to świnia.

Prusowie mieli swoich stronników nawet wśród członków Zakonu. Z przekazu Dusburga dowiadujemy się, że mistrz krajowy pruski Hartmuth polecił spalić publicznie w Elblągu dwóch braci, którzy spiskowali z Prusami po bitwie durbeńskiej. Z bulli papieskiej z 26 stycznia 1261 roku dowiadujemy się natomiast, że bracia Zakonu Henryk i Gerard przekazali pewne grody krzyżackie w ręce pogan i próbowali oddać w ręce powstańców całe Prusy, za co Hartmuth, dowiedziawszy się o tym, polecił ich schwytać, oślepić, a następnie w towarzystwie innych braci spalić, co także miało miejsce w Elblągu.

Pierwsze lata powstania przyniosły krzyżakom znaczne straty. Padały małe grody, niszczono osiedla kolonistów i wiernych zakonowi Prusów, których była już wtedy spora grupa. Od początku swojego pobytu w Prusach Zakon zyskał pośród Prusów licznych zwolenników. Siła krzyżackiego oręża nie była potrzebna, aby wielu spośród mieszkańców ziem pruskich podjęło współpracę z rycerzami zakonnymi i przystąpiło do budowy „nowego świata”. Rola Prusów ujawnia się nie tylko w kontekście ich militarnego wkładu w ujarzmianie „niewiernych”, ale i poprzez zaangażowanie w nowo tworzone struktury administracyjne, czy wkład gospodarczy. W 1261 r. papież wydał kilka bulli z następującymi postanowieniami: neofitom można nadawać ziemię w lenno, byleby nie przystępowali do powstania. Zachowały się przywileje w których Zakon oferował rozszerzenie posiadłości, a także nadania na prawie chełmińskim. Co więcej, nobilowie uzyskiwali niższe lub wyższe sądownictwo nad podległą im ludnością, a posiadany immunitet sądowy umożliwiał im lokacje osadników we własnych dobrach. W nadaniach niejednokrotnie odnotowywano, że właściciele gruntów mają się stawiać na wyprawy wojskowe, do obrony kraju, uczestniczyć przy budowie i naprawie grodów razem ze swoimi poddanymi. Taki zapis znalazł się już w nadaniu dla Prusa Tropo z 1262 roku, którego zobowiązano do udziału w wyprawach wojskowych, budowie i naprawie umocnień, w czym mieli uczestniczyć również jego poddani. Odbiorcami nadań byli zarówno możni pruscy jak i pospólstwo. Spośród pospólstwa utworzył Zakon szczególną i chyba niespotykaną poza państwem krzyżackim grupę małych wolnych, żyjących w zasadzie jak chłopi, ale zwolnionych od chłopskich robocizn. Krzyżacy oferowali niewolnym wolność i pieniądze, a także przyjmowali ich na służbę. Pomijano tu więc kryterium urodzenia i poddańczy charakter tej grupy ludności, uznając za najważniejsze kryterium oceny ich przydatność w walce przeciwko poganom i w umacnianiu władztwa zakonnego. Wolność i jakiekolwiek przywileje były dla niewolnych, do czasu nadejścia krzyżaków, z pewnością trudne o ile nie niemożliwe do osiągnięcia. W tradycyjnej pruskiej społeczności nie mieli oni żadnych praw.


Większe grody opierały się powstańcom, ale po dłuższym oblężeniu i odcięciu od zaopatrzenia zostały wzięte głodem lub opuszczone przez załogi krzyżackie. Powstańcy zdobyli i zniszczyli Braniewo, Lidzbark, Reszel, Bartoszyce i Krzyżpork, Bartoszyce, Reszel, Lidzbark Warmiński. Biskupi Sambii i Warmii opuścili swe diecezje, a razem z nimi prawie całe duchowieństwo. Sukcesy powstańców w pierwszej fazie zagroziły likwidacją władztwa krzyżackiego w Prusach.

Krzyżacy mieli problem. Sytuację pogarszało zaznajomienie a wręcz opanowanie do perfekcji przez powstańców pruskich zachodnich technik wojskowych zaczerpniętych od Krzyżaków i połączenie ich z walką partyzancką zgodną ze starymi pruskimi technikami wojennymi. W trakcie oblężeń wykorzystywali powstańcy, podobnie jak krzyżowcy, machiny oblężnicze i inne sprzęty wojenne. Tych, którzy zaznajomieni byli z nowoczesną sztuką wojenną wśród Prusów było sporo, a wielu z nich zostało pasowanych na rycerzy. Zgodnie z traktatem dzierzgońskim Prusowie mogli bowiem ubiegać się o pas rycerski, a jego uzyskanie wiązało się pokazaniem dowodów waleczności i męstwa. Prusowie-rycerze przez akt pasowania stali się bliżsi rycerstwu europejskiego świata i jego technikom walk. Chciałeś, to masz, Grzegorzu Dyndało...

Warto wspomnieć o tym że Krzyżacy fundowali naukę na uniwersytetach zagranicznych młodzieży pruskiej, która to młodzież później robiła kariery w państwie zakonnym. Młodzi Prusowie wysyłani byli na naukę nawet do Bolonii. Wśród tych, którzy odebrali edukację tego rodzaju, był także Herkus Monte wywieziony do Magdeburga, gdzie nauczył się języka niemieckiego, łaciny, poznał obyczaje rycerskie oraz sztukę wojenną chrześcijańskiego świata.

Dzięki pozyskanej wiedzy i zaznajomieniu się z nowymi technikami walki podejmowali powstańcy z powodzeniem, typowe dla „europejskiej” wojny, zaplanowane i zsynchronizowane działania, z odpowiednim dowodzeniem, kontrolą, opierając się na sojuszach.

Po zadanych im ciężkich klęskach Krzyżacy podjęli nowe starania o uzyskanie pomocy od sąsiadów. W odpowiedzi, pod sztandary zakonu udało się wielu rycerzy niemieckich, polskich i czeskich. Od 21 stycznia 1261 roku zgromadzeni razem liczni Niemcy, Polacy i inni chrześcijanie (jak podaje Piotr z Dusburga) wkroczyli zbrojnie na ziemie Prusów, gdy jednak rozproszyli się po ich terenach, Prusowie uderzyli na nich i ich rozgromili. Nie ulega wątpliwości, że w wyprawie przeciw powstańcom ze wschodniej Warmii brały udział siły mazowieckie. Obok Mazowszan w wyprawie do Natangii brały udział grupki rycerstwa z innych dzielnic polskich. Wspomina też Kronika wielkopolska o „połączonych siłach licznych chrześcijan Niemców i Polaków”.

Współpraca z Zakonem, co wydaje się oczywiste, naraziła najbliższych współpracowników krzyżaków na działania odwetowe sprzymierzonych sił pruskich. Powstańcy podejmowali wyprawy na terytoria sojuszników Zakonu, na ziemie polskie, które stanowiły zaplecze braci spod znaku czarnego krzyża. Pomocy i wsparcia militarnego Prusom wielokrotnie udzielali Litwini. Sojusz zakładał obustronną pomoc. Po stronie Prusów opowiedzieli się również Żmudzini oraz książę nowogrodzki Aleksander Newski, który zaatakował Dorpat. Litewski władca Mendog ruszył ze Żmudzinami na krzyżaków inflanckich. W 1262 roku zięć Mendoga Szwarno zabił księcia mazowieckiego Siemowita ścinając głowę tego wiernego sojusznika zakonu. W Latach 1266-68 książę Pomorski Mestwin II (Mściwoj) z Prusami najechał ziemię chełmińską oraz zaatakował wspólnie z powstańcami krzyżackie statki z zaopatrzeniem koło Nowego.

Ostatnimi bastionami zakonu pozostały już tylko warownie położone nad rzekami i Zalewem Wiślanym: Welawa, Królewiec, Bałga i Elbląg.

W 1262 roku – jak czytamy w Kronice ziemi pruskiej, pewien Prus, zwolennik Zakonu uratował od śmierci głodowej obrońców oblężonego Królewca. Prusowie nie mogli zdobyć szturmem zamku i wykorzystywali łodzie do utrudniania dostaw żywności dla obrońców. Komtur i bracia posłali w tajemnicy po owego Prusa, który uszkodził kilkakrotnie łodzie powstańców, aż powstańcy znużeni naprawami zaprzestali blokady i ataków na łodzie dostarczające żywność do zamku. Historia dostarcza wielu ciekawych przykładów niezwykłego poświęcenia i odwagi Prusów jako pomocników, przewodników i zwiadowców, ale też walczących ramię w ramię z Krzyżakami przeciw „niewiernym” swoim współbraciom. Piotr z Dusburga opisuje, też jak możni i szlachta pruska porzucali swe domy udając się do zamków Krzyżackich aby wiernie im służyć. Opisane są też sytuacje kiedy walczących przeciw zakonowi Prusów rodziny namawiały do zaprzestania walki, skutecznie. W trakcie oblężenia przez powstańców grodu Beseledam, położonego w pobliżu Bartoszyc, do walki zagrzewała jego załogę Nameda, matka Posdraupota, z rodu Monteminów. W pobliskim zamku Bartoszyce pomagali jego krzyżackiej załodze w obronie przed niewiernymi Prusowie: Tropo i Miligedo ze swoimi ludźmi.

Podczas podboju Jaćwieży dużą rolę odegrali Prusowie działający jako rozbójnicy zwani struterami. Dowódcą jednej z grup był Prus Marcin z Golina, a wśród jego wsółtowarzyszy był nobil Konrad zwany Diabłem (Duwel), rycerze Stowemela, Kudare z Sudowii, Nakama z Pogezanii oraz wielu innych Prusów wiernych Zakonowi.


Kadr z litewskiego filmu o Herkusie Monte

W roku 1263 przywódca Natangów Herkus Monte podczas najazdu Ziemi Chełmińskiej pobił Krzyżaków pod Lubawą - według Piotra z Dusburga – była to większa porażka Zakonu niż przegrana nad Durbą, bo tu polegli „prawie wszyscy znakomici i doborowi mężowie, których mądrość i zapobiegliwość rządziła ziemią pruską i kierowała wojnami”. Krzyżacy bronili się resztką sił, jednocześnie próbowali przeciągać nobili pruskich na swoją stronę przyznając im za lojalność nadania ziemskie. Działania te w wielu przypadkach odniosły skutek.

Powstanie zaczęło się chylić ku upadkowi po śmierci podczas bitwy pod Kowalewem w 1271 r. wodza Bartów, Diwana, który zginął przeszyty bełtem z kuszy. Bartowie wycofali się dalszej walki. W 1272 r. margrabia miśnieński Teodoryk ruszył wraz z wiernymi Krzyżakom Pomezanami na Natangię. W trakcie oblężenia Bałgi w 1272 r. zginął za sprawą zdrady Glappo, wódz Warmów. Niejaki Stejnow, sługa Glappona, wydał go, choć ten uratował mu wcześniej życie. Glappo został ujęty i powieszony.

Po spustoszeniu Natangii przez Teodoryka możne rody natangijskie poddały się władzy krzyżackiej. Herkusa Monte opuściła wtedy większość zwolenników. Wraz z kilkoma towarzyszami ukrył się w odludnym miejscu. Podczas gdy oni udali się na polowanie, w okolicę kryjówki przybyło krzyżackie wojsko – jak pisze Piotr z Dusburga „nieprzewidzianym zbiegiem okoliczności”. Możliwe, że został zdradzony przez któregoś z fałszywych przyjaciół. Zginął po tym, jak ujęto go w jego kryjówce, powieszono i aby mieć pewność, że nie żyje, przebito jeszcze mieczem. „Kiedy zabito wodzów i innych ludzi, którzy dowodzili walkami, Natangowie i Warmowie zaprzestali walki”. Działo się to w 1273 r.

Niedługo potem Krzyżacy podbili dwa małe plemiona pruskie Nadrowów i Skalowów, zajmujące obszary między rzekami Pregołą a Niemnem.
Jeszcze przez rok trwały wygasające walki podjazdowe.

Po upadku powstania cały impet przeniesiono na ziemię jaćwieską, atakowaną również od południa przez Mazowszan. Jaćwięgowie dowodzeni przez Skomanda dzielnie się bronili, a walki toczyły się aż do roku 1283, kiedy to Krzyżacy, korzystając jak zwykle z pomocy sąsiadów przypuścili atak na Jaćwież ze wszystkich stron. Skomand nie mając szans uciekł ze swoimi wiernymi wojami na Ruś. Po trzech latach życia na emigracji powrócił do Prus, podporządkował się Krzyżakom i służył im wiernie, dowodząc nawet krzyżackimi oddziałami w walkach.

Przez lata Zakon ze wsparciem między innymi Niemców, Polaków i Czechów usiłował pokonać Prusów. Wsparcie militarne z Niemiec, Czech i Polski oraz wspólna walka ramię w ramię z braćmi zakonnymi nobili pruskich pomogła Krzyżakom zdławić to powstanie, o czym warto wiedzieć, bo sami zakonnicy nie byliby w stanie stawiać czoła przez tyle lat zbuntowanym powstańcom.

Przyczyną przystąpienia do Powstania przez Herkusa Monte mogła być ludzka chęć zemsty za podstępną śmierć jego ojca z rąk wójta krzyżackiego.

Czyż nie wydaje się symboliczną scena po zwycięstwie pod Pokarvis? Kiedy zgodnie z pruskim zwyczajem planowano złożyć ludzką ofiarę dawnym bogom, rzucono losy, a los padł na przyjaciela Herkusa Monte z lat młodości, krzyżowca z Magdeburga Hirzhalsa. Herkus Monte, nie godząc się z tym, powróżył losowanie po raz drugi i trzeci, gdy jednak „bogowie przemówili” trzykrotnie w taki sam sposób, oddał przyjaciela świętym płomieniom. Można tu widzieć symbol zerwania ze światem administratorów jego pruskiej ojczyzny, w który wprowadzili go bracia zakonni. Czyż nie dokonał w ten sposób aktu zemsty za śmierć ojca, odcinając się jednocześnie od Zakonu oraz miasta i społeczeństwa, gdzie pobierał nauki jako młodzieniec?

Co mogło być przyczyną tego powstania?

Czy była to, jak chcą niektórzy, chęć powrotu do dawnych wierzeń i zasad społecznych?
W naszej opinii wydaje się to raczej niedorzeczne zważywszy, że Prusowie już w tym czasie stali się beneficjentami cywilizacji zachodnioeuropejskiej i czerpali z tego pełnymi garściami.

A może przyczyną były ciężkie robocizny i daniny nałożone na ludzi wcześniej nimi nieobciążonych mimo postanowień traktatu dzierzgońskiego, które wywoływały protesty i skargi do Rzymu, bowiem formalnie Prusowie pozostawali pod opieką papiestwa? 

Warto zauważyć, że nawet ci spośród chrześcijańskich Prusów, którzy przyłączyli się do kolejnych powstań i zbrojnie wystąpili przeciwko krzyżakom niekoniecznie negowali całkowicie nowy porządek i występowali przeciwko swojej nowoprzyjętej religii czy powstającemu państwu, a jedynie metodom stosowanym przez krzyżaków w drodze do jego budowy. Patrząc w ten sposób można interpretować to jako przejaw dysharmonii pomiędzy faktycznym a pożądanym poziomem życia, będącej efektem niezaspokojenia oczekiwań pokładanych w transformacji, jako rezultat społecznego rozczarowania przynajmniej części Prusów procesem zmiany.

Patrząc w ten sposób nasuwają się porównania z powstaniem Związku Pruskiego i wojną trzynastoletnią.

Można tu przypomnieć spisek z 1286 roku przygotowywany przez Pogezanów i Bartów wraz z innymi Prusami, którzy zamierzali oddać władzę nad ziemiami pruskimi księciu Rugii „I tak umówili się, że zaproszą księcia Rugii razem z silnym wojskiem, i że kiedy wyrzucą braci z ziemi pruskiej, mianują go swoim królem i panem”. Prawda, że wygląda to wszystko jakoś analogicznie do historii Związku Pruskiego, który zastosował podobną metodę walki z Zakonem prosząc o pomoc polskiego króla i oddając się pod jego opiekę?

Można na sprawy kolejnych powstań w Prusach patrzeć jako na następującą po sobie ciągłość w walce z Zakonem jako czynnikiem ucisku społeczno-ekonomicznego, a Związek Pruski może się nam jawić jako swoisty kontynuator zrywów wolnościowych Prusów i ich spadkobierca. W żyłach wielu związkowców jeszcze wiele krwi pruskiej krążyło i pewnie ten pruski duch sprawował nad nimi pieczę.



na podstawie:
Marian Biskup, Gerard Labuda „Dzieje Zakonu Krzyżackiego w Prusach”
Piotr z Dusburga „Kronika ziemi pruskiej”
Jolanta Dworzaczkowa „Kronika pruska Szymona Grunaua jako źródło historyczne”
Alicja Dobrosielska „Opór Prusów wobec zakonu krzyżackiego w dobie podboju i budowy władztwa krzyżackiego”
Alicja Dobrosielska „Opór Oportunizm Współpraca Prusowie wobec zakonu krzyżackiego w dobie podboju” Szczególnie polecamy tą książkę!!!
Karol Górski „Zanik dawnych Prusów”
Jan Powierski „Wybuch II powstania pruskiego a stosunki między Zakonem i książętami polskimi (1260— 1261)”
Jerzy Necio „Rycerz Herkus Monte wódz Natangów”
Historia Wysoczynzy Elbląskiej – „Powstania Pruskie” http://historia-wyzynaelblaska.pl/powstania-pruskie.html