czwartek, 24 stycznia 2019

Koń sztumski

Koń sztumski


Tak jak i traken, koń sztumski zwany także zwyczajowo sztumem, jest żywym i cennym dziedzictwem kulturowym regionu z którego pochodzi. Szczególne znaczenie konia sztumskiego dla jego ziemi nie wiązało się tylko i wyłącznie z faktem iż jego hodowla została na niej zawiązana, ale także z tym iż były na niej szczególnie liczne, a nawet możemy stwierdzić iż stanowiły wśród koni zimnokrwistych rasę dominującą. W okresie międzywojennym konie zimnokrwiste były w głównej mierze reprezentowane właśnie przez sztuma i były hodowane "(...) na 80% powierzchni byłych Prus Wschodnich." (http://www.ozhk.rzeszow.pl ).

W zestawieniu z trakenem, koń sztumski jest rasą młodszą, nieszlachetną, mogącą jednakże tak jak i traken odszukać swe początki w zamierzchłych czasach, i pierwszych hodowlach stworzonych przez Zakon Krzyżacki, w latach poprzedzających podbój bałtyjskich Prus. Rasa w formie którą znamy dziś wytworzyła się dopiero w XIX wieku by sprostać zapotrzebowaniu szybko rozwijającego się pruskiego rolnictwa i przemysłu. Głównym celem w który mierzono w wypadku sztuma było otrzymanie konia kalibrowego, na tyle silnego iż, byłby w stanie poradzić sobie z pracą na ziemi zbyt ciężkiej dla szlachetnego trakena. By otrzymać pożądanego, ciężkiego konia roboczego, postanowiono sprowadzić na teren Prus kalibrowe konie zimnokrwiste. Były one sprowadzane w większości z terenów Królestwa Polskiego, Litwy, Rosji i Europy Zachodniej. Konie sztumskie były wytworzone między innymi poprzez krzyżówki rdzennego materiału hodowlanego z ciężkimi końmi ardeńskimi. Gros hodowli rozwijał się na Warmii i w nadwiślańskiej części Pomezanii.

Charakterystyka konia sztumskiego:

Konie sztumskie są końmi zimnokrwistymi, charakteryzującymi się wyjątkową siłą, masą ale także i spokojnym charakterem. Są najcięższymi końmi występującymi nie tylko w skali ziemi pruskiej, ale i całej Polski. Sztum jest urodzonym stępakiem którego siła jest najlepiej wykorzystywana w stępie, stąd posiada on predyspozycje do pracy z dużymi obciążeniami. Doskonale odnajduje się w uprawie ciężkiej ziemi a także w pracach leśnych i transportowych.
Są to konie pogrubione cięższego i średniego kalibru, różniące się od oryginalnych koni belgijskich i ardenów niektórymi wymiarami i wyglądem zewnętrznym. Większość koni sztumskich ma bowiem głowy mniejsze i bardziej suche, zady owalne mniej spadziste i mniej rozłupane, kończyny suchsze, słabiej owłosione oraz mniejsze, lepsze i bardziej kształtne kopyta. (http://www.rasy-koni.pl/?page_id=163)


Zdjęcie pochodzi z serwisu http://ww.org.pl/
Głowa duża ale proporcjonalna do masy ciała, o profilu prostym lub z lekką tendencją do profilu garbonosego, z wyrazistym choć małym, żywym okiem, uszy małe, ruchliwe; szyja prawidłowo osadzona z okrągłym grzebieniem, umięśniona i szeroka, sprawiająca przez to wrażenie krótkiej; pierś szeroka z wyraźnymi zaczepami mięśni; kłoda mocna, głęboka z prostą i krótką linią grzbietu, o dobrze wysklepionym ale nie obwisłym brzuchu, z lekko skośnym zadem o niskiej nasadzie ogona; zad bardzo dobrze umięśniony i rozłupany, przez co może sprawiać wrażenie przebudowanego; portki wyraźnie wypełnione; kończyny szeroko ustawione, mocne, nieco limfatyczne, o krótkich nadpęciach; kopyta mocne, szerokie, proporcjonalne do masy ciała. (http://www.ozhk.rzeszow.pl)

Ich wysokość w kłębie wynosi dla klaczy od 155 do 165 cm a dla ogierów od 155 do 169 cm, obówód nadpęcia wynosi odpowiednio dla klaczy od 24 do 27 cm a ogierów od 26 do 30 cm. Obwód klatki piersiowej wynosi zazwyczaj powyżej 210 cm.

Warto zwrócić uwagę na potencjał sztuma pod kątem pracy na terenach o szczególnym znaczeniu przyrodniczym, gospodarstwach ekologicznych i agroturystycznych, gdzie użycie ciężkiego sprzętu jest niewskazane i szkodliwe dla środowiska.

Historia rasy i hodowli :

Sztum (Stuhm)

Pierwsze hodowle koni zimnokrwistych zostały zapoczątkowane przez Zakon na przełomie XIV i XV wieku na terenach Pomezanii i Warmii. W tym czasie Zakon założył ok. 30-stu stadnin, w tym stadninę w Sztumie (Stuhm) od której koń sztumski wziął swą nazwę, będącą jedną z najliczniejszych hodowli konia zimnokrwistego na terenie Prus i zamykającą się w 150 koniach różnych ras. Mimo upadku Zakonu w wyniku wojen z Polską i późniejszych wojen polsko-szwedzkich toczących się na terytorium Prus, hodowla była wciąż kontynuowana między innymi przez biskupów warmińskich i trwała nieprzerwanie do XIX wieku kiedy to, wraz ze zniszczeniem przyniesionym przez wojny napoleońskie przetaczające się przez Prusy została zdziesiątkowana. Nawet szczególnie silna i dobrze rozwinięta hodowla na Warmii nie ostała się wichrom wojny. Druga połowa XIX wieku przyniosła rewitalizację hodowli koni zimnokrwistych, a wraz z końcem XIX wieku i utworzeniem w pierwszej spółki zajmującej się hodowlą koni zimnokrwistych (głownie reńsko-belgijskich) rozwój hodowli konia zimnokrwistego zaczął nabierać rozpędu. W 1898 roku powołano w Królewcu specjalną komisję której zadaniem było wyznaczenie wytycznych rozwoju hodowli konia zimnokrwistego w Prusach. Odbudowa populacji konia zimnokrwistego została głownie oparta o 12 różnych ras z których typ ardeńsko-belgijski był dominującym. W przeciągu 3 lat, pogłowie konia zimnokrwistego wzrosło do 364 sztuk. Pogłowie młodych ogierów z 1907-1908 składało się już w zdecydowanej większości z koni typu ardeńsko-belgijskiego.

Lata przed Wielką Wojną 1914-1918, przyniosły powstanie zrzeszeń hodowców powstałych z połączenia prywatnych spółek zajmujących się hodowlą koni zimnokrwistych. Naturalnym przedłużeniem idei tworzenia zrzeszeń hodowców było zawiązanie Związku Hodowców Koni Zimnokrwistych dla Prus Wschodnich zajmującego się licencjonowaniem ogierów. Lata wojenne przyniosły raz jeszcze wojnę na terytorium Prus Wschodnich. Rosyjska inwazja w 1914 roku przyniosła zdziesiątkowanie populacji koni zarodowych i tym samym zagroziła odratowanej z trudem hodowli. Wraz ze błyskotliwym zwycięstwem pod Grunwaldem (Tannenberg) i dwoma bitwami o jeziora mazurskie zagrożenie rosyjską okupacją zostało odepchnięte. Dzięki zlikwidowaniu zagrożenia inwazją jeszcze przed końcem wojny podjęto kroki by raz jeszcze odbudować populację koni zimnokrwistych. Uczyniono to na bazie rdzennych klaczy i reproduktorów rasy ardeńsko-belgijskiej sprowadzonych głównie z Belgii. Wraz z zakończeniem wojny wszystkie stadniny zostały podporządkowane władzom w Królewcu które zajmowały się kontrolą hodowli i jakości koni zimnokrwistych, przetargami, pokazami, wprowadzaniem ksiąg stadnych a także kierowaniem ogierów do stadnin na terenie Prus. Lata międzywojenne przyniosły stabilny rozwój hodowli obliczonej w 1941 roku na 8000 klaczy i 1100 ogierów a rozwijała się ona poza Sztumem między innymi w Braniewie (Braunsberg), Kętrzynie (Rastenburg) i Kwidzynie (Marienwerder).

Wraz z zimą 1945 roku widmo zagłady raz jeszcze zawisło nad hodowlą koni zimnokrwistych. W wyniku operacji wschodniopruskiej doszło do powtórnego przebicia się Armii Czerwonej na terytorium Prus Wschodnich. Zarówno trakena jak i konia sztumskiego spotkał podobny los, większość populacji zginęła lub zaginęła w wyniku działań wojennych i chaotycznej ewakuacji. W wypadku pruskiego konia zimnokrwistego raz jeszcze wojna prawie unicestwiła jego hodowlę.

Z całej populacji rdzennego konia zimnokrwistego tylko w okolicach Sztumu uchowało się ich na tyle dużo by podjąć próby ratowania hodowli.

Zdjęcie pochodzi z serwisu http://ww.org.pl/


Rewitalizacja hodowli - koń sztumski

Po drugiej wojnie światowej w powiecie sztumskim ocalała jedynie niewielka liczba klaczy i młodzieży (w tym kilka dobrych ogierków) będąca w rękach ludności autochtonicznej. Z czasem do opuszczonych gospodarstw zaczęli napływać nowi osadnicy przywożąc ze sobą konie różnych ras i typów. Pierwsza licencja klaczy i ogierów dokonana na terenie ośrodka sztumskiego w 1946 r. wykazała, iż wśród doprowadzonych zwierząt znajdowała się pewna liczba cennych fenotypowo i genotypowo koni.

 W latach 1946-1950 na teren omawianego ośrodka sprowadzono w ramach pomocy UNRRA oraz importów ponad 1000 koni w typie podobnym do koni autochtonicznych, które miały stanowić podstawę hodowli koni zimnokrwistych w tym rejonie. W 1947 r. zdołano zgromadzić najlepsze i dość liczne pogłowie klaczy zimnokrwistych i pogrubionych, jednocześnie odczuwano brak dostatecznej liczby wartościowych ogierów.

W wytworzeniu pogłowia koni sztumskich obok hodowców prywatnych poważną rolę odegrały gospodarstwo Sztumska Wieś i Stadnina Koni Nowe Jankowice. Obecnie w stadninie tej konsekwentnie dąży się do odtworzenia pierwotnie hodowanego w rejonie sztumskim konia o dużych ramach i masie, zaopatrując hodowlę terenową w najlepszy materiał zarodowy korzystnie wpływający na poprawę jakości całego pogłowia polskich koni zimnokrwistych. (
http://www.ozhk.rzeszow.pl)Ze względu na wyjątkowość konia sztumskiego jako dziedzictwa regionalnego jego hodowla została poddana ochronie mającej na celu zachowanie szeregu cech go charakteryzujących. Ochrona hodowli została oparta o szereg ostrych kryteriów mających zabezpieczyć pierwotny, rdzenny genotyp. Uważa się iż sztum winien nadal być nadal wykorzystywany do ciężkich prac związanych z dużymi obciążeniami w środowisku o podobnych warunkach środowiskowych czyli głownie ziemiach rozciągających się od wschodniej granicy województwa warmińsko-mazurskiego po zachodnią granicę województwa zachodniopomorskiego. Obecnie konie zimnokrwiste z ziemi pruskiej to (...) rodowody głównie ardeńsko-sztumskie, a w mniejszym stopniu wzbogacane o krew reńsko-niemiecką jak ma to miejsce na pomorzu. (http://konie-z-zimna-krwia.bloog.pl
)

Tylko dzięki zamiłowaniu hodowców, ludzkiej pracy, wysiłkowi i miłości na przestrzeni lat, koń sztumski przetrwał kolejne wojenne zawieruchy i nieprzychylne koleje losu trwając po dziś dzień, będąc żywym, szeroko rozpoznawalnym symbolem ziemi z której pochodzi. Sztum jest wciąż hodowany na swej ojczystej ziemi a jego hodowla obejmuje powiaty: elbląski, kwidzyński, malborski i sztumski, w tym stadniny w Tychnowach i Zielonce Pasłęckiej.


Artykuł powstał w oparciu o poniższe źródła :
(
http://konie-z-zimna-krwia.bloog.pl)
(
http://www.ozhk.rzeszow.pl)
(
http://www.rasy-koni.pl/?page_id=163

Artykuł zaczerpnięty ze strony Pruski Horyzont za zgodą autora

wtorek, 22 stycznia 2019

Koń trakeński - Klejnot wśród koni rodem z pruskiej ziemi



koń trakeński


Charakterystyka konia trakeńskiego

Trakeny są końmi gorącokrwistymi o dużej sprawności fizycznej, mają cechy konia sportowego. Użytkowane są najczęściej w sportach konnych i na wyścigach. Są energiczne, przystosowane do pracy w szybkim ruchu. Mają żywy temperament i lekką budowę. Ich wysokość wynosi od 160 do 175 cm. Waga zamyka się w przedziale od 550 do 600 kilogramów.

Jest to (...) koń ze szlachetną głową z dużymi oczami, o długiej, dobrze ukształtowanej szyi. Kłąb trakenów jest dość krótki, ale wysoki i dobrze zarysowany, pierś szeroka, a łopatki długie i skośne. Średnio długi grzbiet kończy się lekko opadającym i dobrze umięśnionym zadem. Nogi są delikatne, o mocnej kości.
(
http://www.konie.wortale.net/)

Trakeny są końmi wszechstronnego użytku – potrafią świetnie skakać, sprawdzają się w konkurencjach WKKW oraz w ujeżdżeniu. Konie tej rasy mają spokojny charakter, są przyjazne, chętne do pracy i szybko się uczą. (
wiki)

Zamierzchłe początki

Koń trakeński pochodzi w prostej linii od hardych koni hodowanych niegdyś przez bałtyjskich Prusów. Te szlachetne zwierzęta miały dla Prusów wielkie znaczenie, zarówno materialne, jako cenna ruchomość jak i, nobilitacyjne ponieważ nie każdy Prus mógł sobie pozwolić na posiadanie własnego wierzchowca. Wyjątkowe miejsce konia w kulturze pruskiej znalazło swe odzwierciedlenie także w pruskich obrządkach pogrzebowych, zwyczajem było chować zmarłego wraz z jego wierzchowcem. Wierzono iż, pochowane w pełnym, często zdobionym oporządzeniu wraz ze swym panem wyruszały w zaświaty by towarzyszyć mu w życiu po śmierci. Praktykę tą poświadcza znaczna ilość pochówków ludzi wraz z końmi, które to, są szczególnie liczne na terenie Sambii. Wartą odnotowania ciekawostką jest to iż, odnajdywano także liczne pochówki samych koni.

Wraz z podbojem Prus w XIII wieku Zakon Krzyżacki przejął pieczę nad hodowlą pruskich kuców zwanych przez nich Schwaikenpferdami (prostymi końmi) i hodował je na własne potrzeby. Z czasem  Schwaikenpferdy były poddawane krzyżówkom z innymi rasami w celu ich uszlachetnienia, łącząc tym samym ich wszechstronność i wytrwałość ze (...) wzrostem, wytrzymałością, szybkością oraz dobrym charakterem koni pełnej krwi angielskiej i czystej arabskiej (
wiki)Konie wywodzące się ze Schwaikenpferda występowały licznie na terenie całych Prus i były używane do lżejszych prac polowych przez osadników sprowadzanych na pruską ziemię przez Zakon.

Królewska Stadnina Koni w Trakenach


Królewska Stadnina Koni w Trakenach



 W 1732 roku Król Fryderyk Wilhelm I Pruski postanowił utworzyć w Trakenach (
Trakehnen, ros. Jasnaja Poljana) stadninę koni znaną pod oficjalną nazwą Królewskiej Stadniny Koni w Trakenach (Königliches Stutamt Trakehnen). Stadnina była ukierunkowana w dużej mierze na hodowlę koni na potrzeby kawalerii. Prace polegające na przygotowaniu terenu pod budowę stadniny trwały sześć lat i wymagały zaangażowania tysięcy pruskich żołnierzy. Ostatecznie, pośród wykarczowanego lasu i osuszonych bagien położonych nad dopływem Węgorapy - Pisą miała powstać największa i najwspanialsza hodowla koni szlachetnych w Europie, duma Prus Wschodnich. Pierwotny materiał sprowadzony do stadniny zawierał się w 1600 koniach pochodzących z różnych ras i hodowli. Dopiero w 1782 roku ta feeria ras i gatunków uległa selekcji której efektem był podział koni ze względu na szereg czynników je określających, od typu po umaszczenie. Podział ów trwał w stadninie niezmiennie aż do końca 1944 roku. Pierwotnym celem krzyżówek których wynikiem był koń trakeński było uzyskanie doskonałego konia kawalerskiego. Potrzeba stworzenia takiej rasy konia została zainicjowana przez Króla Fryderyka Wilhelma I Pruskiego w związku ze specyfiką ówczesnych zmagań wojennych wymagających od wierzchowca prędkości, niedużej wagi przy zachowaniu siły i wytrzymałości. Walor reprezentacyjny miał także szalenie duże znaczenie i był wielce pożądany przez pruską kadrę oficerską. W 1739 roku stadnina została przekazana księciu koronnemu Fryderykowi II Pruskiemu zwanego Wielkim, twórcy potęgi Królestwa Prus. Wraz z przejęciem stadniny przez Fryderyka II-ego rozpoczęto sprzedaż ogierów która to, przynosiła władcy znaczne profity. Po śmierci Fryderyka II stadninę upaństwowiono i nazwano Stadniną Główną Królestwa Prus w Trakenach (Königlich Preußisches Hauptgestüt Trakehnen). U szczytu rozwoju stadniny teren jej podlegający wynosił przeszło 15.000 akrów łąk, pól, ogrodów i lasów a liczna zabudowa stadniny czyniła ją swoistym miasteczkiem.

Koń Trakeński i Prusy Wschodnie

Konie trakeńskie dzieliły się na dwa rodzaje, cywilne i wojskowe. Na pierwszy rzut oka może dziwić iż tak szlachetna rasa była wykorzystywana do orki i ciągnęła za sobą pług podczas codziennych prac polowych, zwłaszcza biorąc pod uwagę specyfikę wschodniopruskich gleby składającej się w większości z gliny zwałowej. Patrząc jednakże z perspektywy wytrawnego selekcjonera, znającego reputację konia przywykłego do ciężkiej pracy, nie wymagającego zbyt dużo uwagi, nie powinno dziwić iż, często krzyżowano odmianę cywilną z wojskową. Pruscy rolnicy byli namawiani do sprowadzenia klaczy do stadniny w celu ich reprodukcji z ogierami. Celem tej praktyki było zwiększenie puli koni o pożądanych cechach mogących w każdej chwili być dostosowanymi do użytku wojskowego. W 1918 roku liczba klaczy sprowadzanych do Traken wynosiła 60,000 rocznie. Wielkie zaufanie do koni rasy trakeńskiej doprowadziło do ewenementu na skalę światową ponieważ większość prywatnych koni używanych na pruskiej ziemi była de facto związana ze państwową stadniną w Trakenach.
Od dawna ustalił się tam zwyczaj, że hodowcy prywatni utrzymywali stosunkowo niewiele ogierów własnych, a korzystali głównie z ogierów państwowych, Stada ogierów, jak na mały kraj, były gęsto rozmieszczone i dość duże. Już to samo powodowało wielki wpływ hodowli państwowej na stan krajowego pogłowia koni."W społeczeństwie tamtejszym ugruntowało się stopniowo wielkie zaufanie do hodowli trakeńskiej i każdy hodowca najchętniej posługiwał się ogierami pochodzącymi z tego stada. Rząd ze swej strony starał się uwzględniać interesy rolników, stwarzał warunki rentowności hodowli prywatnej oraz potrafił godzić wymagania czynników wojskowych z wymaganiami praktycznego rolnictwa. Trakeny produkowały przeważnie konie rosłe i kalibrowe, nadające się zarówno dla wojska, jak i dla gospodarki rolnej.

 
Wszystkie te okoliczności sprawiły, że hodowla krajowa była ściśle związana z państwowa i stanowiła wielką pochodną stada trakeńskiego. W wyniku takiego stanu linie krwi gruntowane w Trakenach stawały się zasadniczymi liniami w całych Prusach Wschodnich i wywierały przemożny wpływ na kształtowanie się hodowli krajowej.(http://www.trakeny.net)

Pomiędzy rokiem 1817 a 1837 trakeny zostały poddane krzyżówkom z końmi arabskimi, angielskimi, tureckimi i turkmeńskimi. Domieszka arabska miała zniwelować potencjalne cechy negatywne koni angielskich. (za http://www.trakehners-international.com) Wraz z zakończeniem Wielkiej Wojny w 1918 roku i ograniczeniami nałożonymi na armię niemiecką stadnina przerzuciła się ponownie na rynek cywilny stawiając na hodowlę koni przeznaczony dla gospodarstw rolnych.
  
Tempelhüter
Najsławniejszymi końmi tej epoki w historii stadniny były ogiery Tempelhüter i Perfectionist. Oba wybitne pod każdym względem ogiery były efektem końcowym wielowiekowego procesu mającego na celu stworzenie konia będącego najbliższym odzwierciedleniem ideału, w który mierzono od samego początku powstania stadniny w Trakenach. To właśnie z tej dwójki wywodzi się większość współczesnych trakenów. Perfectionist dał stadninie 131 źrebiąt w tym legendarnego Tempelhütera, konia uważanego za kwintesencję rasy trakeńskiej (pomnik mu poświęcony został postawiony przed zamkiem w Trakenach, niestety powojnie został zdemontowany i wywieziony do Moskwy gdzie jest ozdobą Moskiewskiego Muzeum Koni. Jego kopia, powstała w latach 70-tych znajduje się przed budynkiem Deutsches Pferdemuseum w Verden).

W latach 20-tych konie z Traken dzięki swemu wybitnemu potencjałowi i możliwościom fizycznym zdobyły uznanie na świecie jako konie sportowe i wyczynowe zdobywając dziesiątki medali w tym sześć złotych na Olimpiadzie w 1936 roku.

Druga Wojna Światowa i zmierzch stadniny w Trakenach

Trakeny ze względu na swą ilość i predyspozycje były jednymi z głównych koni wykorzystywanych przez armię niemiecką, i dużą ich część przeznaczono na użytek wojskowy. Przypuszczam iż można śmiało rzec iż, były wykorzystywane na wszystkich frontach na których walczył żołnierz niemiecki, niejednokrotnie dzieląc z nim ponury koniec. Prawdą jest także to iż,  koń był mimo wszystko nadal głównym środkiem transportu dla większości armii niemieckiej i tylko niektóre jednostki były na tamten czas w pełni zmechanizowane, stąd wciąż tak wiele spoczywało na grzbietach tych szlachetnych zwierząt.

Wraz z drugą połową 1944 roku i operacją Bagration, front wschodni począł zbliżać się niebezpiecznie blisko granicy Prus Wschodnich. Trakeny położone relatywnie blisko granicy szybko znalazły się w zasięgu operacyjnym Armii Czerwonej, która jesienią 1944 roku dokonała szeregu przełamań granicy wdzierając się dosyć głęboko w głąb wschodniopruskiej ziemi. Tylko dzięki niebywałemu poświęceniu i desperackiej walce żołnierzy, w dużej części pochodzących właśnie z Prus Wschodnich, udało się ustabilizować front przełamany jednakże ostatecznie kilka miesięcy później podczas ofensywy styczniowej, niosącej Prusom ostateczne zniszczenie.

17 października 1944 roku najlepsze konie stadniny wraz z pracownikami zostały ewakuowane pociągami. Niestety, duża ich część wraz z ludźmi wpadła w ręce Armii Czerwonej. Główna ewakuacja opóźniana celowo przez partię w imię walki z defetyzmem ruszyła zbyt późno. 18.000 koni i tysiące ludzi gnanych przez nadciągającą Armię Czerwoną ruszyło przez skutą lodem Zatokę Fryską (Zalew Wiślany). Ta ciężka podróż bez odpowiednich racji żywnościowych i ochrony przed warunkami klimatycznymi, pod ciągłym ostrzałem i bombardowaniem była dla stada ostatecznym testem potwierdzającym jego wartość i wytrzymałość. Tysiące z nich podzieliło los mieszkańców Prus ginąc od bomb, kul czy lodowatych wód  Bałtyku. Tylko garstka najsilniejszych przeżyła i dotarła po długiej i dramatycznej wędrówce do Niemiec.

1945 rok przyniósł kres setkom lat tradycji, pracy i pięknemu miejscu zwanego niegdyś "końskim rajem" znamienitej stadnie, klejnocie Prus Wschodnich. Trakeny, serce hodowli konia trakeńskiego są obecnie niestety tylko smutnym cieniem miejsca niegdyś promieniującego świetnością i klasą, będącego kolebką jednej z najbardziej pożądanych i szanowanych ras koni, sięgających swym rodowodem czasów dawnych Prusów.


Dzień dzisiejszy



Po wojnie, konie trakeńskie które pozostały na terenie Prus Wschodnich stały się bazą do hodowli koni mazurskich z których wywodzi się koń wielkopolski, pozostała część ocalałych koni została wywieziona do Kirowa w ówczesnym ZSRR dając początek jednym z najsilniejszych koni sportowych - rosyjskim trakenom. Konie które przeżyły ewakuację do Niemiec znalazły się powojnie na terenie RFN. To właśnie w RFN pod koniec lat 40-tych zawiązał się Trakehner Verband, stowarzyszenie mające na celu kontynuowanie hodowli tej znamienitej rasy. Trakehner Verband dba szczególnie o czystość rasy trakeńskiej nie dopuszczając do krzyżówek swej głównej hodowli z końmi innej rasy, celem zachowania pierwotnej linii rodowej. Osobniki czystej krwi trakeńskiej są znakowane znakiem stylizowanym na łopaty łosia - symbolem Prus Wschodnich. Symbol ów oznajmia tym samym miejsce ich pochodzenia i odwieczny związek z pruską ziemią.


Obecnie ze względu na wysoką wartość, hodowla koni trakeńskich wciąż się rozwija i obejmuje na dzień dzisiejszy ponad 30 krajów w tym między innymi USA i Kanadę. Warto odnotować iż, koń trakeński jest także używany do uszlachetniania ras koni półkrwi.

Mimo ewakuacji stajni w Trakenach zimą 1944 roku konie trakeńskie są nadal hodowane na pruskiej ziemi między innymi w Sępopolu-Liskach (
Schippenbeil) i Miłakowie (Liebstadt) a poza nią w Rybniku.Tekst powstał w oparciu o następujące źródła :http://www.trakeny.net
http://www.trakehners-international.com/
http://pl.wikipedia.org/wiki/Koń_trakeński

Lista stadnin koni trakeńskich na terenie Prus:

Zalewo (Saalfeld):
Hodowla koni trakeńskich znajdowała się również w okolicach Zalewa. W 1899r. 377 ha majątek w Zatykach zakupiony został przez Carla Augusta Rodde. Nowy właściciel poczynił znaczne inwestycje i zaczął specjalizować się w hodowli koni trakeńskich. Każdego roku rodziło się w Zatykach 40-45 źrebaków. Najlepsze konie kupowało wojsko. Hodowla Carla Augusta Rodde miała bardzo dobrą opinię. Właściciel zmarł na wiosnę 1944 r. i nie doczekał wejścia Armii Czerwonej, w ręce której dostała się cała hodowla. (informacja podesłana przez życzliwego czytelnika – dziękuję!)



Artykuł zaczerpnięty ze strony Pruski Horyzont za zgodą autora.

czwartek, 17 stycznia 2019

Kurowie - zapomniany naród

Losie są od wieków symbolem tego regionu. ostpreu-en.de

Prusy Wschodnie były krajem wielonarodowym.
Jednym z nich był zapomniany dzisiaj naród Kurów.
Wśród innych mieszkańców Prus Wsch. uważani byli oni za dziwaków, których obserwowano i o których opowiadano najróżniejsze i najbardziej dziwaczne historie.
Domy ich były dosyć prymitywne, nie miały kominów, w środku było wiec zawsze ciemno i pełno dymu. Miało to jednak praktyczne znaczenie.
Zima było w nich cieplej, a na podłodze można było suszyć sieci, zaś nad paleniskiem wędzić ryby.


Kto jednak sadziłby, ze był to tylko naród rybaków, myśliwych i osadników, myli się.

Kurowie byli doskonałymi żeglarzami. Nad brzegiem Morza Bałtyckiego zaczęli osiedlać się już 2500 lat przed Chrystusem.
Swój największy rozkwit przeżyli od II do V wieku n.e., który w historii nazywany jest Złotym Wiekiem Bałtów.  


W okresie wędrówki ludów sytuacja zmieniła się. W okresie od V do IX wieku na tereny te zaczęli napływać od wschodu Słowianie, a od strony Bałtyku Szwedzi i Wikingowie.  Kurowie i Prusowie pełnili wtedy główna role w obronie pozostałych Bałtów.
Znane są tez wyprawy Kurów aż do Danii i Szwecji, gdzie plądrowali, rabowali i zabierali ze sobą wszystko, co nadawało się do transportu.


Wraz z przybyciem rycerzy zakonnych w XII, a szczególnie Krzyżaków w XIII wieku sytuacja zmieniła się znowu. Oto na bardzo mało zaludnionej, lesistej i bagiennej południowej Kurlandii pojawili się Niemcy, osiedlani przez nich Litwini, a także Skalowie.
Kurowie w tym czasie nie podejmowali już jednak żadnych wypraw rabunkowych, ale byli rybakami, bądź od XVI wieku rolnikami. Od XV wieku nastąpiła masowa emigracja Kurów na inne tereny Zakonu. Ich pozostałości widoczne były nawet w nazewnictwie na Mazurach.
Region ten był szczególnie dla obcych bardzo niebezpieczny. Zakon Krzyżacki po włączeniu Memelgebiet (Okręg Kłajpedzki) do swoich ziem nigdy nie podjął jakichś większych wypraw w tym kierunku, gdyż uważano go za tak mało zaludniony i tak nieprzydatny dla rolnictwa, leśnictwa czy łowiectwa, że każda wyprawa zdawała się być bezsensowna.

W ciągu XV wieku język kuroński w państwie zakonnym uległ wymieszaniu z litewskim, pruskim i niemieckim. Największy jednak wpływ miał język litewski.

Z czasem to właśnie ten język stal się dominującym na tym terenie. Był on, jako tako zrozumiały dla Kurów i posiadał te przewagę, ze posiadał spisana gramatykę, był skodyfikowany, tak wiec duchowni mogli się go uczyć, w przeciwieństwie do języka kurońskiego.
W związku z tym był on skazany na wymarcie, mimo wszystko aż do II wś. istniały pojedyncze rodziny i osoby, które nim się posługiwały.


Zasięg języka kurskiego w 1897 roku. Na podstawie danych z parafii.


Aż do końca przetrwały obyczaje, obrzędy i rytuały tego ludu.





Po wojnie północna część Prus Wschodnich została przyłączona do Rosji, a jej ludność wysiedlona.
Okręg Kłajpedzki został włączony do Litwy, tutaj część ludności wyjechała, a część mogła przyjąć obywatelstwo sowieckie i pozostać.
Obecnie istnieje dosyć duża grupa mniejszości niemieckiej w Kłajpedzie.
Rodzina wielkiego niemieckiego filozofa Immanuela Kanta miała pochodzenie kurońskie.

Immanuel Kant



A tak było wcześniej:





Alexx


Wpis zamieszczony za zgodą autora.
Pierwotnie ukazał się 12 stycznia 2014 roku na portalu Salon24


sobota, 5 stycznia 2019

Kilka uwag o tym kto, kogo i w jakim celu zbrojnie nawiedzał i dlaczego nie byli to Prusowie.

źródło: Wikimedia Commons

Konsekwentnie staramy się tępić stereotyp, że Prusowie zostali wybici jak kaczki ale też taki że to Prusowie napadali sami z siebie na sąsiadów zupełnie bez powodu. Historia jest taka jak ją piszą zwycięzcy, poza tym jakoś trzeba "usprawiedliwić" przed sobą i innymi wszelkie niegodziwości popełnione na pokonanych. Niestety wieki mijają a "dorabianie rogów i kopyt" Prusom nadal jest żywe. 😏


Jak podaje nieodżałowany prof. Grzegorz Białuński: „W niektórych opracowaniach i świadomości potocznej panuje przekonanie o zaborczości Prusów i ich niezwykłej działalności łupieskiej, tymczasem do połowy XII w. w ogóle brak w źródłach jakichkolwiek wzmianek o ich politycznej aktywności. Jak potwierdzają badania naukowe, wszyscy sąsiedzi przejawiali ekspansjonistyczne zapędy wobec nich.


Dołóżmy do tego mały cytat z Fonnesberga-Schmidta: 
W początkach XIII wieku rozpoczął się nowy projekt misyjny w Prusach prowadzony przez polskich cystersów z opactwa Łęków. Już dwa wieki wcześniej Wojciech (zginął W 997 r-) i Bruno z Kwerfurtu (zginął w 1009 r.) próbowali podjąć misje w Prusach. Zainteresowanie Polaków tymi misjami powróciło w końcu XII wieku. Nowa misja pruska otrzymała papieską aprobatę w 1206 roku i była prowadzona przez cysterskiego mnicha Krystiana od około 1210 roku. Wkrótce zwierzchnictwo nad wyprawa przejął arcybiskup gnieźnieński (jako prawowity władca tego typu przedsięwzięć w tym regionie), jednak w 1215 roku w czasie pobytu w Rzymie na IV Soborze Laterańskim Krystian został mianowany biskupem Prus. Krystian wraz ze sprzymierzonymi misjonarzami usiłował zwalczyć aspiracje polskich i pomorskich książąt do przejęcia kontroli nad misją oskarżał ich przy tym o posługiwanie się misją do poszerzenia własnych zdobyczy terytorialnych.


Dodajmy do tego liczne wyprawy zbrojne pod płaszczykiem nawracania niewiernych już od czasów Bolesława Chrobrego po których to następowały wyprawy odwetowe ze strony Prusów co już kilkakrotnie tu opisywaliśmy.


Dariusz Adam Sikorski „Pogańscy Prusowie w konfrontacji z chrześcijańskim sacrum”
Prawda że wygląda to trochę inaczej niż nam się próbuje wmawiać?

Ale nie zostawimy w laurze "jedynych sprawiedliwych" cystersów, a w szczególności Chrystiana zwanego pierwszym biskupem pruskim. 😏

Zaczniemy od ich początku: Główną postacią związaną z cystersami i ruchem krucjatowym jest Bernard z Clairvaux, święty, wybitny doktor Kościoła i odnowiciel życia zakonnego. Odgrywał on dużą rolę polityczną jako propagator, organizator i płomienny kaznodzieja drugiej krucjaty. Pomijając jego kazania gdzie usprawiedliwiał zabijanie niewiernych warto wiedzieć, że autorstwo reguły zakonu rycerskiego templariuszy jest właśnie jemu przypisywane i on sam walnie przyczynił się do jej zatwierdzenia.

No i teraz wracamy do krucjat północnych.
Jak zapewne wiecie, nie tylko Prusów nawracano mieczem, a krucjata w Inflantach zaczęła się trochę wcześniej. Tam biskup Albert z Buxhörden chrystianizację prowadził przy pomocy... a jakże: cystersów. W 1202 r. utworzył Zakon Kawalerów Mieczowych (Fratres militiae Christi de Livonia) założony w oparciu o regułę templariuszy.

No i przenosimy się znowu do Prus gdzie cysters Chrystian pomiędzy 1216 a 1228 rokiem założył też zakon rycerski znany jako bracia dobrzyńscy, a oficjalnie Pruscy Rycerze Chrystusowi (Fratres Milites Christi de Prussia). Na jakich regułach się ów zakon wzorował? Kawalerów mieczowych oraz templariuszy oczywiście.

Nawet swoje herby zakony w Inflantach i Prusach miały bliźniaczo podobne.

Czy to przypadek, że zakony rycerskie pojawiające się chwilę po zadomowieniu się cystersów na nawracanych terenach?
Czyż nie jest to oczywista kontynuacja idei i myśli najsłynniejszego z cystersów, Bernarda z Clairvaux?
Warto pamiętać że to cysters Chrystian, który otrzymał od papieża pełną władzę w Prusach założył zakon dobrzyński i to Chrystian przyczynił się walnie do sprowadzenia Krzyżaków, był ich dobroczyńcą, przekazał im część dóbr i wprowadził ich do Prus, za co "zasługę" niesłusznie popularne opinie przypisują tylko Konradowi Mazowieckiemu.

Jeszcze nam się przypomniała pewna akcja Prusów którą warto z tymi rozważaniami połączyć. ;)

Jesienią 1224 roku miał miejsce napad Prusów na klasztor cystersów w Oliwie, z którego właśnie Chrystian się wywodził. Zabito wtedy opata i wyrżnięto cały konwent. Dlaczego akurat Prusowie pchali się tyle kilometrów przez bagna aby napaść właśnie na klasztor cystersów w Oliwie? Czyż nie wydaje się, że Prusowie doskonale wiedzieli kto im bruździ i stąd nieprzypadkowo ich akcja uderzała w cystersów?


My tu gadu gadu, bajdurzymy sobie, ale mamy nadzieję że sami też czasami zaglądacie do książek i sprawdzacie, jak to drzewiej bywało...


Opis na podstawie m.in.
Krystyna Ziemińcka-Melkowska „Św. Chrystian – misyjny biskup Prus”
Iben Fonnesberg-Schmidt „Papieże i Krucjaty Bałtyckie 1147-1254”
Grzegorz Białuński w "Prusowie - lud zaginiony"
Seweryn Szczepański „Chrystian – biskup Prus i jego dzieło w kontekście cysterskiej misji chrystianizacyjnej”

Mazurscy Filiponi



Rozporządzenie Fryderyka Wilhelma
źródło: Dziedzictwo językowe Rzeczypospolitej 
W 1824 roku wpłynęło do regencji gąbińskiej podanie o zezwolenie na osiedlenie od pewnej niewielkiej grupy wyznaniowej, umotywowane prześladowaniami religijnymi ze strony rządu rosyjskiego.
Podstawą prawną do osiedlenia się ich na Mazurach stało się rozporządzenie króla Fryderyka Wilhelma III z 5 grudnia 1825 r. w którym wyraził on zgodę na sprzedaż gruntów ludności rosyjskojęzycznej należącej do dziwnego odłamu wschodniego chrześcijaństwa. Otrzymali oni sześcioletnie zwolnienie z podatków pod warunkiem, że osiedlą na nieuprawianych do tej pory obszarach i zakupią tam dla siebie grunty. Ci przybysze chcieli zamieszkać w bezludnych okolicach, porośniętych dziewiczą puszczą. W ziemi obiecanej niczym z pieśni religijnych, aby skryć się przed prześladowcami i antychrystami. Chcieli z dala od pokus tego świata zachować swoją nienaruszoną wiarę, albowiem jak twierdzili „Cerkiew Boża skryła się w pustyni”. Zezwolenie na osiedlenie warunkowane zostało uprzednim uzyskaniem paszportów od władz Królestwa Polskiego, gdyż wcześniej, uciekając przed prześladowaniami carskimi, osiedli oni w Rzeczypospolitej w powiatach: suwalskim, augustowskim i sejneńskim. Niestety rozbiory znowu wepchnęły ich w mściwe i pamiętliwe łapska carskich urzędników.

I tak rozpoczęła się przygoda Filiponów w Prusach.

A teraz trochę historii, czyli kto, co i dlaczego (w wielkim skrócie, bo gdybyśmy zaczęli rozpisywać się bardziej, mogłoby to przyprawić część czytelników o myśli samobójcze 😉).

obraz Aleksieja Kiwszenki: Patriarcha Nikon przedstawia poprawione księgi liturgiczne
źródło: wikipedia

Starowiercy byli nazywani też staroobrzędowcami, raskolnikami, bezpopowcami lub Filiponami. Nazwa Filiponi wywodzi się od mnicha Filipa, który wyprowadził z monastyru nad Wygiem część braci, sprzeciwiających się reformom patriarchy Nikona z 1654 r. Ów ruch był reakcją części rosyjskich prawosławnych na reformę liturgiczną podjętą przez patriarchę Moskwy i całej Rusi, który wprowadził do liturgii poprawione księgi (usunięto zniekształcenia powstałe podczas wielowiekowego, ręcznego kopiowania modlitw) i zmiany obrzędowe w których wprowadzono modlitwę za cara, której nie uznali należący do staroobrzędowców Filiponi. Nie uznawali oni też: krzyża z „titłem” (napisem Piłata). Opierając się na Biblii i księgach Ojców Kościoła, nie uznawali stanu duchownego, odrzucali przysięgę, modlitwy za carów, dopuszczali tylko 2 sakramenty: chrztu i spowiedzi. Filiponi nie akceptowali też potrzeby prowadzenia ksiąg ze spisami chrztów, ślubów, zgonów, ustalania nazwisk, negowali służbę wojskową, przysięgi itd. Według ich wierzeń antychryst zapanował nad światem. Nie strzygli bród i włosów, oczekiwali końca świata. Ideałem i wzorem stała się śmierć męczeńska, co spowodowało wśród nich masowe samobójstwa. Zwolennicy Filipa przyjęli najskrajniejszą regułę. Pogardzając życiem ziemskim dobrowolnie ginęli na stosach. Prześladowani szczególnie za panowania carycy Katarzyny II, palili się żywcem wraz z klasztorami, głodzili na śmierć, zakopywali się za życia w ziemi, ponosząc w ten sposób "męczeńską śmierć za wiarę", co uważali za najwyższą cnotę. Śmiercią poprzez samospalenie zginął w 1773 roku także sam Filip.

Określenia „Philippovani” użył po raz pierwszy w 1733 r. unita Ignacy Kulczyński w dziele „Speciem Ecclessiae Ruthenicae”, w którym napisał, że schizmatyków nazwano tak od przywódcy Filipa, ukarano ich ogniem i mieczem, lecz bez skutku, więc wygnano ich z ziem podległych Moskwie. O powrocie do Rosji myśleć nie mogli, bowiem dola odszczepieńców była nie do pozazdroszczenia, mimo że polityka carów w stosunku do nich przybrała z czasem kurs łagodniejszy. Należy pamiętać, że Piotr I całe życie walczył z nimi. Najostrzejsze środki stosowane były przeciwko tym, którzy wywędrowali za granicę. Za to, że „wyrzekli się ojczyzny” (czyż nie przypomina to działań ZSRR wobec jeńców w czasie II WŚ?), skazano ich zaocznie na śmierć polityczną i anatemę. W r. 1722 wyszło zarządzenie, na mocy którego w Rosji obowiązani byli nosić specjalnie przepisany strój, aby odróżniać się od ogółu poddanych carskich. Uciekając przed prześladowaniami emigrowali od końca XVIII w. do Rzeczpospolitej, Mołdawii, Bukowiny i Finlandii.

Co ciekawe, niektórzy historycy i badacze twierdzą, że poprawna nazwa tej grupy wyznaniowej to Fiedosiejewcy a nie Filiponi, lecz nie zmienia to faktu, że mowa o odłamie staroobrzędowców.

Sukiertowa-Biedrawina informuje o tym, że „staroobrzędowcy osiedli w Polsce w XVII wieku jak podaje prezes trybunału cywilnego pierwszej instancji II oddziału przy województwie augustowskim Józef Chwalibóg, w piśmie do królewskiej komisji sprawiedliwości w Warszawie, datowanym 8/20 maja 1836 r. w Suwałkach. Twierdzi on, że jedni Filiponi uważają, iż nie ma różnicy między wierzeniami Filiponów a innych starowierców , a Jafim Borisow, brat inicjatora emigracji do Prus Wschodnich, Sidora Borisowa, zeznał, że mała część Filiponów przywędrowała do Polski i że Fiedosiejewcy są do Filiponów zaliczeni. Marcin Giersz zapewnia, że Filiponi w powiecie mrągowskim nie są Filiponami, lecz Fiedosiejewcami, że to właśnie mnich unijny Kulczyński, który nie zna innych staroobrzędowców poza Filiponami, pracą „Specimen ecclesiae Rutheniae” wprowadził opinię w błąd. Fiedosiejewcy nie zaprotestowali i tak pozostało. Trudno jednak było wymagać od analfabetów albo półanalfabetów rosyjskich, aby wiedzieli, co o nich pisano, w dodatku po łacinie. Zweck zapewnia również, że „nasi Filiponi w powiecie mrągowskim nie są Filiponami, lecz Fiedosiejewcami”. Giersz doszedł do przekonania, że skoro niewłaściwa nazwa zakorzeniła się, należy uważać obie nazwy za jednoznaczne”.

Jak zwał tak zwał, ale do dzisiaj zwą ich wszyscy Filiponami i tego się trzymajmy.

obraz Piotra Miasojedowa: Spalenie protopopa Awwakuma
      źródło: wikipedia
Jak już wspominaliśmy, wielu staroobrzędowców ze względu na prześladowania uciekło z Rosji do krajów sąsiednich. Interesujący nas „Filiponi” na ziemi suwalsko-sejneńskiej osiedlili się ok. 1779 r. W tym czasie powstały ich pierwsze osady. W wyniku zaborów znaleźli się oni najpierw w zaborze pruskim w obrębie Nowych Prus Wschodnich, gdzie traktowano ich na równi z mennonitami, albowiem tak jak oni nie uznawali przysięgi i służby wojskowej, byli wrogami wojen i przelewu krwi. Następnie znaleźli się w granicach Księstwa Warszawskiego. Władze polskie nie licząc się z ich zasadami wiary próbowały siłą wcielać ich do wojska, co wiązało się również z koniecznością składania przysięgi i... pozbycia się zarostu. Sytuacja nie zmieniła się po powstaniu kadłubowego Królestwa Polskiego, a nawet nasiliły się wobec nich szykany. Stopniowe ograniczanie swobód i coraz większa zależność Kongresówki od Rosji zaostrzyły represje wobec odmawiających służby wojskowej „Filiponów”. Doszły żądania prowadzenia ewidencji narodzin, zgonów i małżeństw, co było sprzeczne z ich dogmatami. Próby negocjacji w roku 1822 z władzami w Warszawie nie przyniosły efektów, a nawet zaostrzyły konflikt, bo pełniący funkcję duchowych przywódców wspólnoty Jefim Borysow i Wasil Maksymow, którzy udali się z postulatami do księcia Konstantego, zostali aresztowani spędzając w więzieniu około 2 tygodni. Po tym czasie zostali zwolnieni przez namiestnika generała Zajączka, który skorzystał z wyjazdu księcia i pozbył się więźniów. Po powrocie pomiędzy Wasilem a Jafimem nastąpił spór: pierwszy, nie widząc szans zwycięstwa w walce z władzami, wpłynął na swoich współwyznawców, aby podporządkowali się nakazom, sam zgodził się objąć stanowisko urzędnika stanu cywilnego, zaprowadził spisy chrztów, ślubów i zgonów swoich parafian, natomiast Jefim wypowiedział walkę władzom a Wasyla uznał za poganina i odszczepieńca. Władze polskie usunęły Jefima i zamknęły dom modlitwy. Ze względu na fiasko negocjacji z władzami i na szykany zwrócił się on do króla pruskiego Fryderyka Wilhelma III, aby pozwolił mu wraz z wyznawcami przenieść się do Prus Wschodnich.

Garść informacji o powodach tej emigracji uzyskujemy od bezpośredniego świadka, który z zapałem oddał się długoletnim studiom nad „egzotycznymi” przybyszami do Prus Wschodnich. Tym obserwatorem był Marcin Giersz, nauczyciel i kantor w Mikołajkach, który pracował tam od 1828 do 1835 roku. Owocem jego badań nad tą społecznością są obszerne zapiski liczące 450 stron rękopisu. Według jego rozmów powodem emigracji było duchowieństwo katolickie i władze po roku 1807, które wszczęły prześladowania, oraz przeszkadzały w wypełnianiu praktyk religijnych. Władze żądały wprowadzenia ładu w ich osadach, przede wszystkim zorganizowania urzędu stanu cywilnego, oraz zmuszały ich do służby wojskowej. To spowodowało oburzenie i opór i stało się przyczynkiem do opuszczenia swoich domostw.

No, to teraz spakujmy nasze rajzetasze i wyemigrujemy wraz z przesympatycznymi „Filiponami” za granicę do Prus...


Starowiercy osiedlali się w bezludnych okolicach nie tylko by skryć się przed prześladowcami czy „antychrystami”, ale by postępować zgodnie z religią, albowiem. jak twierdzili: „Cerkiew Boża skryła się w pustyni”.
Pertraktacje rozpoczęto w czerwcu 1825 roku. Z ramienia „Filiponów” brali w nich udział: Jafim Borisow, Fama Iwanow, Simon Iwanow, Nikita Kondratt, Aleksy Maksimow i inni. Rząd pruski dał im do wyboru: domenę Śmietki w powiecie mrągowskim, folwarki Skomacko i Ogródki oraz „puste gospodarstwo” we wsi Ogródek w powiecie ełckim, Cimochy( Reuss) w powiecie oleckim, obszar przy wsi Kowalik, w okolicy Turośli, Uścian, Działu Orzyskiego, Głodowa, Zdunowa w powiecie piskim.

W związku z tym, że hipoteki Skomacka i Ogródków były mocno obciążone, a w miejscowościach powiatu piskiego „ziemia nie nadawała się do uprawy lnu i cebuli” brodaci przybysze zrezygnowali z tych obszarów. Wszczęto więc pertraktacje z władzami o 5000 morgów w nadleśnictwach Mikołajki i Krutynia.

W myśl pisma pruskiego ministra finansów z 30 lipca 1826 roku, skierowanego do przedstawiciela rządu w Gąbinie przeznaczono pod parcelację obszar tworzący zwartą kolonię:
2600 morg między wsią Świński Lasek (Dietrichswalde) nieopodal Rucianego, a wsiami: Małe Śwignajno i Ukta w leśnictwie Mikołajki.
700 morg w leśnictwie w rewirze Warnhold.
800 morg między wsią Rosocha (Jaegerswalde) a Uktą.
900 morg bagna nad Lupp Porschen i Polnischheide.
Razem otrzymali 5 tysięcy morg za 24 tysiące talarów, z czego w pierwszej racie wpłacili tylko 9 tysięcy, a pozostałe raty mieli uiścić w ciągu 3 lat. Do tego otrzymali sześcioletnie zwolnienie od podatku.
Aktów kupna dokonano między rokiem 1829 a 1832.
Negocjując warunki osiedlenia się w Prusach uzyskali zwolnienie od poboru do wojska w pierwszym pokoleniu.
Na własny koszt musieli wybudować swoje świątynie. Zezwolono im na zatrudnianie duchownych i nauczycieli, o ile sami będą ponosić koszty ich utrzymania. „Filipońscy” chłopcy od początku ich pobytu w Prusach posyłani byli do szkół gdzie uczyli się języka starocerkiewno-słowiańskiego, niemieckiego i mazurskiego. Uczono przede wszystkim czytania i alfabetu cerkiewnosłowiańskiego korzystając z ksiąg liturgicznych i z Biblii, oraz z elementarza zwanego „Azbuka”. Starowiercy nie kryli swego niezadowolenia z wprowadzenia przez władze pruskie w 1847 r. obowiązku nauki szkolnej dla dziewcząt. Dopiero groźba grzywny zmusiła ich do posłania dziewcząt na naukę.

(Ech, ten podły ciemiężyciel pruski! Nie dość, że germanizował, to jeszcze terrorem zmuszał do nauki, nie to co w Królestwie Polskim gdzie nikt nie zmuszał do niczego, ba! nawet szkół nie było, a analfabetyzm był czymś powszechnym. No bo po co chłop miał umieć pisać i czytać? Chłop miał słuchać i wierzyć na słowo. ;) )

Według planu zamierzało osiąść w Prusiech 300 rodzin, głównie z 29 wsi guberni augustowskiej i suwalskiej. Władze w Augustowie zgodziły się na wydawanie paszportów zamierzającym emigrować, które wystawiono im w okresie w okresie od 1 maja 1829 do 30 stycznia 1830 roku.

Kolonizację z ramienia władz pruskich nadzorował nadleśniczy Eckert.

Pierwsi osadnicy, którzy pojawili się w Prusach 7 czerwca 1830 roku, to Onufry Jakoblew, Roman Maksymow i Szczepan Grigorow z rodzinami i służbą. Zachowało się zezwolenie generalnej dyrekcji podatków w Berlinie na przepuszczenie przez komorę celną w Mieruniszkach inwentarza: narzędzi rolniczych, sprzętu gospodarczego, przyrządów rybackich oraz żywności (zboża, kasz i mięsa do własnego użytku), a także koni i bydła.
Wieś założoną na wschód od Jeziora Bełdańskiego, na północo-zachód od Wejsun, nazwano imieniem Onufrego Jakoblewa — Onufrygowo, a jego wybrano sołtysem .

Wsie „Filipońskie” powstałe jako pierwsze od 1830 roku to: Onufrygowo, Piaski, Kadzidłowo, Ładne Pole, Zameczek, Gałkowo i Mościska.

W powiecie piskim, między innymi w Jeżach i Dłutowie, wybuchła epidemia cholery, wobec czego władze zarządziły kwarantannę, co spowodowało wstrzymanie przybycia kolejnej grupy kolonistów.


W 1831 r. pruskie ministerstwo skarbu poleciło przeznaczyć większe obszary między Uktą a Wólką dla 106 rodzin osadników. Fedor Izajow i inni osiedli się tam. Od imienia założyciela Fedora wieś Osiniak otrzymała urzędową nazwę Fedorwalde.

Fryderyk Wilhelm III polecił traktować kolejnych osadników, przybywających w 1831 roku i w latach późniejszych na równi z tymi, którzy już poprzednio osiedli.

Powszechnie wspomina się o tym, że przybyli oni z Polski, ale nie do końca jest to precyzyjna informacja. Pośród tych, którzy podpisywali w Mikołajkach protokół w obecności najwyższych władz prowincji w roku 1834, tylko 5 urodziło się w Polsce. Sześciu przybyło z guberni witebskiej i wileńskiej. Czterech wcześniej zamieszkiwało na terenie Prus Wschodnich, jeden podobno już tu mieszkał przed wojnami napoleońskimi. Iwan Kuźmin, syn gospodarza spod Wilna a z zawodu weterynarz amator (czyli konował) we wsi Ładne Pole został nawet sołtysem.


Osada starowierców nad jeziorem Duś.
źródło: Katalog zabytków piśmiennictwa staroobrzędowców zamieszkałych w Polsce
Niedaleko jeziora Duś, nad rzeką Krutynią, osiedli bracia Borysowowie, Sidor i Jafim, którzy urodzili się w Wojnowie w Rosji w guberni witebskiej. Założoną przez siebie wieś nazwali na pamiątkę wsi rodzinnej Wojnowo. Oficjalna nazwa to Eckertsdorf, pochodziła od nazwiska nadleśniczego, który pośredniczył w kontaktach między władzami pruskimi a starowiercami. Nazwa Wojnowo jednak pozostała w pamięci i po 45 roku pojawiła się oficjalnie.



W drugiej fali osadniczej od 1833 roku powstały kolejne osady: Osiniak, Piotrowo, a w latach czterdziestych Iwanowo.

Przenosiny starowierców z polskiego pogranicza przewlekały się, gdyż tylko część posiadała paszporty a bez tego nie mogli przekroczyć granicy. Nie wszyscy zamierzający się osiedlić w Prusach otrzymywali do tego potrzebne ze strony polskiej dokumenty. Zdarzało się też, że odstępowano swoje przydziały innym współwyznawcom. Osadnicy zjawiali się po ustąpieniu zimy z inwentarzem, żywnością, i zbożem pod zasiew.

Władze pruskie miały pozytywny stosunek do osadników. Uważano, że to dobrzy rolnicy, rybacy i rzemieślnicy, nie ludzie poszukujący przygód, lecz zwarta grupa o surowym rytuale, która odznacza się pracowitością, pilnością, spokojnym zachowaniem, umiarkowaniem i abstynencją . Znani byli z unikania wyrazów nieprzyzwoitych i wulgarnych i zastępowania ich eufemizmami. Starowiercy do dnia dzisiejszego nie używają wyrazów obelżywych i obscenicznych, a także przekleństw. Za ciężki grzech uważa się wśród nich przywoływanie diabła i jego różnych określeń. Za wypicie wódki w ramach pokuty musieli oddać tysiąc pokłonów do samej ziem pod świętymi obrazami.

W czerwcowym numerze 1833 r. poczytnego wówczas w Prusach Wschodnich miesięcznika „Preussische Provinzial Blätter” pojawił się artykuł wizytującego wiosną tegoż roku kolonię „Filiponów” pastora Schulza z Pisza wraz z aptekarzem Schlossem i rektorem Schrägem. Stwierdził on że osadnicy zadali kłam powszechnemu twierdzeniu, że ziemia mazurska jest nieurodzajna i niewdzięczna, że nie warto poświęcać jej czasu i trudu. O tym, że zabrali się mocno do urządzania swojego nowego świata świadczy dokument z 8 stycznia 1834 r., w którym stwierdzono, że domy są już wybudowane, a ziemia wykarczowana. Starowiercy budowali domy z drewna, początkowo z nieociosanych kłód, później z bali. Dwuspadowe dachy nakrywano trzciną bądź słomą, później gontem i dachówką. Domy ich składały się przeważnie z dwóch izb połączonych sienią, we wschodnim rogu izby na półkach lub w specjalnie oszklonych szafkach stały ikony których pod żadnym pozorem nie wolno było przybić gwoździem do ściany.
Przybysze założyli i zasiedlili kilkanaście wsi i osad: Onufryjewo (Onufrigowen), Piaski (Piasken), Zameczek (Schlösschen), Iwanowo (Iwanowen), Wojnowo (Eckertsdorf), Gałkowo (Galkowen), Ładne Pole (Schönfeld obecnie Śwignajno), Osiniak (Fedorwalde) i Piotrowo (Peterhein), które połączyły się i w 1874 roku powstała wieś Osiniak-Piotrowo (Fedorwalde-Peterhein). Kolejne wsie to Kadzidłowo (Kadzidlowen), Mościszki zwane też Nikołajewem (Nikolaihorst), Majdan (Majdanen) i Kulinowo (Kulinowen). Około 1840 roku mieszkało w Prusach już 1281 starowierców, zajmujących się głównie uprawą roli, ale też rybołówstwem, ciesielstwem, kopaniem studni i budową dróg.

Przypomnijmy, że dla starowierców jedną z głównych przyczyn kłopotów i emigracji z Rosji była odmowa modlitwy za carów i związane z tym jego odwrócenie się od nich. I tu ciekawostka, w czerwcu 1838 roku odwiedził ich następca tronu, późniejszy król Fryderyk Wilhelm IV. „Filipońska” eskorta honorowa wiwatująca na chwalę królewicza towarzyszyła Fryderykowi aż do wigryńskiego lasu. Wywarli oni tak bardzo pozytywne wrażenie na królewiczu, że ten nigdy później nie przyjmował do wiadomości słanych przez urzędników skarg i doniesień na nich.

Powoli następowały zmiany w podejściu "Filiponów" do otaczającego świata i pruskiej rzeczywistości. Po długich namowach i pertraktacjach ze strony ławnika Jelenia w 1840 r. zdecydowali się przybrać nazwiska.

W 1842 roku władze mianowały komisarzem wachmistrza policyjnego Schmidta z Ukty, który zyskał zaufanie i popularność wśród osadników. Dzięki niemu udało się uregulować ewidencję zgonów i narodzin, sprawy spadkowe, rozwodowe, pełnoletności i opieki nad małoletnimi.

W 1843 roku nastąpił pierwszy pobór do wojska po okresie zwolnienia ze służby. Osadnicy zaczęli protestować, grożąc opuszczeniem nowowybudowanych przez siebie osad i wyjazdem z Prus. Po negocjacjach zgodzili się na służbę w wojsku, gdy władze pruskie pozwoliły im pozostać przy tradycyjnym zaroście składającym się z długich bród i wąsów. Z czasem stali się wzorowymi żołnierzami.

Powoli nasi „brodacze” dostosowywali się do nowych warunków, do rozporządzeń władz pruskich. Mimo, że religia nadal nie pozwalała im stawiać się woli „Bożej” i leczyć choroby, to jednak w 1853 roku poddali się po raz pierwszy masowemu szczepieniu przeciw ospie.
Ciekawe, co na to powiedzieliby współcześni antyszczepionkowcy?

Odmienność religijna, kulturowa i językowa sprawiała, że starowiercy od początku budzili zainteresowanie. Fritz Skowronnek w „Der Ältervater” tak ich opisał: „z czasem nabrali manier, stali się rozumnymi. Ale dawniej śmiech człowieka ogarniał, kiedy spojrzał na takiego ptaka. Istotnie robił wrażenie zabawnego: wszystko na nim było czerwone i niebieskie: krótka kurtka bez guzików — czerwona, koszula, którą na wierzchu spodni nosił, pasem nad biodrami ściągał — niebieska. Niebieskie w czerwone pasy były krótkie spodnie, które sięgały do kolan. Wszystko wykonywali sami. Kapelusze pletli z rozszczepianych korzeni świerka (Fichte). Z kory lipowej nosili sandały, które kolorowymi tasiemkami aż pod kolanami zawiązywali. Jeden wyglądał jak drugi: wszyscy smukli, mieli blond włosy i kędzierzawe brody, wszyscy byli do siebie podobni tak dalece, że trudno ich było odróżnić. Wszyscy niebieskoocy o różowej cerze”.

Wspominany wcześniej Martin Giersz z własnej woli uczył się języka rosyjskiego i starosłowiańskiego, aby móc bliżej poznać tych ludzi.

„Filiponi” przed domem (1883). 
źródło: Katalog zabytków piśmiennictwa staroobrzędowców zamieszkałych w Polsce
Kilka lat po ich przybyciu do Prus, gdy już się urządzili, zaczęli się oglądać za miejscowymi pannami. Rezultatem były związki z miejscowymi Mazurkami na „kocią łapę”, na co uskarżało się okoliczne duchowieństwo. Pastor z Nawiad w 1843 roku żalił się, że w swojej parafii ma 11 par żyjących ze sobą bez zalegalizowanego związku, na dodatek posiadających nieślubne dzieci. Miejscowe władze nakazały parom w ciągu czterech tygodni zalegalizować związki, a niezastosowanie się do nakazu miało skutkować karami finansowymi i więzieniem. Na wniosek Augusta Łysniewskiego starosty mrągowskiego powstała w Ukcie parafia ewangelicka. Śluby miały się odbywać obowiązkowo w kościele, ale mężczyźni „Filipońscy” nie godzili się na to. Z czasem sprawy ułożyły się. Przy zawieraniu małżeństw mieszanych pobierali się Filiponi z Mazurkami i to kobiety przyjmowały chrzest według rytuału staroobrzędowców, a następnie zawierano małżeństwa. Chrzty dorosłych odbywały się przeważnie w rzece Krutyni albo jeziorze. Długi czas pokazywano miejsce, gdzie „starik” ochrzcił parobka wyznania prawosławnego oraz dziewczynę-katoliczkę, którzy się niebawem pobrali. „Starik” stał na desce, a przyjmujący chrzest musieli się zanurzyć w wodzie. Zgromadzony nad rzeką tłum wiernych wiwatował na cześć nawróconych, którzy po chrzcie byli szanowani i poważani.

źródło: bildarchiv-ostpreussen.de
Około 1870 roku staroobrzędowcy posiadali w powiecie mrągowskim 5 świątyń: skromny dom modlitwy w Osiniaku, trzy drewniane cerkiewki w Ładnym Polu, Onufryjewie, Wojnowie i murowaną cerkiew w klasztorze nad jeziorem Duś.

Wiodącą rolę w życiu pruskich starowierców odegrała wieś Wojnowo.

W 1836 roku Ławrientij Grigonew Rastropin założył nad jeziorem Duś pustelnię, dając początek wsi Wojnowo. W 1847 roku przybył z Krakowa Michał Chawromin, który przejął pustelnię i założył klasztor Zbawiciela i Trójcy Świętej. Największy rozkwit klasztor odnotował w latach 1852–1867, kiedy przeorem został Paweł Pruski. Zgromadził on wkoło siebie około 60 mnichów. Rozbudowali oni klasztor, zgromadzili wiele starych ksiąg cerkiewnych i założyli gospodarstwo. Drugi klasztor istniał w Onufryjewie, ale spłonął w latach siedemdziesiątych XIX wieku. Z jego inicjatywy powstał też w położonym 15 kilometrów dalej w Spychowie (Puppen) klasztor żeński.
W Piszu powstała drukarnia „Słowianskaja Tipografija” (Drukarnia Słowiańska) gdzie wyszło 19 książek i broszur, oraz czasopismo filozoficzno-społeczne „Istina” w którym Paweł zamieścił rozprawę o małżeństwie „Sbornik o brakach”. Za jego czasów do Wojnowa zjeżdżali duchowni z Rosji i Mołdawii i prowadzili dysputy na tematy religijne. W klasztorze dzieci z Wojnowa i pobliskich wsi uczono czytać i wpajano im podstawy religii. Pod wpływem literatury, obserwacji okolicznej ludności ewangelickiej i kontaktów ze starowiercami – popowcami Paweł i jego zwolennicy radykalnie zmienili poglądy, co doprowadziło w roku 1867 do wyjazdu z Wojnowa i przyjęcia jednowierstwa. Wśród mieszkańców doszło do rozłamu, czego skutkiem w 1885 r. było utworzenie parafii jednowierczej, która z czasem stała się prawosławną. W 1885 roku przysłane przez moskiewską wspólnotę staroobrzędowców zjawiły się tu zakonnice na czele z Anastazją Sokołową. Wykupiły one budynki klasztorne, które stały się domem żeńskiego klasztoru starowierców. Zakonnice pracowały na roli, uczyły też okolicznych chłopców i dziewczęta. Zakonnice otrzymywały wsparcie finansowe od współwyznawców z Rosji. Około roku 1905 przybyła z Czystopola w Rosji zakonnica Jewpraksija. Za jej czasów monaster rozwijał się bardzo prężnie. W początkach XX wieku kilka mniszek wyjechało w głąb Rosji po datki na utrzymanie klasztoru i po nowy narybek. W roku 1909 przybyła duża liczba młodych kobiet, przywiozły ze sobą pieniądze, zboże a nawet obrazy. Nie wszystkie zdołały przyzwyczaić się do nowego miejsca, część wróciła do Rosji. W 1914 r. mieszkało w klasztorze 65 osób: mniszki, posłusznice, starcy i 14 sierot.

Okres prosperity przerwał wybuch I wojny światowej. W czasie wojny sytuacja materialna klasztoru wyraźnie się pogorszyła, tym bardziej, że majątek klasztorny został rozkradziony a mniszki wywieziono do Zinten pod Królewcem. Zwolniono je po wizycie w klasztorze następcy tronu i Paula Hindenburga.
Powojenne trudności ekonomiczne zubożyły społeczność staroobrzędowców oraz wojnowski klasztor. Po rewolucji październikowej nie napływała już żadna pomoc materialna z Rosji, a siostry zostały zmuszone aby utrzymać się same.

  Uczniowie z Wojnowa (lata 30-te XX w.) 
źródło: bildarchiv-ostpreussen.de

„Filiponi” życzliwie odnosili się do Mazurów, z którymi zdążyli zżyć się w ciągu blisko stuletniego pobytu na tych ziemiach. Mieszkając na Mazurach otoczeni przez lokalną mozaikę etniczną stali się trójjęzyczni, obok języka rosyjskiego i gwary mazurskiej posługiwali się językiem niemieckim, który był językiem urzędowym, a od  1874 roku obowiązek szkolny zrobił z niego język wykładowy. Gwara rosyjska była głównie używana w codziennej komunikacji między członkami rodziny i wspólnoty staroobrzędowców. Natomiast na zewnątrz w kontaktach z sąsiadami i w urzędach posługiwali się gwarą mazurską i językiem niemieckim. Powojenne trudności spowodowały emigrację zarobkową młodzieży starowierczej do miast, tam przestawiali się na język niemiecki, który wydawał się symbolem awansu społecznego i ekonomicznego. Ci, których dziadowie przybyli z Rosji, nawet w domu zaczęli już mówić po niemiecku. Zawierane małżeństwa mieszane z miejscową ludnością spowodowały rozluźnienie w przestrzeganiu zasad starej wiary, tradycji i obrzędów. Życie w Prusach zrobiło swoje.

Podczas plebiscytu 14 lipca 1920 roku swój głos oddali za Prusami Wschodnimi.

Gdy życie nie dało się nagiąć do zasad wiary, zaczęto modernizować jej nakazy. Po osiedleniu się na Mazurach, znaleźli się w otoczeniu kultury wschodniopruskiej. Ich kultura przez lata uległa istotnym przekształceniom, stawali się oni z roku na rok coraz bardziej otwarci. Przez lata w coraz większym stopniu stawali się uczestnikami życia społecznego w otaczającym ich środowisku. Zbliżenie następowało przez przejmowanie od sąsiadów niektórych praktyk czy zwyczajów. Zjawisko to dotyczyło zarówno sfery sakralnej, jak i życia świeckiego. 

źródło: wikipedia
Klasycznym przykładem takiego wpływu na ich świat jest wybudowana w latach dwudziestych XX wieku w Wojnowie molenna (dom modlitwy). Pobudowana została z czerwonej cegły w stylu gotyckim i wygląda jak kościół ewangelicki, których pełno na terenie Mazur.



źródło: bildarchiv-ostpreussen.de
Dnia 20 lipca 1930 r. urządzono w Wojnowie uroczyste obchody stulecia założenia kolonii staroobrzędowców. Przez wieś przejechała uroczysta kawalkada wozów z odświętnie ubranymi mieszkańcami. Chór odśpiewał wiele dawnych pieśni rosyjskich. Wystawiono przygotowany specjalnie na tą okazję utwór sceniczny ,,Wzojdiot sołnce” (,,Słońce wzejdzie"). Postawiono pamiątkowy obelisk na którym wykuto daty: „1830- 1930”. Egzotyczność tej uroczystości wywołała podziw i niemałą sensacje wśród tłumnie przybyłych do Wojnowa gości. Na uroczystości przybyli też rozsiani po okolicznych wsiach i miastach inni staroobrzędowcy. Wydarzenie to opisywały nie tylko wschodniopruskie czasopisma, ale odbiło się ono dużym echem w niemieckiej prasie. Dzięki temu wzrosło zainteresowanie wschodniopruskimi starowiercami i ich kulturą. Kolonia stała się atrakcją turystyczną a turyści przybywali z całej Rzeszy zobaczyć na własne oczy „russiche Dörfe”. Atrakcją turystyczną stał się także klasztor. Zakonnice wykorzystały ten fakt i zaczęły pobierać opłaty od zwiedzających. Co ciekawe, pobierały tylko opłaty od turystów z głębi Niemiec, a od lokalsów w tym Mazurów pieniędzy nie brano, o czym informowała złożona w 1936 roku skarga do NSDAP w Mrągowie, zapewne przez oburzonego na ten fakt narodowosocjalistycznego turystę z Niemiec.

obchody stulecia założenia kolonii staroobrzędowców w Wojnowie

Niestety, nigdzie nie znaleźliśmy informacji jak starowiercy głosowali podczas wyborów w 32 i 33 roku, ale nie mamy też danych by sądzić że odbiegali w tym względzie od innych.

W 1937 roku mienie klasztorne podzielono między Antoninę Kondratjewę a Helenę Lidię Polentz, kalekę wychowywaną w klasztorze. Przed śmiercią Antonina przekazała funkcję przełożonej Praskowii Wawiłowej, której śmierć 15 stycznia 1978 r. stała się końcem klasztoru.

Bez większych szkód klasztor przetrwał II wojnę światową.
Czasem tylko do jego bram pukali dezerterzy, a po wojnie szabrownicy.
Z nastaniem na tych ziemiach Polski Ludowej klasztor przemieniono w gospodarstwo rolno-hodowlane. W 1968 roku współwłaścicielem klasztoru został katolik Leon Ludwikowski. Obecnie opustoszały już budynek jest własnością wnuka pana Ludwikowskiego. Część mienia klasztornego (ikony, krzyże, szaty zakonne, księgi) znalazło się w Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie, rękopisy i druki trafiły do Biblioteki Narodowej. Budynki należące do klasztoru zostały przekształcone w prywatne muzeum i gospodarstwo agroturystyczne.

źródło: bildarchiv-ostpreussen.de
Strowiercy, podobnie jak ich sąsiedzi Mazurzy, już przed pierwszą wojną zaczęli asymilować się z kulturą wschodniopruską. Potem jako obywatele Rzeszy walczyli w szeregach armii niemieckiej. Wielu poległo na frontach II wojny światowej. Gdy nadeszła Armia Czerwona, staroobrzędowców, którzy posługiwali się językiem rosyjskim, podejrzewano o działalność szpiegowska na rzecz Niemców, albo za zdrajców, bądź nawet za Niemców i nie oszczędzano ich. Spotykały ich okrutne prześladowania, z zsyłką i karą śmierci włącznie.

O tym, że spotkała ich okrutna wspólnota losu z Mazurami i Warmiakami, świadczą spisane przez Annę Zielińską wspomnienia kobiety mieszkającej obecnie w Hamburgu. Kiedy w styczniu 1945 na Mazury wkroczyli Rosjanie, miała 17 lat; ojciec był wtedy w niemieckim wojsku. Z matką i młodszym rodzeństwem uciekli z domu i ukrywali się w lesie i w różnych gospodarstwach. Niestety, żołnierze ich dogonili, dziewczyna została zgwałcona. Udało im się ponownie uciec i na dwa miesiące znaleźli schronienie w klasztorze w Wojnowie. Potem dziewczyna została wywieziona do Rosji, a jej matka z siedmiorgiem młodszego rodzeństwa pozostała w klasztorze.

Nic dobrego nie spotkało też „Filiponów” z rąk powojennych szabrowników.

Osłabieni przez I wojnę światową i zdziesiątkowani w czasie II wojny światowej nie potrafili odnaleźć się w nowej rzeczywistości. W XX wieku wielu staroobrzędowców zamieszkujących na Mazurach zaczęło się postrzegać jako „Niemców starosłowiańskiego wyznania”, po wojnie w okresie Polski Ludowej zaliczani byli do mniejszości niemieckiej na tym terenie i w okresie PRL podzielili jej emigracyjny los. Staroobrzędowcy, tak jak Warmiacy i Mazurzy w powojennej Polsce zostali poddani procesowi weryfikacji. Aby pozostać we własnych domach, musieli podpisać dokumenty, które miały potwierdzić ich polską tożsamość. Jeśli nie, musieli opuścić swoją małą ojczyznę. Mimo, że często posługiwali się rosyjską gwarą starowierców, niemieckim i gwarą mazurską, mieli problemy komunikacyjne w urzędach, sklepach i w kontaktach z nowymi sąsiadami. Mieszkańcy Mazur, w tym rosyjskojęzyczni staroobrzędowcy, musieli uczęszczać - o ironio - na „kursy repolonizacyjne”.

Powojenny napływ nowej ludności na te tereny dla większości dawnych mieszkańców powodował trudności dnia codziennego. Dochodziło do konfliktów z ludnością napływową. Urodzonej w  Wojnowie kobiecie w 1952 roku odmówiono sprzedaży, jako Niemce, mleka dla nowonarodzonych dzieci. Ostatnia większa grupa opuściła Mazury w ramach tzw. „akcji łączenia rodzin” (w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych).

Próba uczynienia Polaków z mieszkańców Prus Wschodnich, którą po wojnie wprowadzały w życie władze polskie, odniosła dokładnie odwrotny skutek. Parafrazując prof. Andrzeja Saksona, można stwierdzić: to, czego nie udało się przez ponad czterysta lat dokonać państwu pruskiemu, a mianowicie zrobić z Warmiaków, Mazurów, ale też o ironio z rosyjskojęzycznych „Filiponów” świadomych Niemców, osiągnęliśmy my, Polacy, w ciągu jednej generacji.
Na Mazurach pozostało niewielu potomków owych rosyjskich emigrantów, dziś najwięcej starowierców mieszka w Hamburgu i większych miastach Zagłębia Ruhry. Starowiercy mazurscy utrzymują cały czas kontakty ze swoimi współbraćmi, którzy musieli opuścić Mazury.

Kim są obecnie ci niezwykle „orientalni” mieszkańcy dawnych Prus Wschodnich – ani Niemcy, ani Polacy? Czasem uważają się za Polaków, czasem za Niemców, czasem za Mazurów, innym razem po prostu za tutejszych.

Ciekawe spostrzeżenia można znaleźć w opracowaniu na podstawie badań własnych autorstwa Andrzeja Rykały: w kontaktach rodzinnych w domu językiem polskim posługuje 47% mazurskiej społeczności starowierskiej, a 29,5% posługuje się językiem niemieckim. W środowisku mazurskim 29,4% staroobrzędowców ma trudności z określeniem własnej tożsamości, podając się najczęściej za Mazurów (11,8% ocen) lub Słowian (17,6%). Co ciekawe, 29,4% starowierców mazurskich identyfikuje się z narodem niemieckim. Są to osoby, które urodziły się w okresie międzywojennym i wtedy też odbywały swoją edukację, po wojnie natomiast starały się o wyjazd do RFN, jednak ze względów politycznych do migracji takich nie doszło. Jest to dowód na to, jak trudno wielu staroobrzędowcom odnaleźć w dzisiejszych czasach swoją własną tożsamość narodową, którą historia poddała tak wielu próbom.

W otoczeniu mazurskim mowa starowierców nie uległa wpływowi rosyjskiego języka literackiego, ma za to w sobie liczne zapożyczenia z gwary mazurskiej i języka niemieckiego, co nie powinno nikogo dziwić, skoro ludzie ci byli przeważnie trójjęzyczni.

Z kolei Anna Zielińska przeanalizowała poczucie tożsamości wśród starowierców obecnie mieszkających w Niemczech i ci uważają się w większości za Niemców ze słowiańską, coraz bardziej odchodzącą w cień religią.

Wśród potomków emigrantów daje się zauważyć zainteresowanie korzeniami i poszukiwanie wyznaniowej tożsamości. Młodzi przyjeżdżają z Niemiec ochrzcić dzieci w Wojnowie, a starsi każą się pogrzebać na mazurskich cmentarzach. Dlatego tak często słyszy się tutaj język niemiecki, pomieszany z modlitwami w egzotycznym starocerkiewno-słowiańskim języku. Młodsze pokolenia są jednak bardziej otwarte i łączą ze sobą różne tradycje religijne. Rosja jest dla nich krajem odległego pochodzenia, ale nie czują z nią żadnego związku. Ich poczucie odrębności kształtuje się na podstawie świadomości wspólnego pochodzenia i wspólnych losów. Ta druga warstwa dominuje, łącząc starowierów mazurskich z szerszą społecznością imigrantów z Prus Wschodnich, w tym z najbliższymi sąsiadami ich przodków, Mazurami.

źródło: mojemazury.pl

Ciężko zrozumieć przedstawianie "Filiponów” w popularnych publikacjach jako jakiegoś zamkniętego dla otoczenia kręgu, tak jakby cała ich społeczność żyła w ortodoksyjnym świecie swoich przodków od narodzenia aż po kres. Od początku bowiem nawiązywali oni bliskie kontakty z sąsiadami i żyli z nimi w poszanowaniu i zgodzie. Już kilka lat po osiedleniu się na ziemi pruskiej mężczyźni nawiązywali bardziej niż bliskie kontakty z Mazurkami, a wspomnienia spisane przez Annę Zielińską w okresie powojennym wśród mieszkających w Hamburgu starowierczych emigrantek z Prus Wschodnich pokazują, że nic się przez lata pod tym względem nie zmieniło. Czytając te wspomnienia dowiadujemy się o przyjaźniach i o małżeństwach mieszanych między starowiercami i ewangelikami. Na zadane przez autorkę pytanie, czy mieli przyjaciół ewangelików, słyszymy odpowiedź, że taki miszmasz kulturowy był na porządku dziennym, a małżeństw mieszanych było dużo. Tak więc świat staroobrzędowców nie był zamknięty niczym muzeum. Utrzymywali oni bliskie kontakty i integrowali się z sąsiadami, ich kultura wywierała na nich wpływ. Adoptowali pod siebie miejscowe zwyczaje i tradycje, elementy kultury i języka, zaczerpnęli nawet wpływy architektoniczne, w zasadzie czerpali pełnymi garściami, jednocześnie zachowując swój koloryt tak jak ten koloryt zachowywali Mazurzy, Warmiacy, Litwini i inne grupy etniczne na terenie Prus.

Szkoda tylko, że dzisiaj mówiąc o nich wolimy naiwnie żyć w wyobrażeniach ich świata rodem z „Cepelii” gdzie staroobrzędowcy chodzą w strojach z XVII wieku niczym Polacy w kontuszach, zamiast uświadomić sobie, że żaden „świat” nie był szczelnie zamknięty, odgrodzony kordonem, a sąsiedzi żyli nie tylko obok siebie, ale i razem ze sobą czerpiąc z siebie pełnymi garściami, a czas i miejsce zmieniło wiele z zapatrywań i światopoglądów.

Kiedy „Filiponi” w 1830 roku zapuszczali korzenie w ziemię pruską, nie wróżono im długiej tam egzystencji – a jednak przetrwali. Dodali kolorytu krainie która była ziemią obiecaną dla wielu uchodźców i prześladowanych przez wieki. Jak się okazało, dla nich też ziemia pruska stała się troskliwą przybraną matką.


Na podstawie:


Emilia Sukertowa-Biedrawina „Filiponi na ziemi mazurskiej”
Eugeniusz Iwaniec „Z dziejów staroobrzędowców na ziemiach polskich XVII- XX w.”
Andrzej Rykała „Staroobrzędowcy w Polsce”
Anna Zielińska „Staroobrzędowcy w Hamburgu. Studium złożonej tożsamości”
Iryda Grek-Pabisowa „ Staroobrzędowcy”
Iryda Grek-Pabisowa „Rosyjska gwara starowierców w województwach: olsztyńskim i białostockim”
Zoja Jaroszewicz-Pieresławcew, Alla Kamalova, Joanna Orzechowska, Helena Pociechina „Katalog zabytków piśmiennictwa staroobrzędowców zamieszkałych w Polsce”
Strona: Dziedzictwo językowe Rzeczypospolitej „Mazurskich Staroobrzędowców gwara”