Spopularyzowana
w Polsce informacja, że w Prusach jeszcze w
1811 r. spalono za czary kobietę - Barbarę Zdunk (Sdunk) w Reszlu
na Warmii - jest całkowicie nieprawdziwa.
Została ona wcześniej uduszona przez kata a potem martwa spalona na stosie za podpalenie.
Barbara
urodziła się koło Bartoszyc, jej ojciec Urban był pastuchem. W
wieku 17 lat nawiązała romans z żołnierzem, ale nie doszło do
zawarcia małżeństwa. Wkrótce poślubiła innego żołnierza,
nazwiskiem Sdunk. Małżeństwo rozpadło się po sześciu
tygodniach.
Po rozstaniu z mężem miała wielu kochanków.
Jednym z nich był parobek Jakob Auster. Młody, 22-letni kochanek
znudził się starszą od siebie kobietą i wzgardził jej względami.
Dom, w którym nocował, kobieta podpaliła z zazdrości, w efekcie
czego pożar ogarnął sześć budynków, a sześcioro ludzi zginęło.
Nie
było dla niej litości, mimo że była matką kilkorga dzieci. W
dniu 21 sierpnia 1811 r. rozpalono dla niej stos. Już wówczas
palenie na stosie było czymś niespotykanym i wyjątkowym w państwie
pruskim, które na początku XVIII w. bardzo mocno ograniczyło
oskarżenia w sprawach o czary.
Spalenie
Barbary Zdunk odbiło się szerokim echem. W jej przypadku jednak
stos nie był zapłatą za zbrodnię uprawiania magii. Nie została
oskarżona czy nawet pomówiona o czary, zarówno zarzuty jak i kara
dotyczyły podpalenia domów. W efekcie jej czynu spłonęło sześć
osób, została więc skazana za czyn kryminalny. Sad nakazał
spalenie kobiety na stosie, wcześniej każąc katu dyskretnie ją
udusić, aby nie sprawić zawodu licznie zgromadzonym gapiom.
Niemałą
rolę w kreowaniu legendy „ostatniej czarownicy” odegrali polscy
publicyści i historycy. A dlaczego? A to dlatego, że Reszel leży
dziś w granicach Polski, jednakże w 1811 r. należał do Prus,
szukano więc „czarnego luda", chłopca do bicia polskiej
polityki historycznej: „prusackiego” diabła wcielonego. Paweł
Jasienica wskazywał w „Polskiej anarchii”, że „O Barbarze Zdunk cicho na świecie. Jakżeby to było inaczej, gdyby skazał ją sąd polski... Ale to się zdarzyć nie mogło w żaden sposób.Ostatni
polscy biskupi na Warmii, Stanisław Adam Grabowski oraz Ignacy
Krasicki, przez trzydzieści lat swych rządów nie zatwierdzili ani
jednego wyroku śmierci. Stos Barbary Zdunk zapłonął w
czterdzieści zim po zajęciu Warmii przez Prusy”.
Prusacy w tej narracji mieliby być więc tym „ciemnogrodem”,
który byłby gorszy niż wyśmiewana na Zachodzie Rzeczpospolita
szlachecka, co z przyczyn politycznych a nie faktów wypadało -
według autora - podkreślić.
Jasienica apelował, aby przede wszystkim
„przypominać fakty”, samemu jednakże nie trzymając się ich
ściśle. Zwracał też uwagę, by tragedii reszelskiej nijak nie
łączyć z polityką władz Rzeczypospolitej na tych terenach i nie
kreować ponad miarę wizji polskiego „ciemnogrodu”. Wręcz
przeciwnie, jego zdaniem należy podkreślać, że za skazaniem
kobiety stało sądownictwo Prus, kraju rzekomo wówczas
„oświeconego”. „Z jakiej
przyczyny nikt nie dostrzega stosu Barbary Zdunk, podpalonego w
sierpniu 1811 roku z wyroku pruskiego sądu i ministra? Bo ludzie
wolą podziwiać blask bijący z mogiły Immanuela Kanta. Z Reszla do
Królewca blisko” – ironizował
Jasienica. Nawet fakt, że Barbarę przed spaleniem uduszono na
osobisty wniosek ministra Fryderyka Wilhelma III, Jasienica uważał
za próbę pudrowania zbrodni rodem ze średniowiecza. „Jego
wielkoduszność była spod znaku Torquemady. Przecież inkwizycja
hiszpańska też umiała palić na stosach świeżo uduszone trupy. Najpierw "garota", potem płomień.”.
No
tak, wycieranie sobie gęby wspaniałym i postępowym a wręcz
„boskim” władztwem nad Prusami Królewskimi, Gdańskiem i Warmią
przez polskich królów to sztandarowy przykład... szkoda jedynie,
że stosowany wybiórczo tak jak w tym wypadku.
Ale
może cofnijmy się jeszcze dalej. W wydawanych już w XV w. na
terenie Prus ordynacjach krajowych władze zakonu krzyżackiego
umieszczały zakazy i ostrzeżenia przed zajmowaniem się czarami.
Wiara w złe duchy i demony była jednak na tym obszarze stale
obecna. Prorocy, wróżbiarze, zamawiacze i znachorzy krążyli po
państwie krzyżackim, znajdując duże zainteresowanie i
przychylność miejscowej ludności.
W
Prusach Książęcych, w wydanej po wprowadzeniu reformacji ordynacji
kościelnej nakazywano informować władze o każdym przypadku pobytu
pogańskiego wajdeloty. Zakazywano też składania pogańskim bogom
ofiar z czarnego kozła. Najwidoczniej nie odnosiło to skutku, skoro
w konstytucjach synodalnych z 1530 r. odnotowano, że lud pruski
oddaje cześć triadzie bóstw: Perkunowi, Pocolsowi i Potrimpusowi,
co pokazuje, że dawne wierzenia były nadal żywe wśród ludu. W
1577 roku kolejna pruska ordynacja zawierała ponowiony zakaz
czynienia czarów i czczenia kozła.
W
drugiej części podzielonych politycznie Prus, a dokładniej w
Gdańsku, największa fala procesów wystąpiła w latach 1604-1639,
choć już wcześniej, na przykład w 1570 r., skazano na śmierć za
czynienie czarów dwie osoby, a w 1573 jedną.
Prawo
w zakresie karania czarownic w Prusach zmieniono dopiero, kiedy
opadła fala polowań na czarownice, jednak był to niewątpliwie
ważny akt prawny, bo na wsiach i małych miasteczkach wiara w czary
ciągle była silna. Ciekawe, że do XII wieku w Kościele wiara w
czarownice uchodziła za pogański przesąd.
Wróćmy
jednak do samiuśkiego środeczka ziem pruskich, czyli do Warmii,
gdzie rzekomo za czary spalono w XVIII w. Barbarę Zdunk , a
wcześniej było tam Eldorado.
Warmia
od zawsze leżała w centralnym punkcie pruskiego świata, dzięki
temu posiadała bliskie kontakty gospodarcze, rodzinne i sąsiedzkie
z ludnością pozostałych ziem pruskich, tak w części królewskiej
jak i książęcej. Ta bliskość nie pozostawała bez wpływu na
tutejszą praktykę sądowa, także w kwestii czarów. Przed
stosowaniem magii ostrzegały mieszkańców postanowienia kolejnych
synodów warmińskich. W 1449 roku, na synodzie duchowieństwa
zwołanym przez biskupa Kuhschmaltza w Lidzbarku, zakazywano
dopuszczania jako rodziców chrzestnych osób, które nie znały
zasad wiary i zajmowały się czarami. Punkt ten znalazł się też w
statutach synodalnych wydanych 38 lat później przez wuja Mikołaja
Kopernika, biskupa Łukasza Watzenrodego.
Spirala
obsesji związanych z szukaniem „czarownic” pod każdą strzechą
nakręcała się z biegiem czasu: w XV w. w Braniewie odnotowano
tylko jeden proces o czary, a w XVI w. już dziesięć. Oskarżeni w
tych procesach traktowani byli dość łagodnie, gdyż skazywano ich
zwykle na kary pieniężne lub banicję. W XVII w. procesy o czary w
Braniewie weszły w fazę obłędu i wielu oskarżonych spłonęło
na stosie.
W
pruskich aktach sądowych od XVI w. określenia praktyk magicznych
,,Weidelei” lub „Zantelei” świadczą o ich związku z tradycją
staropruską, w której „wajdelotami” określano pogańskich
kapłanów, a „zanteln” było synonimem słowa ,,czarować”.
Co
ciekawe wielki mistrz zakonu Albrecht Hohenzollern w roku 1520 wydał
podczas wojny polsko-krzyżackiej zgodę i to dwukrotnie na publiczne
odprawienie pogańskich obrzędów przez pruskiego kapłana Waltina
Supplita. W tych pogańskich obrzędach wzięły udział tłumy
Prusów, przybyłych z całego państwa krzyżackiego. Jakby nie
patrzeć, wzywano podczas tego obrzędu ani chybi dyabła podłóg
standardów chrześcijańskich. Wierzenia w dawne bóstwa
wśród miejscowej ludności przetrwały dużo dłużej i pozwala to
przypuszczać że potrafiono je rozróżnić od „czarów”.
Tradycja
magicznych obrzędów przeniesiona na grunt pruski przez kolonistów
z Niemiec i Polski przemieszała się z lokalnymi wierzeniami
tutejszych plemion i stworzył się z tego specyficzny magiczny świat
wierzeń i zabobonów, żywy jeszcze wiele lat później wśród
Warmiaków i Mazurów, o czym wspomina Max Toeppen w „Wierzeniach
mazurskich”.

Miejsca
pogańskich obrzędów, w których rzekome czarownice odbywały
spotkania z diabłami, przez stulecia w miejscowej tradycji owiane
były grożą. I tak, czarownice z Sambii zjeżdżały się w noc
świętojańską do Grossen Hausenberg koło German (dziś Russkoje),
czarownice z Braniewa i Swiętej Siekierki spotykały się na pagórku
niedaleko portu w miejscowości Karby (Carben), czarownice z Reszla
za miejsce spotkań obrały leżące opodal miasta pastwisko
„Rossgarten”, a te z okolic Pieniężna (Melzak) - trudną dziś
do zidentyfikowania łąkę ,,Kiebitzwiese”. Oskarżone o czary
kobiety zeznawały, że diabła spotykały w jakichś ustronnych
miejscach, a ukazywał im się pod postacią psa, ptaka lub elegancko
ubranego młodego mężczyzny z kogucim piórkiem w kapeluszu, z
cielęcą lub kogucią stopą. Posługiwał się najczęściej
imionami: Hans, Matz, Caspar lub Jürg. Co ważne, w Prusiech diabeł
miał zawsze... jedną dziurkę w nosie. 😉
Podobno
szczególnie przydatnymi przedmiotami do odprawiania czarów były
lustra. Uważano bowiem, że zwierciadło jest mądre, zna przeszłość
oraz przyszłość, posiada też wiedzę o rzeczach ukrytych i
dlatego można zwracać się do niego z zapytaniami i prosić o rady.
Występujący
niekiedy w procesach na Warmii „Alf” - demon ognia lub gnom, to
ani chybi późniejszy Kłobuk. Opieka nad nim zapewniała rodzinie
dostatek i bogactwo, a zaniedbanie jego potrzeb sprowadzało pożar.
Podejrzane o czary kobiety często oskarżano o to, że dokarmiały
Kłobuka.
W
rewizji lidzbarskiej prawa chełmińskiego, które obowiązywało w
większości miast i wsi pruskich, znajdował się rozdział „O
czarownikach i czarownicach”, w którym czytamy: „Gdy
mężczyzna lub kobieta, którzy zajmują się czarami i znają tę
sztukę, że diabły do siebie słowami przyzywają i inne diabelskie
sztuki praktykują, tych należy spalić. W ten sposób sędzia ma
ich pozbawić życia, gdyż zaparli się Boga, a oddali szatanowi.
Tym zaś, którzy o tym wiedzą i przemilczają je, lub udzielają
rad i pomocy, jeżeli się do tego przyznają lub zostanie im to
udowodnione według prawa, to należy ściąć im głowę".
Prawda,
że urocze? 😇
W
biskupstwie warmińskim, tak jak i gdzie indziej, pierwszeństwo w
postępowaniu dowodowym o czary przyznawano torturom. Zasada ta
przyszła z zachodu Europy, a znajdowała się w traktacie „Młot na
czarownice” („Malleus maleficarum/Hexenhammer”) napisanym przez
dwóch dominikanów, wydanym po raz pierwszy w 1487 r. w Strasburgu.
Dużą
powagą w sądach miejskich cieszyły się w tym czasie także ustawy
prawa karnego, a zwłaszcza wydana przez cesarza Karola V w 1532 r.
„Constrrutio criminalis Carolina”. Czytamy tam, że stosowanie
tortur w sprawach o czary dopuszcza się w przypadku: złożenia
komuś propozycji nauczenia go czarów, grożeniu zastosowaniem
czarów, a także pozostawania w bliskim związku z osobą
praktykującą czary lub zajmowania się różnego typu magicznymi
sztukami i zyskania sławy jako ,,czarnoksiężnik lub czarownica,
czyli Hexa” Dalej czytamy tam o karze spalenia na stosie, gdy
oskarżonemu udowodni się szkodzenie poprzez czary.
Wykonawcą
wyroków byli zawodowi kaci, których utrzymywało sześć miast
warmińskich -Braniewo,
Orneta, Lidzbark, Dobre Miasto, Reszel, Pieniężno. Kaci, oprócz
wykonywania wyroków śmierci i stosowania tortur, zajmowali się (o
ironio!) także leczeniem.
Możemy
wyczytać u Danuty Bogdan w książce „Procesy o czary na Warmii w
XVI w.”, że „Oskarżenia o czary
dotykały najczęściej najuboższe warstwy społeczeństwa, m.in.
pasterzy i pasterki, stare żebraczki, włóczęgów, którzy przez
swoje nieustabilizowane życie bądź znajomość ziołolecznictwa
sprowadzali na siebie podejrzenia o czary i związki z diabłem”.
Oskarżenia dotykały również sołtysów i ich najbliższych, czyli
elitę społeczności wiejskiej, ale taż ich ofiarami padali
mieszczenie, i to nie byle jacy: w 1577 r. w Lidzbarku Warmińskim
oskarżono żonę burmistrza Óstereicha, o to, że dla lepszej
sprzedaży piwa wrzuciła do niego jakąś magiczną ,,obrzydliwość”.
Za
czasów, które można delikatnie określić „czasami podległości
polskim władcom”, z Prus Królewskich (a w tym z Warmii) osoby
posądzane o czary uciekały do protestanckich Prus Książęcych.
Aby nie było tak jednostronnie i sielankowo, należy wspomnieć że
działało to i w drugim kierunku, mianowicie oskarżeni o czary z
Prus Książęcych wiali i znajdowali schronienie w Prusach
Królewskich. W 1571 r. w całych Prusach Książęcych z powodu
czarów uwięziono aż sto trzydzieści cztery osoby, a już przedtem
ścięto sześćdziesiąt ,,Zauberer und Hexen”. W 1596 r. tylko w
okręgu szczytnowskim z oskarżenia o czary uwięziono siedemnaście
kobiet, a piętnaście z nich ścięto.
Nie
należy zapominać, że ci rzekomi czciciele diabła byli najczęściej
kozłami ofiarnymi w okresach głodu, suszy i epidemii. Wówczas
polowania na czarownice nasilały się.
Wiara
w moc czarów była wówczas powszechna nie tylko wśród ubogich
warstw społecznych, ale
też wśród elit. Nawet na dworze książęcym szukano pomocy w
świecie magii.
Anna
Maria, żona Albrechta Hohenzollerna, dużo czasu spędzała na
lekturze księgi dotyczącej czarów. Księżna pozostawała też w
bliskich kontaktach z kobietą praktykującą magię, nazywaną przez
miejscowych ,,sudauische Königin”. Kiedy jej syn Albrecht Fryderyk
zapadł na chorobę psychiczną, w 1573 r. przesłuchano dworzan,
zapytując ich, czy nie podano mu jakiegoś napoju bądź trucizny
oraz czy nie zastosowano wobec niego czarów. Tak więc wiara w czary
i złe moce żyła sobie w najlepsze nie tylko wśród gminu, ale też
wśród elit.
Ofiary
polowania na czarownice, ale też i czarowników mających konszachty
z diabłem, przyznawały się do winy po ciężkich torturach
stosowanych w trakcie przesłuchań. Czasami w drodze łaski karę
stosu zamieniano na ścięcie mieczem i dopiero po egzekucji
następowało spalenie ciała.
Zdarzały
się sytuacje, że w obronie posądzonych o czary na Warmii stawał
władca sąsiednich Prus Książęcych. Taką sytuację mieliśmy w
Jezioranach, kiedy to kobieta o nazwisku Seuberlich została
oskarżona o to, że czarami lub trucizną spowodowała śmierć
sąsiada Hansa Schmecka. Albrecht w jej sprawie trzykrotnie
interweniował u biskupa Hozjusza, prosił go, by w sprawie owej
biednej kobiety wydał sprawiedliwy wyrok.
Podobna
sytuacja zaistniała około 1590 r., gdy mieszkaniec Dobrego Miasta
Jakub Kretschmer został
oskarżony przez kobietę przesłuchiwaną z oskarżenia o czary w
Jezioranach. Kretschmer przebywał
chwilowo w Królewcu i przed powrotem do biskupstwa ostrzegła go
żona. W obawie przed
aresztowaniem, zwrócił się on do księcia pruskiego Jerzego
Fryderyka o udzielenie mu pozwolenia na przebywanie w Księstwie aż
do wyjaśnienia sprawy.
Było
też tak, że jeśli oskarżenie padło na jedną osobę z rodziny,
to podejrzani stawali się pozostali jej członkowie.
Sołtys
wsi Grzęda Peter Neumann został posądzony wraz z żoną o czary.
Straże miejskie Reszla aresztowały go na polu. Wtrącono go do
więzienia i zawezwano kata, ba - nawet dwóch katów, gdyż do
pomocy przy przesłuchaniach ściągnięto drugiego z sąsiedniego
miasta. Sołtysa poddawano torturze rozciągania, a sam Neumann pisał
w liście, iż był rozrywany.
Pikanterii
sprawie dodaje fakt, że władze sądowe Reszla uwięziły go i
rozpoczęły przesłuchania oraz tortury bez zgody najwyższej władzy
zwierzchniej. Wkrótce po aresztowaniu sołtysa zatrzymana została
również jego żona. Sprawa nabrała rozmachu i gdyby nie wielka
solidarność
mieszkańców
wsi Grzędy i sąsiednich Paluz, którzy wystąpili w obronie
oskarżonych i powiadomili o sprawie wójta krajowego - Filipa
Patritta, skończyłaby się tragicznie. Spowodowało to wielkie
niezadowolenie sądu ławniczego Reszla, a także starosty i rady
miejskiej, jako że chłopi nie mieli prawa podejmowania takich
działań bez wiedzy władzy zwierzchniej. Za uwięzionym sołtysem
wstawił się wójt krajowy - Filip Patritta, a jego niewinność
poświadczyły też przed sądem reszelskim dwadzieścia trzy osoby
ze wsi Grzęda. Po wielu perturbacjach sąd reszelski, nie mogąc
dowieść winy sołtysowi, zdecydował o wypuszczeniu go na wolność.
Sołtys Neumann, który został oskarżony pewnie przez któregoś z
sąsiadów, nie chciał już dalej żyć wśród ludzi, którzy
przysporzyli mu tyle cierpień. Dlatego udał się do sąsiednich
Prus Książęcych pod opiekę księcia Albrechta, by tam na drodze
prawnej dochodzić zadośćuczynienia wyrządzonych mu krzywd. W
skardze sołtys polecał się opiece księcia i wyrażał nadzieję,
ze nie pozostanie osamotniony w swoich wysiłkach. Albrecht w piśmie
do administratora biskupstwa Eustachego Knobelsdorfa stwierdził, ze
Neumann - obecnie jego poddany - doznał ze strony sądu reszelskiego znieważenia
godności, a tortury osłabiły jego zdrowie. Dlatego prosił, by
administrator wspomógł
starania o zadośćuczynienie jego krzywdom.

Bardzo
często w procesach o czary, wskutek tortur i zeznań pod przymusem,
domniemane czarownice i czarownicy oskarżali następne osoby.
Przykładem niech będzie Jadwiga ze wsi Kiersztanowo, która została
skazana prawdopodobnie jako odprysk sprawy sołtysa wsi Grzęda w
dniu 10 lipca l558 r. na karę śmierci. Sąd ustalił, że oskarżona
już przed piętnastu laty miała do czynienia z diabłem. Długo by
opisywać zeznania, ale ważniejsze jest ile osób zostało w to
wplątanych w skutek tortur zastosowanych wobec tej kobiety w celu
wyciągnięcia zeznań.
Wedle
zeznań Jadwigi czarownicami były:
1.
Gritta wraz ze spaloną w Bartoszycach Urszulą oraz Jadwigą za
namową Fabiana ze wsi Trutnowo,
oraz jego sąsiada, którego nie wymieniła w zeznaniu, zakopały
głowę psa w pobliżu domostwa Gollingerów, skłóconych z Fabianem
z powodu sporu o grunty i lasy. Czarownice swoimi magicznymi
praktykami spowodowały śmierć pszczół i koni, a następnie
poczyniły wielkie szkody wilki. Za tę przysługę otrzymały od
Fabiana i innych sąsiadów korzec ziarna.
2.
Anke Bretschneiderin z okolic Reszla, która zepsuła ludziom piwo,
lecz Maczbenówna - kramarka i
Jadwiga ponownie przywróciły mu smak.
3.
Stara kobieta z Biskupca, która najpierw ludzi truła, a potem ich
uzdrawiała.
4.
Żona Maczbena Küricka, robotnika z Biskupca, która wróżąc z
użyciem żab i robactwa, szkodziła
ludziom i zwierzętom.
5.
Agneta, zona Paula z miejscowości Lędławki w komornictwie
reszelskim, nazwana została wielką
czarownicą i posiadała lustro.
6.
Catharina, młynarka z przedmieść Bisztynka miała lustro i
trudniła się czarami.
7.
Anna, żona Hansa, budniczka z Bisztynka, również zajmowała się
czarami.
8.
Mieszkająca u pasterzy Mesche z Unikowa praktykowała czary.
9.
Elsa, stara kobieta ze wsi Kiele a mieszkająca też u pasterzy,
posiadała lustro.
10.
Hennigke, służąca ze wsi Grzęda, odprawiała czary u pasterzy i
patrzyła w lustro.
11.
Gritta - najważniejsza ze wszystkich czarownic - mieszkała we wsi
Swędrówka lub we wsi Sątopy, potrafiła wróżyć z lustra i znała
diabelskie sztuczki.
Nie
dość, że strach było mieć w domu lustro, to strach było znać
kogokolwiek, bo jak widać każdy mógł zostać pomówiony o czary.
Takie to były czasy.
Warto
zauważyć, że blisko sto lat przed procesem Barbary Zdunk co nieco
w Prusiech się zmieniło:
„Dzięki
wpływowi Christiana Thomasiusa już od 1714 r. Fryderyk Wilhelm I
podejmował osobiste decyzje w sprawie procesów o czary, i od tego
czasu żadna kobieta w Prusach nie została skazana przez sąd
państwowy za tego typu praktyki. Rzeczpospolita
przyjmuje 62 lata później 23
października 1776 roku „Konwikcyje w sprawach kryminalnych",
zakazującą skazywania za czary na śmierć.
Już
w 1721 r. wiara w czary została określona jako „Wahn, Traum und
Phantasie” (urojenia i fantazje), chociaż ówczesne regulacje pozostawiały furtkę dla
podtrzymywania błędnych przekonań. Leczący cudami i wróżbici
mieli być karani chłostą, więzieniem albo wypędzeniem z kraju.
Kiedy w 1728 r. córka młynarza spod Berlina sama oskarżyła się o
kontakty z diabłem, kolegium kryminalne orzekło u niej zaburzenia
umysłowe i zaleciło ją zamknąć w domu poprawczym.
Za
ostatnią „czarownicę” skazaną zgodnie z ówczesnym prawem, a
więc po procesie, uważa się Annę Göldi, straconą w Szwajcarii w
1782 r.
Pod
zaborem pruskim na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej jeszcze w 1793 r.
w jednym z miasteczek pod Poznaniem, nota bene wbrew prawu, spalono
dwie kobiety z powodu rzekomych czerwonych oczu i rzucania uroku na
bydło, które w rezultacie domniemanych czarów chorowało.
A
gdzie i kiedy w Europie po raz ostatni bez żadnego procesu ukarano
śmiercią za czary?
Prawdopodobnie stało się tak w Prusach w miejscowości nomen omen Ceynowa (obecnie Chałupy) z
Krystyną Ceynową w 1836 roku.
Krystyna
Ceynowa w wyniku samosądu
mieszkańców pod wodzą znachora Stanisława Kamińskiego była
przez kilka dni torturowana i pod zarzutem rzucenia uroku na Johanna
Konkela, niechodzenia do kościoła i siadania czarnych wron na jej
kominie, została zamordowana podczas próby wody.
Była
ona 51-letnią wdową po rybaku, trudniła się wyrobem i
naprawianiem sieci. Wśród sąsiadów miała złą opinię jako
swarliwa baba, w trakcie rozmaitych sprzeczek nie szczędziła swoim
oponentom wyzwisk i przekleństw. Wśród prostego ludu chętnie
szukano przyczyn doświadczanych nieszczęść w siłach
nadprzyrodzonych, w tym wypadku na Krystynę padło podejrzenie o
rzucanie klątw.
Zacznijmy
od początku:
W
Chałupach mieszkał wspomniany wcześniej rybak Konkel, od lat
cierpiący na puchlinę wodną. Do Chałup sprowadziła
znachora-hochsztaplera żona Konkela, którego władze pruskie
wielokrotnie karały za nielegalne znachorstwo, a który - jak to na
znachora przystało - dużo gadał a mało robił. Skoro zaś nie
wiedział co robić, najprostszą metodą było szukanie winnych. Gdy
ów orzekł, iż nie jest w stanie nic zrobić z powodu uroku
rzuconego przez czarownicę, mieszkańcy już doskonale wiedzieli kto
był wszystkiemu winien...
Przywleczono
domniemaną wiedźmę do domu Konklów, by tam przemocą zmusić ją
do odczynienia złego czaru. Bita i maltretowana Ceynowa przyznała
się do wszystkiego, obiecując uzdrowić chorego rybaka. Kobiecie
zabroniono opuszczać chatę chorego, a sołtys wystawił straże.
Sam spec od znachorstwa, Kamiński, podobno także spał w tym domu i
do tego w jednym łóżku z Ceynową.
Jako, że
czary nie działają, nic dziwnego że rano stan zdrowia chorego
rybaka nie zmienił się ani trochę, co rozjuszyło wyznawców
znachora. Tłum chciał zlinczować Ceynowę, lecz znachor
oświadczył, iż trzeba przeprowadzić próbę wody. Była to zasada
znana od wieków, wedle której jeśli oskarżona o czary (związana)
po wrzuceniu do wody utrzyma się na powierzchni, byłby to znak
działania diabelskich sił, a gdyby utonęła, świadczyłoby to o
jej niewinności. Niestety były tylko te dwie opcje i gdyby
domniemana a niewinna czarownica miała się utopić, znaczyłoby to
że taka była Wola Boża. Nie szukajmy w tym logiki...
Rozjuszony
tłum czekał więc, aż nieszczęsna pójdzie na dno. Zapewne przez
wielowarstwowe spódnice, które spowodowały efekt kamizelki
ratunkowej, utrzymała się jednak na wodzie. Dla tej biednej kobiety
oznaczało to wyrok śmierci. Po wyłowieniu jej i przywleczeniu na
plażę tłum
tłukł ją wiosłami, a później, półżywej, znachor dla pewności
zadał kilka ciosów nożem.
Po kilku
dniach w Chałupach zjawili się przedstawiciele władz. Aresztowano
znachora i najbardziej aktywnych w samosądzie. Wszystkich skazano na
wieloletnie więzienie.
Właściciel
wsi Gustaw von Below musiał zapłacić karę w wysokości 600
talarów. Aby zapobiec kolejnym polowaniom na czarownice, ale też
aby zwiększyć poziom wykształcenia wśród ludu, właściciel wsi
wybudował w Chałupach szkołę powszechną.
Sprawa ta
była głośna w całych Prusach i stała się przedmiotem
drobiazgowego postępowania sądowego jako przykład trwałości
wiary w czary wśród ludu, co skłoniło władze do analizy stanu
katolickiego szkolnictwa pod tym kątem. Mordercy zostali osądzeni,
a Kamińskiego skazano na dwadzieścia pięć lat więzienia.
Tak
więc Barbara Zdunk nie była ani czarownicą, ani ostatnią osobą
spalona na stosie, ale jak widać fakty przegrywają z legendą.
Na
podstawie:
Dariusz
Łukasiewicz „Przemiany przestępczości w Prusach w XVIII i XIX
wieku (do 1871 r.)”
Danuta
Bogdan „Procesy o czary na Warmii w XVI w.”
Adolf
Poschmann „600 Jahre Röβel Bilder aus alter und neuer Zeit „
Jacek
Wijaczka „Procesy o czary w Prusach Książęcych (Brandenburskich)
w XVI-XVIII wieku”
Jacek
Wijaczka „Magia i czary, Polowanie na czarownice i czarowników w
Prusach Książęcych w czasach wczesnonowożytnych”
Jacek
Wijaczka "Czarownicom żyć nie dopuścisz. Procesy o czary w
Polsce w XVII-XVIII wieku"
Max
Toeppen „Wierzenia mazurskie”
Paweł
Jasienica „Polska anarchia”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz