środa, 10 lipca 2019

"Zawsze było ich niewielu, teraz jestem sam" - czyli plebiscyt totalnej porażki


Nadszedł dzień 11 lipca 1920 r., dzień plebiscytu na Warmii, Mazurach i Powiślu.
W wersalskim traktacie pokojowym, podpisanym 28 czerwca 1919 r., wyznaczono dwa plebiscyty dotyczące Polski – jeden z nich dotyczył Warmii, Mazur i Powiśla.
W plebiscycie ludność zamieszkująca obszar nim objęty miała zdecydować o przyłączeniu tych ziem do nowo powstałego państwa polskiego lub o pozostawieniu ich w granicach Prus Wschodnich. Nad przebiegiem głosowania czuwały komisje międzysojusznicze powołane przez Ligę Narodów.
Wysuwanym przez stronę polską - za myślą Romana Dmowskiego i jemu podobnych - argumentem na rzecz włączenia tego obszaru do Polski było to, że według danych polskich 80% zamieszkującej go ludności czuło się Polakami (według danych niemieckich - tylko 10%).
Jak opisywał to pastor Edward Małłek, przedstawiciele strony polskiej uzasadniali swoje żądania następująco:
1. Prusy Wschodnie to pierwotnie polska ziemia, polski kraj.
2. Państwo Niemieckie przez wieki utrzymywało lud mazurski w nieświadomości narodowej, germanizując go.
3. Niemcy deportowały polskie rodziny z Prus Wschodnich na roboty do Niemiec Zachodnich, w szczególności do Zagłębia Rury (Westfalii).

Źródło „Plebiscyt na Warmji, Mazurach i ziemi malborskiej”

I teraz pytanie – znając wynik plebiscytu, o kim można powiedzieć, że mijał się z prawdą albo bujał w obłokach?
Dmowski był z pochodzenia drobnym szlachcicem z Kamionka ( obecnie część warszawskiej dzielnicy Praga-Południe) który spędził całe życie pod zaborem rosyjskim. To ukształtowało jego wizję świata. Nie rozumiał ani etnicznych relacji w innych krainach niż podwarszawskie wioski, ani skomplikowanych problemów związanych z tożsamością, zwłaszcza na pograniczu. Ten brak zrozumienia i „warszawocentryzm” zemścił się na nim wynikiem plebiscytu.

Patrząc kategoriami bokserskimi, wynik głosowania był dla Polski totalnym nokautem. Głosy oddane za Polską można zaliczyć do poziomu błędu statystycznego - może to i smutne, ale niestety boleśnie prawdziwe.
W okręgach olsztyńskim i kwidzyńskim za przyłączeniem do Polski opowiedziało się zaledwie 3,4% uprawnionych do głosowania. W okresie międzywojennym przyjęto ten wynik z niezadowoleniem ale i ze zrozumieniem, jednakże po drugiej wojnie światowej cały sztab „ludowych kreatorów historii” zaczął masowo wymyślać wytłumaczenia tego co się stało, kompletnie ignorując wynik tamtego plebiscytu i fakt że ludzie ci czuli się w pierwszej kolejności „tutejszymi", Prusakami, a dla Mazura czy Warmiaka nie było żadną sprzecznością powiedzieć płynną polszczyzną "Jestem Prußakiem". Co ciekawe, tłumaczenie na różne sposoby wyniku nadal jest żywe w społeczeństwie, a przyjęcie do wiadomości tego faktu jako demokratycznego wyboru ociera się o stan przedzawałowy połączony z szokiem poznawczym.

Z drugiej strony, strona polska nie zrobiła nic skutecznego i przekonującego, czym mogłaby przyciągnąć do siebie tych Mazurów i Warmiaków, a raczej robiła wszystko aby ich do siebie zrazić. W komitecie plebiscytowym na Warmii nie było żadnego Warmiaka (!), a na Mazurach przewodniczył Wielkopolanin... - tak właśnie Polska chciała zrobić się gospodarzem, nie pytając się prawowitych mieszkańców o wytyczne. W takich okolicznościach na nic się zda wymyślanie ekwilibrystycznych tłumaczeń klęski.

Jednym słowem wizje Dmowskiego można określić dmowszczyzna = dulszczyzna.



W okręgu olsztyńskim za Prusami Wschodnimi opowiedziało się 363 209 osób, za Polską – 7 980, w okręgu kwidzyńskim za Prusami 96 894, za Polską – 7 947. Najwięcej głosów za Polską padło w powiatach sztumskim (19,07%, czyli 4 904 głosy przeciwko a 19 984 głosom za Prusami) i olsztyńskim (13,47%), najmniej zaś w okręgach mazurskich (np. w powiecie Olecko tylko 2 głosy na prawie 30 tys. biorących udział w plebiscycie). W powiecie kwidzyńskim za Polską oddano 1 779 głosów – 6,5 % wszystkich ważnie oddanych głosów (gdzie za Prusami oddano 26 607 głosów). Najsłabiej głosowanie wypadło w powiecie suskim (1 073 głosy przeciw 33 498 głosom) i malborskim (191 głosów za Polską przeciw 17 805 głosom za Prusami) W miastach za Polską głosowano następująco: Malbork – 165 osób, Iława – 235 osób, Prabuty – 50 osób, Kisielice – 35 osób, Susz – 8 osób, Laskowice – 41 osób, Gdakowo – 21 osób. Spośród miast najwięcej głosów za Polską oddano w Biskupcu Pomorskim – 277 (tylko 15% głosujących).

Bezwzględną większość Polacy uzyskali w 5 wsiach: Bursztych, Kramrowo Dwór, Janowo, Małe Pólko, Nowe Lignowy. Wszystkie te wsie włączono do Polski. Nazwano je potem „Małą Polską”. Należały one do powiatu tczewskiego. Pozostałe gminy z przewagą głosów polskich tworzyły całkowicie odciętą od Polski enklawę w powiecie sztumskim i kwidzyńskim m.in. Tychnowy (59,09% głosów za Polską), Trzciano (64,36%), Straszewo (60,63%), Pułkowice (67,27%), Mątki (50,00%), Szadowo (77,78%), Dubiel (72,00%) Postolin, Stary Targ. Toteż pomimo większości głosów, które padły tam za Polską Komisja Kwidzyńska nie widziała możliwości przyłączenia tego terenu do Polski.
Polsce przyznano ostatecznie tylko 3 gminy na Mazurach i 5 na Warmii, a wschodni brzeg Wisły stał się w tym rejonie granicą między Polską a Prusami Wschodnimi.
Tak, tak, panowie i panie, pora w końcu sobie uświadomić ten fakt że tutaj prawie nikt nie chciał wcielenia do Polski, a wynik iście koszykarski - 97 do 3 - jasno i wyraźnie to pokazał. To, że w wiosce X czy Y ktoś oddał więcej głosów za Polską to i tak wołanie w puszczy, bo demokracja to dyktat większości, w tym wypadku 96,6% ogółu mieszkańców ziem objętych plebiscytem. Z obecnego terenu Warmii i Mazur tylko na części ziem odbył się plebiscyt. Jakby odbył się na całości, to wynik byłby jeszcze bardziej druzgocący dla Polski.


Tam nie było żadnego Messiego czy Ronaldo, który by pociągnął za sobą całą drużynę, tam wszyscy wiedzieli do której bramki maja strzelać sami z siebie i nieprzymuszonej woli, dlatego wynik tego pojedynku wyglądał jak wyglądał. Znacie zapewne ludowego poetę Michała Kaykę o którym mówi się że to piewca „polskości”. W jego rodzinnej miejscowości nie padł żaden głos za Polską. Nawet Sam Kayka i jego najbliżsi oddali swoje głosy za Prusami co chyba powinno dać do myślenia poszukiwaczom „polskości” pod każdym kamieniem. Ale gdzież tam, dalej idą w zaparte dorabiając kolejne teorie o wyższości świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia a wynik plebiscytu nadal niezmiennie wynosi 97 do 3, czyli klęska, pogrom, łomot, totalna klapa i co tam jeszcze można wymyślić dla określenia tak sromotnej przegranej.

Większym realistą od Dmowskiego w tej kwestii był marszałek Piłsudski, który (jak wspomina pastor Edward Małłek w swojej książce), miał podobno powiedzenie: „Do domu wariatów należą ci, którzy wierzą, że Wschodnioprusacy będą kiedykolwiek skłonni dać się ostemplować jako Polacy”.
Warto chyba przy tej okazji przypomnieć słowa biskupa warmińskiego Łukasza Watzenrode, wuja Mikołaja Kopernika (dotyczące Prus Królewskich i wypowiedziane w 1504 roku, ale dziwo nadal chyba aktualne i dla wielu niepojęte): "Aczkolwiek kraj ten Prusy, wcielony do Korony, to niemniej kraj ten Prusy nie jest tym samym krajem co Polska, ani Prusacy nie są Polakami, ale to osobny kraj i osobne ma prawa".
Źródło „Plebiscyt na Warmji, Mazurach i ziemi malborskiej”
Mieszkańcy Prus, choćby nie wiem jak się gimnastykować, w większości nie uważali się za Polaków. Niewielka część mieszkańców tej krainy oddała swój głos za Polską w plebiscycie, i to należy uszanować.
Klasycznym argumentem polskiej strony, tłumaczącym klęskę w plebiscycie, był fakt przyjazdu na ten teren około 100 000 emigrantów z Zagłębia Ruhry, jako urodzonych na terenie Mazur przed 1905 rokiem i mających powyżej 20 lat, którzy przy urnach wyborczych podobno przechylili szalę na korzyść „sprytnych” Niemców. Szkoda, że pomija się przy tym fakt, że umożliwienie głosowania emigrantom z tych terenów to był... pomysł strony polskiej. Oczywiście zapomina się (ale tylko w tym wypadku) że umożliwienie obywatelowi danego kraju, nawet gdy mieszka on za granicą, oddania głosu w wyborach jest i dzisiaj oczywistością, zagwarantowaną przez państwo i standardem demokratycznym. Różnica jest w tym, że wtedy trzeba było przybyć osobiście na teren głosowania - co umożliwiały oba kraje – zaś współcześnie swój głos można oddać za granicą w ambasadzie czy konsulacie. Czy chcielibyśmy posłuchać larum o niedemokratyczności, gdyby obecne państwo polskie nie wyraziło zgody na oddanie głosu w wyborach osobom które wyjechały za pracą do innych krajów i nie mogłyby one wypowiedzieć się przy urnach wyborczych w ambasadach i konsulatach na całym świecie?

Co ciekawe, jak wspomina w swojej książce „Prusy Wschodnie. Historia i mit” Andreas Kossert, pomysł zamieszczenia Prus Wschodnich a nie Niemiec na karcie do głosowania był ukłonem w stronę tej sugestii ze strony polskiej: "Głosujący mieli się opowiedzieć za „Prusami Wschodnimi” albo „Polską”. Fakt, że nie można było głosować na „Niemcy”, było dyplomatyczną koncesją sprzymierzonych wobec strony polskiej.”
Tą przegraną tłumaczy się także brakiem zainteresowania i wsparcia ze strony polskiej, a przecież jednak wspierano działania na terenie plebiscytowym. Już 19 grudnia 1919 r. powstał w Warszawie Mazurski Związek Ludowy, w skład którego włączono 13 kwietnia 1920 r. rady ludowe na Mazurach. Na Warmii i Powiślu polskimi przygotowaniami do plebiscytu kierował Warmiński Komitet Plebiscytowy w Kwidzynie, na Mazurach – Mazurski Komitet Plebiscytowy z siedzibą w Warszawie. Taki podział pracy plebiscytów był podyktowany różnicami wyznaniowymi między Warmią i Powiślem a Mazurami. 

Oficjalnymi przedstawicielami Polski na terenach plebiscytowych były konsulaty generalne w Olsztynie i Kwidzynie. W lutym 1920 r. powstało w Warszawie Zrzeszenie Plebiscytowe Ewangelików-Polaków w celu popierania i prowadzenia akcji polskiej na Mazurach. W Poznaniu działało Towarzystwo ku Wyzwoleniu Mazur, Warmii i Ziem Nadwiślańskich, w Krakowie – Małopolski Komitet Mazurski. Poza tymi organizacjami, związanymi ściśle z plebiscytem na Warmii, Mazurach i Powiślu, powstało w Polsce szereg związków i towarzystw, mających na celu obronę interesów polskich na wszystkich terenach podległych plebiscytom. Czołową taką organizacją był Centralny Komitet Plebiscytowy w Warszawie, utworzony na wniosek marszałka sejmu Wojciecha Trąmpczyńskiego w czerwcu 1920 r. Komitet stawiał sobie za cel koordynację działalności poszczególnych komitetów plebiscytowych. Towarzystwo Obrony Kresów Zachodnich w Krakowie, Komitet Obrony Kresów Zachodnich we Lwowie, Główny Komitet Pomocy Plebiscytowej Narodowego Stronnictwa Robotników w Toruniu, Komisja ds. Plebiscytowych przy Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich, Akademicki Komitet Obrony Ziem Plebiscytowych, lokalne komitety plebiscytowe, rozrzucone po całym kraju – oto niepełna na pewno lista organizacji, działających na rzecz przyłączenia terenów plebiscytowych do Polski. Społeczeństwo polskie brało również udział w akcji plebiscytowej poprzez organizowanie licznych wieców i odczytów oraz zbieranie funduszy.

Swoja drogą, tematem mało znanym powszechnie jest też udział polskiego wywiadu w przygotowaniach do plebiscytu. Świadomości przeciętnego Polaka zupełnie obcy jest fakt istnienia w owym czasie - utworzonych przez polski wywiad - bojówek, uzbrojonych nie tylko w tzw. laski plebiscytowe (czyli kije), lecz również w broń palną, granaty ręczne, a nawet broń maszynową. Obie strony przeszkadzały przeciwnikowi w urządzaniu zebrań. Obie strony zmuszone były do organizowania straży ochronnej, zapewniającej bezpieczeństwo agitatorom-mówcom. 
Straże ochronne nazywano po prostu „bojówkami”. Strona niemiecka nie miała żadnej trudności, aby w każdej miejscowości spośród mieszkańców zaangażować bojówkarzy. Tymczasem Komitety Polskie owych bojówkarzy rekrutowały w dużej mierze z polskich żołnierzy, z terenów Polski. Strona polska płaciła im miesięczne 900 marek niemieckich, które wypłacano z góry w dwóch terminach: po 450 marek 1 i 15 każdego miesiąca. Była to duża suma jak na tamtejsze warunki. Istnienie i prawdziwy charakter nowo kreowanej organizacji starano się zachować w konspiracji. Bojówki przedstawiano jako samoistnie powstałe siły, tworzone i kierowane przez ludzi miejscowego pochodzenia. Jednakże w kwietniu 1920 r. w ręce Niemców dostała się teczka z dokumentami dotyczącymi Straży Mazurskiej, dzięki którym wywiad niemiecki posiadał nawet wykaz imienny członków tych bojówek. O działalności tzw. Bojówek Polskich i o ich powiązaniach z polskimi czynnikami wojskowymi zaczęły szeroko rozpisywać się niemieckie gazety plebiscytowe. Naczelna Komenda Straży Mazurskiej (NKSM) nie była praktycznie, jak to sugerowała strona polska, oddolną inicjatywą miejscowej ludności polskiej, lecz strukturą utworzoną i kierowaną przez oddelegowanych oficerów polskiego wywiadu. Oczywiście wszędzie pisze się o stronie niemieckiej i jej bojówkach, pomijając fakt że strona polska nie była tutaj swoim oponentom dłużna.

Jerzy Kossak "Cud nad Wisłą".
Cały czas wałkuje się także, jako następne wytłumaczenie porażki plebiscytowej, toczącą się w tym właśnie czasie wojnę Polsko-Bolszewicką, ale czy to tak naprawdę zmienia cokolwiek? Czy z terenu Prus Wschodnich waliły drzwiami i oknami tłumy ochotników aby walczyć za Polskę przeciw zarazie bolszewickiej? A może organizowano na tych terenach masowe i spontaniczne wiece poparcia dla strony polskiej połączone ze zbiórką pieniędzy? Nie oszukujmy się.

Czy kiedykolwiek pojawi się obiektywna analiza i rachunek sumienia? Od dawna wymyśla się ciągle nowe przyczyny klęski plebiscytowej i wałkuje stare argumenty, ale prawie nikt nie chce, nie potrafi napisać wprost: Tak, mieszkańcy terenów objętych plebiscytem jasno i wyraźnie dali znać całemu światu że chcą mieszkać w Prusach, a nie w Polsce, o czym świadczy ten iście koszykarski wynik 97 do 3. Może warto w końcu przyjąć do wiadomości, że nie byliśmy przekonujący, że prawie nikt tam nas nie chciał?

A może tu nie chodziło o żadną „polskość” rdzennych mieszkańców, których zawsze można wymienić na swoich, a o zajęcie ziemi aby "mocarstwowa potęga" miała większy dostęp do morza ?

Źródło „Plebiscyt na Warmji, Mazurach i ziemi malborskiej”

I nie należy na to patrzeć z punktu wygranej opcji niemieckiej czy przegranej opcji polskiej. W dalszej perspektywie przegranymi byli tylko sami mieszkańcy tych ziem, nawet ci co głosowali za Polską, gdyż oba nacjonalizmy nie brały jeńców, czego skutki widać dzisiaj.
Gdyby wówczas powstało niepodległe, wielokulturowe państwo wschodniopruskie – Szwajcaria Bałtycka, być może w ogóle nie doszłoby do II wojny światowej i do tych wszystkich nieszczęść? Można gdybać.


Parafrazując utwór Republiki „Biała flaga” zastanówmy się:
Gdzie oni są?
Ci wszyscy moi przyjaciele -ele-ele-ele-ele-ele
Zabrakło ich
Choć zawsze było ich niewielu -elu-elu-elu-elu-elu

[…]
Gdzie są moi przyjaciele
Bojownicy z tamtych lat
Zawsze było ich niewielu
Teraz jestem sam


Gdzie oni są, ci wszyscy potomkowie mieszkańców ziem pruskich głosujących w plebiscycie prawie wiek temu? Zabrakło ich, a w zasadzie pozbyto się ich, a jakby nie patrzeć to oni są w tym wszystkim największymi przegranymi.
W życiu nic nie jest czarno-białe, a tylko propaganda w każdym kraju na globie tak przedstawia świat aby łatwiej zlokalizować „wroga”, który nim często nie bywał ale przeszkadzał w wizji państwowej/narodowej którą sobie wymyślano. Tak i w tym przypadku było, a skutek jest tego taki że ostatni „Mohikanie” do dzisiaj u tych co przerżnęli plebiscyt a dzisiaj są rządcami na tej ziemi uważani są za "ukrytą opcję niemiecką”, "V kolumnę" i co tam jeszcze, nawet jeśli nie domagają się niczego poza zwykłą prawdą i swobodą mówienia o niej.




Na podstawie:
Edward Małłek „Gdzie jest moja Ojczyzna? Wspomnienia”
Andreas Kossert „Prusy Wschodnie. Historia i mit”
Adam Szymanowicz Udział Oddziału II Sztabu Generalnego Ministerstwa Spraw Wojskowych w pracach plebiscytowych na Warmii, Mazurach i Powiślu w 1920 roku”

Praca zbiorowa wydana nakładem Zrzeszenia rodaków z Warmji, Mazur i ziemi Malborskiej z okazji 10 rocznicy przegranego plebiscytu a zatytułowanej "Plebiscyt na Warmji, Mazurach i ziemi Malborskiej"

czwartek, 4 lipca 2019

Rodzina, ach, rodzina ... - o koligacjach polsko-pruskich i nie tylko


Wśród licznych polskich kontrowersji historycznych możliwych do weryfikacji pierwszoplanowe miejsce zajmuje kwestia zaborczej polityki terytorialnej Hohenzollernów w stosunku do Polski. Warto się temu przyjrzeć z bliska, poświęcając kilka minut na przeczytanie choćby testamentu wielkiego elektora Fryderyka Wilhelma. A jest co czytać:

Wielki Elektor 
Z królem polskim i Rzecząpospolitą, jako najbliższymi sąsiadami, zachowujcie po wszystkie czasy dobre stosunki sąsiedzkie, raz ze względu na elektorat brandenburski, a po drugie ze względu na Prusy. Starajcie się też utrzymać dla siebie dobry afekt Rzeczypospolitej. Nie żałujcie w tym celu żadnych kosztów, gdyż jeżeli zapewniona wam będzie przyjaźń Rzeczypospolitej, natenczas suwerenność uzyskana obecnie co do Prus będzie tym lepiej zabezpieczona i będziecie z tym większym spokojem mogli z niej korzyści ciągnąć. W jak nieznośnym położeniu znajdowałem się poprzednio — tak ja jak i moi przodkowie — w stosunku do Korony Polskiej za czasów zależności lennej i jak wszystko okupywać tam musieliśmy pieniędzmi, to wszystko opisać nie jest możliwe. Archiwum i rachunki świadczyć o tym będą. Jednak gdy Bóg najwyższy, za co Mu niechaj dzięki będą na wieki, okazał mnie wielką swoją łaskę, że po tak uciążliwej i kosztownej wojnie wywalczyć zdołałem dla siebie suwerenność, strzeżcie jej dobrze jako drogiego klejnotu waszego domu. Albowiem tak ze strony Polaków, jak i ze strony Prusaków samych ponawiać się będą usilne starania, by przywrócić poprzedni stan rzeczy, a od tego niechaj Bóg was uchroni. Gdyby zaś Korona Polska miała wbrew wszelkim oczekiwaniom zaczepiona być w przyszłości przez Koronę Szwedzką i Szwedzi mieli, nie dotrzymując wiary i postępując wbrew układowi zawartemu, napaść na Polskę, na ten wypadek zobowiązani jesteście — zgodnie z przepisami paktów zawartych w Welawie i w Bydgoszczy — wiernie stanąć przy Polsce z całą waszą potęgą i siłą, aby jej być pomocą. Od zachowania i utrzymania Polski zależy powodzenie wasze i waszych krajów. Obok tego musicie po wsze czasy wspierać Rzeczpospolitą przy utrzymaniu dawnych swobód. W żaden też sposób nie pozwólcie się ani obietnicami, ani też korzyściami wam ofiarowanymi odłączyć lub odwrócić od Rzeczypospolitej. Trzymajcie się też stale Rzeczypospolitej nigdy nie wymierającej. Przez takie zachowanie się uzyskacie zarazem, że król polski zawsze szczególnie z wami liczyć się będzie musiał. Ponieważ obecnie Korona Szwedzka stała się sąsiadem naszym najbliższym na Pomorzu, macie na nią przede wszystkim zwracać pilną baczność. Nie trzeba skąpić w stosunku do Szwecji dowodów życzliwego usposobienia i ufności sąsiedzkiej. Nie trzeba też Szwecji niczym sobie zniechęcać, ażeby nie miała powodu zwrócić broń swoją przeciwko wam. Gdyby zaś Szwecja ująć się miała kiedy za uciśnionymi ewangelikami, możecie z nią uzgodnić swoje postępowanie. Natomiast gdybyście mieli spostrzec, że Szwedzi mają przy tym nowe jakieś i rozległe cele na oku, lub że liczne wojska z Szwecji przewożą, winni jesteście zawczasu pomyśleć o pogotowiu i zawczasu rozejrzeć się za dobrymi oficerami, którym natychmiast macie wypłacić pensję, aby nie wstąpili do służby obcej.”

Historycy polscy "starej szkoły" eksponują, że znaczną część obszaru państwa pruskiego stanowiły ziemie niegdyś polskie bądź z Polską w jakiś sposób związane, ponadto upowszechniona jest opinia, że zostały one przejęte przez innych z zastosowaniem podstępnych, niczym nieusprawiedliwionych metod, wynikających głównie z nienawiści do Polski i Polaków, oraz zaborczości ukierunkowanej przede wszystkim na Polskę. Szkoda, że nie widzimy bądź nie chcemy widzieć, ile terytoriów przez wieki my anektowaliśmy czy zdobyliśmy wcale nie po dobroci - od Połocka, Smoleńska aż po Moskwę włącznie, ile praw łamaliśmy razem z kręgosłupami niepokornych... taka jest historia. Aneksje to rzecz zwyczajna w dziejach Europy i nie należy wytykać ani nam, ani innym że tak robili. Tymczasem na porządku dziennym są podwójne standardy i wytłumaczenia, że „nam było wolno, a nawet tak trzeba było". Lecz czy na pewno ów polonocentryzm jest dobrym sędzią historii i doradcą? Szczególnie, że w przypadku Prus mamy do czynienia z krajem, który zawsze był „osobnym krajem i osobne miał prawa”.



Co ciekawe, to hohenzollernowskie Prusy - kilka lat wcześniej niż Rzeczypospolita, bo w 1757 roku - znalazły się blisko rozbiorów. Maria Teresa i Ludwik XV zawarli tzw. drugi traktat wersalski przeciwko Prusom. Celem był rozbiór królestwa pruskiego i sprowadzenie monarchii Hohenzollernów do roli drugorzędnego państwa Rzeszy. Ustalono plan rozbioru Prus przez Austrię, Francję, Rosję, Szwecję i Saksonię której elektorem, nota bene, był polski król aktywny po stronie antypruskiej koalicji. August III Sas korzystał podczas konfliktu z prawa do werbunku i używania w walkach wojsk Rzeczypospolitej, a Koalicja korzystała w swych działaniach z ziem polskich. To stąd rozpoczynały się ataki na Prusy, to tu obce wojska dokonywały taktycznych przemarszów aby z dogodniejszej pozycji zaatakować, to tu gromadziły zaopatrzenie, tu także rozpoczynały akcje zaczepne. W sierpniu 1757 roku wojska rosyjskie zajęły całe Prusy Książęce. Zgodnie z porozumieniem między Austrią a Rosją, carowa Elżbieta wydała 31 grudnia 1757 ukaz, na mocy którego wcieliła Prusy Książęce do Rosji, a zamek w Królewcu stał się siedzibą rosyjskiego gubernatora. Król polski od początku współpracował z Rosją która była jego najważniejszym sojusznikiem. Wojska rosyjskie stacjonowały na terytorium Litwy już w roku 1757, a od wiosny następnego roku w większych miastach Prus Królewskich z wyjątkiem Gdańska, zaś od roku 1759 z przerwami również w Wielkopolsce. W zamian za wsparcie caryca Elżbieta szykowała projekty wymiany z Rzeczpospolitą Kurlandii za leżące bliżej Prusy Książęce. Rosjanie w 1762 r. zajęli tereny aż po Berlin, co można nazwać totalną klęską Hohenzollernów. Zwrot akcji przydarzył się jak cud: zmarła caryca Elżbieta, a na tronie zasiadł Piotr III, prywatnie zagorzały miłośnik Fryderyka II, który ze względu na swoją sympatię do wroga wycofał się z wojny przeciw Prusom. Rosjanie opuścili Królewiec dopiero w marcu 1763 roku. To wydarzenie przeszło do historii jako „Cud domu brandenburskiego”. Fryderykowi udało się uniknąć rozbiorów, niestety polityka globalna działa z niezawodną precyzją i nie lubi próżni, więc kilka lat później mocarstwa zajęły się innym pobliskim krajem, a niedoszła ofiara dołączyła do stada drapieżników.

Krzysztof Hartknoch - Alt und Neues Preußen
Owym terytorium „związanym” z Polską, którego przejęcie przez elektorów brandenburskich głośno się krytykuje były Prusy Książęce. Kraina plemion pruskich, pogańskich Prusów, podbita przez Zakon Krzyżacki sprowadzony na ich ziemie przez polskich książąt i przez nich w tym podboju wspierany. Państwo powstałe po przejściu ostatniego wielkiego mistrza Zakonu Albrechta Hohenzollerna na luteranizm i sekularyzacji władztwa zakonnego, od 1525 r. stanowiło lenno podległe królowi polskiemu. Koligacje rodzinne Albrechta i Zygmunta Starego miały niemały wpływ na pozbycie się z Prus w sposób wręcz pokojowy Zakonu i rozwiązanie prawno-polityczne jakie wtedy wprowadzono w życie. Wszystko zostało w rodzinie.

Dla przypomnienia: Kazimierz Jagiellończyk był dziadkiem a Zygmunt Stary, syn Kazimierza Jagiellończyka i Elżbiety Habsburżanki, był rodzonym wujem Albrechta Hohenzollerna, ostatniego wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego w Prusach, a zarazem pierwszego księcia Prus. Ciągle słyszy się utyskiwania jaki to zły był Zygmunt Stary, który pozwolił się rozwijać „pruskiej zarazie”, która jednak zarazą żadną nie była. On jedynie wziął pod skrzydła Albrechta który nie dość, że był jego siostrzeńcem, to jeszcze darzył wielką sympatią sąsiedni kraj, czyli Polskę. Sam Albrecht mawiał nawet, że ma duszę polską twierdząc że traktat krakowski z 1525 roku uczynił z niego Polaka („ganz und gar ein Pole gemacht”). Stwierdzenie, że ów traktat uczynił go Polakiem, można interpretować też że "ów traktat sformalizował jego bycie Polakiem". Jakby ktoś nie wiedział, to Albrecht był na pensji u polskiego króla w wysokości 4 tysięcy florenów, którą płaciły mu... Prusy Królewskie! Trzeba bezstronnie zauważyć, że jako książę Pruski zachowywał się wobec króla lojalnie i służył mu wielokrotnie dobrą radą. Ambicje Albrechta sięgały objęcia tronu monarszego i jak się wydaje w tym celu utrzymywał szerokie kontakty z osobistościami politycznymi ówczesnej Rzeczypospolitej a także był mecenasem polskich uczonych i artystów. Na książęcym dworze w Królewcu bawił jako dworzanin syn Mikołaja Reja, a Jan Kochanowski bywał tam w latach 1551, 1552 i 1555.

Swojemu siostrzeńcowi Zygmunt Stary ograniczył dziedziczenie władzy w księstwie tylko do trzech braci, margrabiów Kazimierza, Jana i Jerzego, oraz ich męskich potomków. I aby sensacji dać upust, odmówiono tego prawa pozostałym braciom, którzy... obrali karierę duchowną. Nie ma w tym żadnej sensacji ani żadnych podtekstów dorabianych w latach późniejszych. Po prostu Zygmunt Stary zabezpieczył interesy rodziny Albrechta, aby reszta familii spoza dzieci Fryderyka Starszego Hohenzollerna nie rościła sobie praw do Prus.

Zapewne znacie obraz Jana Matejki „Hołd Pruski”, ale mało kto zauważa, że obok Albrechta stoi tam jego starszy brat Jerzy - i nie stoi on tam ot tak sobie dla fanaberii mistrza Jana - a dlatego że miał walny wkład w to wydarzenie. To Jerzy spotkał się z Marcinem Lutrem w 1524 roku w Wittenberdze i wówczas najprawdopodobniej ostatecznie sformułowano propozycję przekształcenia Prus Zakonnych w świeckie, dziedziczne księstwo dla Albrechta. Pod koniec lutego 1525 roku Albrecht przybył na Śląsk gdzie spotkał się z Jerzym oraz księciem legnickim Fryderykiem. Czekał tam końca rokowań prowadzonych przez Jerzego i Fryderyka w Krakowie. 21 marca Albrecht otrzymał propozycję układu, który zaakceptował. Fryderyk Legnicki 8 kwietnia był świadkiem zawarcia traktatu krakowskiego, a 10 kwietnia brał udział w hołdzie lennym Albrechta w Krakowie.

Wspomniany Fryderyk Legnicki w 1515 poślubił Elżbietę, najmłodszą córkę króla Kazimierza Jagiellończyka, która zmarła kilkanaście miesięcy później pozostawiając córkę Jadwigę. Ponownie ożenił się w 1519 roku z Zofią Hohenzollern – siostrzenicą swojej pierwszej żony, siostrą Jerzego i Albrechta. Po prostu był szwagrem Albrechta. Rodzina jest najważniejsza.

Co powinniśmy wiedzieć o Jerzym Hohenzollernie?
Jerzy poprzez matkę Zofię Jagiellonkę spokrewniony był, tak jak Albrecht, z Jagiellonami. Jego wujami byli władcy Polski i Litwy, Czech i Węgier.
W wieku ok. 20 lat został wysłany przez rodziców na dwór wuja, Władysława II Jagiellończyka, króla Czech i Węgier. Przy jego poparciu ożenił się z wdową po Janie Korwinie, po jej śmierci odziedziczył na Węgrzech ogromną fortunę. Jednak w obawie przed tureckimi najazdami sprzedał tamtejsze dobra. W 1512 r. przybył wraz z królem na Śląsk. Przy jego poparciu został włączony do układów sukcesyjnych księcia opolskiego i księcia raciborskiego. Po ich bezpotomnej śmierci miał zostać ich spadkobiercą. Innych pretendentów do spadku zadowolił, żeniąc ich ze swymi siostrami lub obiecując wypłatę pieniędzy.

Po śmierci swego wuja, Władysława Jagiellończyka, w 1516 roku został opiekunem jego syna i następcy tronu Ludwika II. Za zgodą monarchy Jerzy kupił w 1523 roku za prawie 60 tysięcy guldenów księstwo karniowskie. Trzy lata później, na początku 1526 roku, król zgodził się na przejęcie w lenne władanie ziemi bytomskiej i bogumińskiej. Ziemię bytomską mógł posiadać na takich samych prawach jak wcześniej książę opolski. Miał też zagwarantowane prawo dziedziczenia tych ziem przez męskich potomków. W sierpniu 1526 roku Ludwik II zginął pod Mohaczem. Zgodnie z zawartymi wcześniej układami sukcesyjnymi, spadkobiercą tronu został Ferdynand I Habsburg, młodszy brat cesarza Karola V i szwagier Ludwika II.

Ferdynand nie chciał pogodzić się z utratą tych
ziem na rzecz Jerzego Hohenzollerna, zwłaszcza że był on gorliwym luteraninem, orędownikiem zwalczanej przez katolickich Habsburgów reformacji oraz starszym bratem Albrechta, który po sekularyzacji Prus Zakonnych znalazł się we wrogich stosunkach z cesarzem, katolickimi władcami niemieckimi, Stolicą Apostolską i Zakonem Krzyżackim (jeżeli ktoś nie wie, to informujemy że Zakon istniał nadal poza Prusami i rościł pretensje do Prus przez długie lata).

Nowy katolicki król z rodziny Habsburgów postanowił unieważnić układy zawarte między Jerzym a księciem Janem II. Kłopoty finansowe i polityczne skłoniły Ferdynanda w 1531 r. do zawarcia, przy pośrednictwie polskiego króla Zygmunta I Starego, porozumienia. Jerzy miał otrzymać księstwo opolsko-raciborskie tytułem zastawu, do czasu wypłaceniu mu przez nowego króla pożyczonych 18 tysięcy złotych węgierskich. Z kolei Bogumin został przekazany Jerzemu na trzy pokolenia, a tzw. państwo bytomskie tylko na dwa pokolenia w linii męskiej. Żadnych ograniczeń w prawach własności nie wprowadzono tylko w księstwie karniowskim. Pomijając dalsze kombinacje i zawirowania, warto zainteresować się tym kogo wyznaczył w testamencie na wykonawców swej ostatniej woli i na prawnych opiekunów swojego spadkobiercy małoletniego Jerzego Fryderyka. Osobami tymi byli główni polityczni liderzy reformacji w Rzeszy: elektor saski Jan Fryderyk Wspaniałomyślny, elektor brandenburski Joachim II i landgraf Hesji Filip. Zapis ten, pomijający najbliższych krewnych Jerzego Fryderyka, księcia pruskiego Albrechta oraz margrabiego Albrechta Alcybiadesa, doprowadził do skłócenia działających dotychczas zgodnie synów i wnuka Fryderyka Starszego księcia i margrabiego Ansbach. Wyjaśnieniem tej decyzji może być fakt, że Jerzy był żarliwym luteraninem, a na sejmie w Augsburgu w 1530 r. miał stwierdzić, że „złożyłby raczej swoją głowę pod topór katowski, niżby odstąpił od słowa Bożego. Spór o opiekę i regencję w Ansbachu i na Górnym Śląsku zakończył się dopiero w 1551 r. podpisaniem układu w Naumburgu.

Opowiemy wam o pewnym elektorze brandenburskim, Joachimie II zwanym Hektorem. W 1535 roku poślubił on córkę Zygmunta Starego, Jadwigę Jagiellonkę. Najstarszy ich syn Zygmunt był początkowo przeznaczony do kariery duchownej. Zygmunt August, licząc się z możliwością, że nie pozostawi potomka, rozważał następstwo tronu dla niego, jednakże siostrzeniec zmarł przedwcześnie, mając zaledwie dwadzieścia osiem lat.

Rodzina, ach rodzina...


Wróćmy jednak do głównego sukcesora po Albrechcie w Prusach.
Jego syn, książę Albrecht Fryderyk, posiadał gruntowne wykształcenie, doskonale znał język polski, był obeznamy w polskich prawach i obyczajach, a w samej Rzeczpospolitej miał doskonałe relacje, zwłaszcza w kręgach wspieranych przez Radziwiłłów. Jako szesnastolatek 19 lipca 1569 r. w Lublinie Albrecht Fryderyk Hohenzollern, wzorem swego ojca, ponowił Hołd Pruski. Zabiegał podczas elekcji w 1573 roku o wejście do grona senatorów, czemu sprzeciwił się późniejszy hetman wielki koronny Jan Zamoyski, dążący do zmniejszenia wpływów protestantów w senacie. Będąc prawnukiem Kazimierza Jagiellończyka, młody książę pruski był realnym kandydatem na tron polski.

Widmo śmierci zaczęło krążyć nad dynastią Jagiellonów. Zygmunt August nie doczekał się męskiego potomka, a los nie oszczędzał jego możliwych następców z kręgu krewnych. Około 1572 roku Albrecht Fryderyk zapadł na chorobę umysłową a to wykluczyło go z wyścigu do polskiego tronu, ale i też z jakiejkolwiek samodzielnej działalności politycznej. W tym samym czasie ożenił się z Marią Eleonorą. Małżeństwo mimo postępującej choroby okazało się bardzo udane, a potomstwo uniknęło obciążeń dziedzicznych. Niestety, ich dwaj synowie zmarli w wieku niemowlęcym, ale małżeństwa pięciu córek były udane. Magdalena Sybilla, najmłodsza ich córka, poślubiła elektora saskiego, a jej prawnuk August II zwany "Mocnym" został królem Polski. Z kolei najstarsza córka Anna poślubiła elektora brandenburskiego Jana Zygmunta, a jej wnukiem był Fryderyk Wilhelm, zwany "Wielkim elektorem", który jest w Polsce odsądzany od czci i wiary jako wiarołomca, który doprowadził w 1657 roku do zerwania więzów lennych Prus Książęcych z Koroną Polską.

Gdy patrzymy na te koligacje wujków, ciotek, dziadków i pradziadków, aż samo prosi się aby przytoczyć fragment z piosenki Kabaretu starszych panów, co czynimy 😉



„Rodzina, rodzina, rodzina, ach rodzina.

Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest,

Lecz kiedy jej nima

Samotnyś jak pies.”






Najbliższa rodzina Albrechta uprawniona do dziedziczenia w Prusach dość szybko zaczęła się wykruszać. Jan zmarł bezpotomnie w 1525 roku, Kazimierz w 1527 roku, a jego jedyny syn Albrecht Alcybiades zmarł, również nie zostawiwszy dziedzica, w 1557 roku. Jerzy zmarł w 1543, ale pozostawił po sobie syna, wspomnianego wcześniej Jerzego Fryderyka.

Zygmunt August w 1563 roku wyraził zgodę na rozszerzenie dziedziczenia w księstwie pruskim na brandenburską linię Hohenzollernów. Dopuszczenie do dziedziczenia elektorów brandenburskich potwierdzone zostało w 1569 r. przez sejm obradujący w Lublinie. Decyzję tą potwierdził i podtrzymał król Zygmunt August w 1572 roku, mimo że jeszcze żył jeden uprawniony do dziedziczenia według wcześniejszych ustaleń.
Opiekunem prawnym Albrechta Fryderyka i regentem Prus od 1578 r. był w tym czasie Jerzy Fryderyk. Już w okresie wojny Rzeczypospolitej z Gdańskiem występował w imieniu chorego krewniaka podczas rozmów z Janem Zamoyskim i z królem Stefanem Batorym, od którego to wówczas otrzymał obietnicę administrowania Prusami Książęcymi. 20 lutego 1578 przed kościołem św. Anny przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie złożył hołd lenny Stefanowi Batoremu.

Wobec braku własnego potomstwa, w 1596 r. wyznaczył na spadkobiercę Joachima Fryderyka, późniejszego elektora Brandenburgii, który po jego śmierci w 1605 r. przejął kuratelę nad Albrechtem Fryderykiem. Już za jego życia podejmowane były starania o przeniesienie praw dziedzicznych na lenno pruskie. W tym czasie Brandenburgia i Polska były w dobrych stosunkach, czego przejawem było m. in. zawarcie małżeństwa przez elektora Joachima z siostrą Zygmunta Starego, Jadwigą, i związane z tym plany osadzenia pochodzącego z tego związku syna na tronie polskim. Niestety Jadwiga zmarła przedwcześnie i bezpotomnie. Joachim, wraz ze swym następcą Janem Jerzym, został wymieniony w dokumencie z 19 VII 1569 r. wśród uprawnionych do dziedziczenia po synu Albrechta.

Elektor brandenburski Joachim Fryderyk w „dyspozycji ojcowskiej” (Väteriche Disposition) z 22 II 1562 roku, pisząc o perspektywach powiększenia swych posiadłości wymienił też Księstwo Pruskie. W podobnym kontekście kwestia ta pojawia się w porozumieniu Hohenzollernów w sprawie zasad dziedziczenia uzgodnionych w 1598 i w 1603 roku. We wszystkich trzech dokumentach nadzieje na nabycie prawa w Księstwie Pruskim związane było jedynie z elektorem brandenburskim z wyłączeniem pozostałych członków rodu, zatem z „Ansbachów” przeniosło się na brandenburskich Hohenzollernów, którzy już nie zamierzali odpuścić. Chodziło bowiem o powiększenie uznawanego za niepodzielny głównego członu ich władztwa, jaki stanowiła Marchia Brandenburska.
Panującemu elektorowi miały też przypaść inne spodziewane terytoria, a zwłaszcza Księstwo Pomorskie. Obok wymienionych doszedł do nich niebawem spadek po ostatnim księciu Kleve-Jülich-Berg, Janie Wilhelmie.
Aby wszystko zostało w rodzinie, elektor brandenburski Jan Zygmunt poślubił Annę Hohenzollern, najstarszą córkę Albrechta Fryderyka Hohenzollerna (tego, którym tak troskliwie opiekowali się „brandenburscy spadochroniarze”). Anna, żona Jana Zygmunta, elektora Brandenburgii, była prababką pierwszego króla w Prusach, Fryderyka I, który nota bene płynnie mówił po polsku.








Mamy nadzieję, że po tym tłumaczeniu rozumiecie już wszyscy, dlaczego nazywamy wszystkich Hohenzollernów oprócz Albrechta i jego syna „spadochroniarzami brandenburskimi". 😉

Jak widać po powyższym, dla brandenburskich spadochroniarzy Prusy nie były wcale pępkiem świata, a jedynie jedną z kilku prowincji i do tego nie najważniejszą, chociaż cały czas liczono na powiększenie władztwa domu brandenburskiego o te biedne Prusy, co władcy Brandenburgii osiągnęli wreszcie dzięki korzystnym koligacjom i zabiegom dyplomatycznym. Powstała w ten sposób unia personalna z Prusami.

Po śmierci Jana Zygmunta nastał Jerzy Wilhelm, dla którego leżące daleko na wschodzie, oddzielone od reszty podległych mu ziem Prusy, były - mogłoby się wydawać – dodatkowym balastem w sytuacji targającej Europą i przetaczającej się przez jego kraje wojny. Pozbawiona armii i silnej pozycji w jakiejkolwiek gałęzi, Brandenburgia z Prusami, księstwem Kleve i hrabstwem Mark była po prostu zmuszona wchodzić w konkretne konstelacje polityczne, aby przetrwać.

W odniesieniu do wojen w Europie XVII w., my w Polsce patrzymy przeważnie ze swojego punktu widzenia tylko na wojnę Rzeczypospolitej ze Szwecją, zapominając że wokół trwała wyniszczająca wojna trzydziestoletnia, której mały odprysk trafił w Polskę. Jerzy Wilhelm miał tymczasem na karku wszystkie zwaśnione strony i co raz dostawał po uszach. Raz za razem znajdował się pomiędzy frontami zwaśnionych stron, zmuszony do oscylowania pomiędzy możliwościami. Była to konsekwencja kłopotliwego umiejscowienia jego ziem na europejskiej mapie politycznej od terenów wzdłuż Renu aż po Prusy Książęce. Główne linie sporów to interesy wielkich: Szwecji, Danii, Polski z Litwą, Austrii, Hiszpanii oraz Francji przy malutkiej jeszcze wtedy Brandenburgii, która mając swoje ziemie rozdzielone innymi księstwami na wschodzie i zachodzie znajdowała się w rejonie, w którym koalicje i spory się przecinały. Nie zapominajmy przy tym o zależności lennej Hohenzollernów od ciągle potężnej Rzeczypospolitej, z tytułu władania w księstwie pruskim.

Państwo Brandenburgia-Prusy, jakby na to nie spojrzeć, znajdowało się między młotem a kowadłem, a w zasadzie wieloma młotami. Wystarczy spojrzeć na mapę aby przekonać się, jak blisko do Berlina miały wojska cesarskie i wojska szwedzkie, które blisko miały też do Prus choćby z zajętych przez siebie Inflant. W tej konfiguracji ziemie elektora brandenburskiego stawały się niemożliwe do obrony przed zwaśnionymi wojskami przetaczającymi się przez nie. Przez większość wojny trzydziestoletniej Brandenburgia była biernym obserwatorem zdanym na łaskę zwycięzców, którymi raz byli Austriacy, raz Szwedzi, raz Francuzi, a jego kraj był grabiony i okupowany, mimo że elektor cały czas lawirował dostosowując się do sytuacji politycznej. Do tego warto dodać gospodarczą i militarną słabość władztwa Jerzego Wilhelma, a wszystko zaczyna wyglądać inaczej. W konflikcie Szwecji z Rzecząpospolitą starał się zachować też jak najdalej idącą neutralność. Jego postawa nie tylko nie zażegnała, ale i przyczyniła się do jeszcze większej ruiny i spustoszenia Prus, będących głównym teatrem działań wojennych. W związku z polityką jaką prowadził, namiestnictwo królewskie nad Prusami Książęcymi w 1635 roku zostało przejęte przez Polskę w osobie Jerzego Ossolińskiego. Te działania wymusiły przejście Brandenburgii-Prus do obozu katolickiego, sprzeczne z jej interesami, i przyczyniły się do szwedzkich działań odwetowych w Brandenburgii i kolejnego złupienia tych ziem przez Szwedów. W kwestii utrzymania polskiej protekcji w Prusach, a tym samym utrzymania władzy na tym terytorium, działanie to było niezbędne. Koniec wojny i rozejm w Sztumskiej Wsi przywrócił władzę Hohenzollernom.

Niestety, politykę dogadzania wszystkim dokoła wybacza się tylko silnym. Nie zawsze dzisiejsze normy i oceny można wprost przeszczepić na grunt siedemnastowiecznych realiów międzynarodowej polityki. Tak, wiemy... w poetycko-romantycznej wizji dziejów lepiej z honorem na dnie lec, niż postarać się zapewnić bezpieczeństwo swoim ziemiom. A może jednak warto, skoro się samemu jest kurduplem, sprytnie unikać jak tylko się da ciosów kilku rozjuszonych byczków?

Wahania i ostrożność Jerzego Wilhelma nie miały wiele wspólnego z przypisywanymi mu osobistymi przymiotami czy przywarami, a raczej z niezwykle trudnymi wyborami jakich musiał dokonywać. Warto zauważyć, że jedną ze stałych cech historii Brandenburgii było to, że każdym razem decydenci berlińscy musieli, chcąc nie chcąc, znajdować się pomiędzy zwaśnionymi mocarstwami i zawsze lawirować tak aby jak najmniej ucierpieć i jak najmniej stracić. W każdym z tych przypadków monarcha był narażony na zarzut, że wahał się, zwlekał, nie podjął decyzji. Patrząc z tego punktu widzenia, nie powinna dziwić nas obecna u Hohenzollernów chęć stworzenia potęgi, którą stały się dopiero wiele lat później brandenburskie Prusy za Fryderyka Wielkiego.

A jak to wyglądało w praktyce (i tylko na jednym przykładzie, bo takich sytuacji elektor miał co niemiara): na protesty Jerzego Wilhelma, iż pragnie on pozostawać neutralny, Gustaw Adolf odpowiedział tak brandenburskiemu wysłannikowi:
O neutralności nie chcę nic wiedzieć ani słyszeć. Elektor musi być przyjacielem lub wrogiem. Gdy przybędę do jego granic, musi się opowiedzieć po jednej lub po drugiej stronie. To jest walka miedzy Bogiem a diabłem. Jeśli Mój Kuzyn chce stanąć po stronie Boga, musi przyłączyć się do mnie; jeśli woli stanąć po stronie diabła, to musi ze mną walczyć; nie ma trzeciej drogi.

Jacques Callot - okropieństwa wojny



Aż prosi się zacytować: „Rodzina, ach, rodzina”...


No dobra, skoro rodzina to warto o dzbanach czyli Wazach coś napomknąć. 😉
Zygmunt III to po kądzieli potomek i spadkobierca dynastii Jagiellonów, od 1587 do 1599 był także tytularnym królem Szwecji. Ów Zygmunt, syn Katarzyny Jagiellonki i Jana III Wazy, był - jak go określała ciotka Anna - „ostatnią latoroślą krwi zacnych Jagiełłów”. Popularność rodzimego kandydata, określanego jako „Piast”, skonsolidowała zwolenników potomka Jagiellonów. W czasie sejmu elekcyjnego w wotach, które przekonywały o potrzebie wyboru Zygmunta, na pierwsze miejsce wysuwano pochodzenie – fakt, że był Jagiellończykiem, a następnie korzyści, jakie płynęły ze związku ze Szwecją. Przez fakt bliskiego pokrewieństwa z dynastią jagiellońską nie był Zygmunt królem elekcyjnym w tym samym znaczeniu co Henryk Walezy czy Stefan Batory, lecz w pewnym sensie dziedzicem korony po przodkach. Miał prawo czuć się kimś więcej niż tylko władcą z wyboru poddanych, mógł czuć, że jest u siebie. Mimo otrzymania w prezencie stolca królewskiego w Rzeczypospolitej cały czas miał ciągoty do apanaży po drugiej stronie Bałtyku. Pomimo detronizacji z tronu szwedzkiego w 1599 r., do końca życia używał tytułu króla Szwecji. Polityka Zygmunta i jego synów, kierująca się głównie interesem dynastycznym była ciasna, sztywna i nie respektująca rzeczywistości. Plany odzyskania zaś dziedzicznego tronu w Szwecji były dalekie od właściwego interesu Rzeczypospolitej. Zrzeczenie się pretensji do tronu szwedzkiego nastąpiło dopiero sześćdziesiąt lat później, za panowania Jana Kazimierza

Na marginesie dodajmy, gwoli wierności faktom, że dopiero w latach osiemdziesiątych XX w. pojawiła się tendencja do rutynowego i przesadnego używania terminu „Waza” w odniesieniu do Zygmunta III, Władysława IV i Jana II Kazimierza, która utrwaliła się w historiografii polskiej na dobre. Nie spotyka się przydomka „Waza” w oficjalnej tytulaturze władców używanej w korespondencji, czy widniejącej np. na medalach i monetach.



Puśćmy wodzę fantazji... jak potoczyłyby się losy polsko-szwedzkie, gdyby polska część „zastawy stołowej" nie odstawiała szopek z pretensjami do tronu za morzem i nie narażała bogactwa całego królestwa i życia jego mieszkańców dla osobistych ambicji? Kto wie, może wspólnie ze Szwedami wprowadzalibyśmy w życie „dominium Maris Baltici”, czyli władztwo Morza Bałtyckiego, i kto wie czy Rzeczpospolita nie byłaby do dzisiaj potęgą, bez kompleksów niższości i wiecznie skrzywdzonego „mesjasza narodów”?


Zostawmy jednak polsko-szwedzką gałąź rodziny i przejdźmy do kolejnego „spadochroniarza”, który nie miał takich dylematów jak jego poprzednik, a chwała Brandenburgii była dla niego nadrzędna.

W roku 1640 władcą stał się człowiek nazwany później wielkim elektorem, czyli Fryderyk Wilhelm. W młodości odebrał wszechstronne wykształcenie, władał m.in. francuskim, łaciną i......polskim. Na jego dzieciństwie i młodości piętno odcisnęła wojna trzydziestoletnia, której jego przyszłe władztwo było jedną z najpoważniejszych ofiar. Przyszły elektor od najwcześniejszych lat był świadkiem łupienia kraju przez wszystkich uczestników konfliktu. Z własnych obserwacji i doświadczeń wyciągnął wnioski które przyświecały mu w latach kiedy nastał jego czas sprawowania rządów. 6 października 1641 w na dziedzińcu zamku Królewskiego w Warszawie złożył Władysławowi IV hołd lenny z Prus Książęcych, otrzymując w zamian inwestyturę.

Sebastiaen Vrancx – plądrujący żołnierze

Gdy obejmował władzę, jego kraj był tak zniszczony, że elektor nie mógł się wprowadzić do swojej berlińskiej rezydencji, ponieważ dach zamku groził zawaleniem, a żywności w całym Berlinie nie wystarczyło nawet na utrzymanie bardzo skromnego dworu. Dwór margrabiów brandenburskich został przeniesiony do Królewca, gdyż Berlin ograbiony, wyludniony i zniszczony nie nadawał się na siedzibę książęcą, a samo miasto w 1648 liczyło niewiele ponad 4 tysiące mieszkańców, podczas gdy 20 lat wcześniej miało ich około 7 tysięcy. Podobnie rzecz się miała i z innymi miastami: Frankfurt nad Odrą w 1653 roku zamieszkiwało 2366 osób, a w 1625 było ich około 5 tysięcy, Brandenburg liczył w 1625 roku 2800 mieszkańców, w roku 1645 już zaledwie około 1500 mieszkańców, itd.

Bieda była tak straszna, że głód był na porządku dziennym w większości miast Brandenburgii. Zdarzały się nawet przypadki kanibalizmu. W 1641 roku magistrat Strassburga – małego miasteczka, raportował: „By przeżyć, mieszkańcy musieli zjadać koty i psy, a potem jeden drugiego”

Posiadłości Hohenzollernów były w latach 1618–1648 tym, tym czym Rzeczpospolita stała się w przyszłym stuleciu: przydrożnym miejscem ustawek i zbiórek dla przechodzących w prawo i w lewo obcych wojsk. 

Prawda, że nikt nie chce by jego posiadłość była przydrożnym parkingiem na ustawki dla kiboli?


Dzięki owym maleńkim Prusom gdzieś na końcu Zachodniego świata u brandenburczyków zapaliło się światełko nadziei na samodzielne władztwo, ponieważ właśnie ta "zapchajdziura" była jedynym terytorium gdzie nie sięgała władza Rzeszy i cesarza.
Gdy patrzy się na sytuację, która się tu powtarzała od lat, nie dziwi że Fryderyk Wilhelm zechciał uwolnić się od układzików „podwórkowych” i zapragnął stać się większym i niezależnym graczem, co uczynił a co jego następcy jeszcze bardziej wprowadzili w życie. Można nie przepadać za nim, odsądzać go od czci i wiary ale dla swojego matecznika stworzył podwaliny potęgi którą Prusy a tak naprawdę Brandenburgia stały się w niedługim czasie. Przy tym wszystkim mimo wszystko był realistą i nie pałał nienawiścią do Rzeczypospolitej, a wręcz uważał ją za gwaranta bezpieczeństwa swego władztwa.

Prusy Książęce znalazły się w posiadaniu elektorów brandenburskich jako suwerenne władztwo dzięki traktatom welawsko-bydgoskim z 1657 r., potwierdzonym w 1660 r., na arenie międzynarodowej traktatem pokojowym w Oliwie.
Niedawno co wywalczona przez Fryderyka niezależność w Prusach Książęcych i jego stosunek do sąsiadów, w tym do Rzeczypospolitej, znalazły odbicie w jego testamencie politycznym. Suwerenna władza w Prusach Książęcych bez podległości cesarzom ale też i polskim królom uznana została przez niego drogim klejnotem domu brandenburskiego, którego następcy tronu winni jak najbardziej strzec.

I aby wszystko było klarowne i jasne, w testamencie na pierwszym miejscu wymienia on Brandenburgię, wzgląd na Prusy Książęce nakazywał zachowanie przez następców po wszystkie czasy dobrych stosunków z królem polskim i Rzecząpospolitą jako najbliższym sąsiadem i gwarantem władztwa. Przyjaźń Rzeczypospolitej, o którą należało jego zdaniem bez względu na koszta usilnie zabiegać, uznana została za najlepszą gwarancję zachowania dla domu brandenburskiego i spokojnego korzystania w przyszłości z korzyści, które dawała suwerenność w Prusiech. A ta niezależność... dawała w końcu swobodę w łamaniu wolności pruskich.

W testamencie odnotowana została przez elektora obawa, że zarówno ze strony Polaków, jak i Prusaków (czyli nastawionych antybrandenbursko mieszkańców Prus) podejmowane będą starania, aby stan poprzedni przywrócić, od czego „niech następców Bóg uchroni".

Wiecie dlaczego miał od tego Bóg ich chronić? Ano dlatego, że stany pruskie nie uznawały brandenburskiej zwierzchności i absolutystycznych zakusów Hohenzollernów.
Prusy Książęce przez ponad wiek trwały w zależności lennej od Polski i był to jeden z najlepszych okresów w historii tego kraju. I choć stany pruskie ciążyły ku Polsce i jej systemowi, był to afekt bez wzajemności - zostawały systematycznie ignorowane. I tak kolejno polscy królowie uczestniczyli w umacnianiu potęgi dynastii Hohezollernów rodem z Brandenburgii, zamiast dbać o przychylne Rzeczypospolitej stany pruskie. Stany Prus Książęcych uosabiały wobec władców z Brandenburgii wyłącznie interesy swego kraju i jego mieszkańców, stojąc na straży regionalizmu. Absolutyzm Berliński nigdy nie był w smak Prusakom i cały czas toczyli oni walkę o utrzymanie swojego statusu jako kraju, a ich motto: „stany pruskie nie reprezentują kraju, one same są krajem” i „My jesteśmy nie tyle prowincją, ile krajem” doprowadzało do szewskiej pasji berlińczyków, którzy chcieli sobie podporządkować na siłę ten osobny kraj. Nawet Stefan Batory, który bezwzględnie próbował zwalczać autonomię Prus Królewskich i bezskutecznie oblegał Gdańsk, lekką ręką zapewniał brandenburczykom bezpieczeństwo w sprawowaniu ich władzy w Prusiech Książęcych. I tak szło i szło, aż Wielki Elektor zapewnił swojej rodzinie, pomimo sprzeciwu stanów pruskich, etat Króla w Prusach.

No i nasuwa się przez to smutna myśl, to nie kto inny a właśnie Polska po raz drugi zostawiła bez pomocy lud pruski, pierwszy raz dzieląc się łupem z Zakonem po II pokoju toruńskim, a drugi raz w postanowieniach traktatów welawsko-bydgoskich. Dla nas to smutne, ale w tym wpisie patrzymy z punktu widzenia interesów Brandenburgii i pomińmy już milczeniem spojrzenie mieszkańców samych Prus.

Fryderyk Wilhelm nie był polakożercą, a wręcz przeciwnie. Te słowa pisane z własnej woli dla potomnych jasno pokazują, że pełen był respektu i szacunku dla Rzeczpospolitej: „Od zachowania i utrzymania Polski zależy powodzenie wasze i waszych krajów. Obok tego musicie po wsze czasy wspierać Rzeczpospolitą przy utrzymaniu dawnych swobód. W żaden też sposób nie pozwólcie się ani obietnicami, ani też korzyściami wam ofiarowanymi odłączyć lub odwrócić od Rzeczypospolitej. Trzymajcie się też stale Rzeczypospolitej nigdy nie wymierającej”.

Uwagi te i rady zapisane zostały przez znajdującego się w pełni sił wielkiego elektora, w dziesięć lat po konflikcie polsko-szwedzkim, w którym władca brandenburski nie dopełnił obowiązków lennika względem swego suwerena a dzięki splotowi wydarzeń uzyskał w Prusach niezależność. Jakby nie patrzeć, uważał Rzeczpospolitą za gwaranta swego bezpieczeństwa i to przekazywał swoim następcom. To co zrobili jego następcy (ale też to co zrobiła ze sobą Rzeczypospolita...) to kolejna, długa o powieść o wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia.

Ach, zapomnieliśmy dodać, nie państwa i narody, a rodzina i jej interes są najważniejsze. 😉




Na podstawie:

Bogdan Wachowiak „A jednak Rzeczpospolita „nie wymierająca nigdy” w testamencie elektora Fryderyka Wilhelma z roku 1667”
Bogdan Wachowiak „Polska – Rzeczpospolita Obojga Narodów w testamentach politycznych Hohenzollernów XVII-XVIII wieku”Grzegorz Kucharczyk „Hohenzollernowie”
Janusz Małłek "Ustawa o rządzie (Regimentsnottel) Prus Książęcych z roku 1542"
Janusz Małłek „Dwie części Prus”
Andreas Kossert „Mazury zapomniane południe Prus Wschodnich”
Andreas Kossert „Prusy Wschodnie historia i mit”
Hartmut Boockmann „Prusy jako pojęcie geograficzne, historyczne i ideologiczne”
Janusz Małłek "Polska wobec luteranizacji Prus"
Janusz Tondel "Srebrna Biblioteka księcia Albrechta Pruskiego i jego zony Anny Marii"
Leszek Podhorodecki „Wazowie w Polsce”
Przemysław Szpaczyński „Wazowie” czy następcy i przedstawiciele dynastii Jagiellonów?”
Bogdan Wachowiak „Prusy w okresie monarchii absolutnej (1701-1806)”
Rudolf von Thadden „Pytania o Prusy. Historia państwa zawieszonego.”
Tadeusz Gryger "Z walk o suwerenność państwową Prus Książęcych W związku z publikacją W. Mertineita: Die Friedericianische Verwaltung in Ostpreussen”
Christopher M. Clark „Prusy. Powstanie i Upadek 1600-1947”