sobota, 5 stycznia 2019

Mazurscy Filiponi



Rozporządzenie Fryderyka Wilhelma
źródło: Dziedzictwo językowe Rzeczypospolitej 
W 1824 roku wpłynęło do regencji gąbińskiej podanie o zezwolenie na osiedlenie od pewnej niewielkiej grupy wyznaniowej, umotywowane prześladowaniami religijnymi ze strony rządu rosyjskiego.
Podstawą prawną do osiedlenia się ich na Mazurach stało się rozporządzenie króla Fryderyka Wilhelma III z 5 grudnia 1825 r. w którym wyraził on zgodę na sprzedaż gruntów ludności rosyjskojęzycznej należącej do dziwnego odłamu wschodniego chrześcijaństwa. Otrzymali oni sześcioletnie zwolnienie z podatków pod warunkiem, że osiedlą na nieuprawianych do tej pory obszarach i zakupią tam dla siebie grunty. Ci przybysze chcieli zamieszkać w bezludnych okolicach, porośniętych dziewiczą puszczą. W ziemi obiecanej niczym z pieśni religijnych, aby skryć się przed prześladowcami i antychrystami. Chcieli z dala od pokus tego świata zachować swoją nienaruszoną wiarę, albowiem jak twierdzili „Cerkiew Boża skryła się w pustyni”. Zezwolenie na osiedlenie warunkowane zostało uprzednim uzyskaniem paszportów od władz Królestwa Polskiego, gdyż wcześniej, uciekając przed prześladowaniami carskimi, osiedli oni w Rzeczypospolitej w powiatach: suwalskim, augustowskim i sejneńskim. Niestety rozbiory znowu wepchnęły ich w mściwe i pamiętliwe łapska carskich urzędników.

I tak rozpoczęła się przygoda Filiponów w Prusach.

A teraz trochę historii, czyli kto, co i dlaczego (w wielkim skrócie, bo gdybyśmy zaczęli rozpisywać się bardziej, mogłoby to przyprawić część czytelników o myśli samobójcze 😉).

obraz Aleksieja Kiwszenki: Patriarcha Nikon przedstawia poprawione księgi liturgiczne
źródło: wikipedia

Starowiercy byli nazywani też staroobrzędowcami, raskolnikami, bezpopowcami lub Filiponami. Nazwa Filiponi wywodzi się od mnicha Filipa, który wyprowadził z monastyru nad Wygiem część braci, sprzeciwiających się reformom patriarchy Nikona z 1654 r. Ów ruch był reakcją części rosyjskich prawosławnych na reformę liturgiczną podjętą przez patriarchę Moskwy i całej Rusi, który wprowadził do liturgii poprawione księgi (usunięto zniekształcenia powstałe podczas wielowiekowego, ręcznego kopiowania modlitw) i zmiany obrzędowe w których wprowadzono modlitwę za cara, której nie uznali należący do staroobrzędowców Filiponi. Nie uznawali oni też: krzyża z „titłem” (napisem Piłata). Opierając się na Biblii i księgach Ojców Kościoła, nie uznawali stanu duchownego, odrzucali przysięgę, modlitwy za carów, dopuszczali tylko 2 sakramenty: chrztu i spowiedzi. Filiponi nie akceptowali też potrzeby prowadzenia ksiąg ze spisami chrztów, ślubów, zgonów, ustalania nazwisk, negowali służbę wojskową, przysięgi itd. Według ich wierzeń antychryst zapanował nad światem. Nie strzygli bród i włosów, oczekiwali końca świata. Ideałem i wzorem stała się śmierć męczeńska, co spowodowało wśród nich masowe samobójstwa. Zwolennicy Filipa przyjęli najskrajniejszą regułę. Pogardzając życiem ziemskim dobrowolnie ginęli na stosach. Prześladowani szczególnie za panowania carycy Katarzyny II, palili się żywcem wraz z klasztorami, głodzili na śmierć, zakopywali się za życia w ziemi, ponosząc w ten sposób "męczeńską śmierć za wiarę", co uważali za najwyższą cnotę. Śmiercią poprzez samospalenie zginął w 1773 roku także sam Filip.

Określenia „Philippovani” użył po raz pierwszy w 1733 r. unita Ignacy Kulczyński w dziele „Speciem Ecclessiae Ruthenicae”, w którym napisał, że schizmatyków nazwano tak od przywódcy Filipa, ukarano ich ogniem i mieczem, lecz bez skutku, więc wygnano ich z ziem podległych Moskwie. O powrocie do Rosji myśleć nie mogli, bowiem dola odszczepieńców była nie do pozazdroszczenia, mimo że polityka carów w stosunku do nich przybrała z czasem kurs łagodniejszy. Należy pamiętać, że Piotr I całe życie walczył z nimi. Najostrzejsze środki stosowane były przeciwko tym, którzy wywędrowali za granicę. Za to, że „wyrzekli się ojczyzny” (czyż nie przypomina to działań ZSRR wobec jeńców w czasie II WŚ?), skazano ich zaocznie na śmierć polityczną i anatemę. W r. 1722 wyszło zarządzenie, na mocy którego w Rosji obowiązani byli nosić specjalnie przepisany strój, aby odróżniać się od ogółu poddanych carskich. Uciekając przed prześladowaniami emigrowali od końca XVIII w. do Rzeczpospolitej, Mołdawii, Bukowiny i Finlandii.

Co ciekawe, niektórzy historycy i badacze twierdzą, że poprawna nazwa tej grupy wyznaniowej to Fiedosiejewcy a nie Filiponi, lecz nie zmienia to faktu, że mowa o odłamie staroobrzędowców.

Sukiertowa-Biedrawina informuje o tym, że „staroobrzędowcy osiedli w Polsce w XVII wieku jak podaje prezes trybunału cywilnego pierwszej instancji II oddziału przy województwie augustowskim Józef Chwalibóg, w piśmie do królewskiej komisji sprawiedliwości w Warszawie, datowanym 8/20 maja 1836 r. w Suwałkach. Twierdzi on, że jedni Filiponi uważają, iż nie ma różnicy między wierzeniami Filiponów a innych starowierców , a Jafim Borisow, brat inicjatora emigracji do Prus Wschodnich, Sidora Borisowa, zeznał, że mała część Filiponów przywędrowała do Polski i że Fiedosiejewcy są do Filiponów zaliczeni. Marcin Giersz zapewnia, że Filiponi w powiecie mrągowskim nie są Filiponami, lecz Fiedosiejewcami, że to właśnie mnich unijny Kulczyński, który nie zna innych staroobrzędowców poza Filiponami, pracą „Specimen ecclesiae Rutheniae” wprowadził opinię w błąd. Fiedosiejewcy nie zaprotestowali i tak pozostało. Trudno jednak było wymagać od analfabetów albo półanalfabetów rosyjskich, aby wiedzieli, co o nich pisano, w dodatku po łacinie. Zweck zapewnia również, że „nasi Filiponi w powiecie mrągowskim nie są Filiponami, lecz Fiedosiejewcami”. Giersz doszedł do przekonania, że skoro niewłaściwa nazwa zakorzeniła się, należy uważać obie nazwy za jednoznaczne”.

Jak zwał tak zwał, ale do dzisiaj zwą ich wszyscy Filiponami i tego się trzymajmy.

obraz Piotra Miasojedowa: Spalenie protopopa Awwakuma
      źródło: wikipedia
Jak już wspominaliśmy, wielu staroobrzędowców ze względu na prześladowania uciekło z Rosji do krajów sąsiednich. Interesujący nas „Filiponi” na ziemi suwalsko-sejneńskiej osiedlili się ok. 1779 r. W tym czasie powstały ich pierwsze osady. W wyniku zaborów znaleźli się oni najpierw w zaborze pruskim w obrębie Nowych Prus Wschodnich, gdzie traktowano ich na równi z mennonitami, albowiem tak jak oni nie uznawali przysięgi i służby wojskowej, byli wrogami wojen i przelewu krwi. Następnie znaleźli się w granicach Księstwa Warszawskiego. Władze polskie nie licząc się z ich zasadami wiary próbowały siłą wcielać ich do wojska, co wiązało się również z koniecznością składania przysięgi i... pozbycia się zarostu. Sytuacja nie zmieniła się po powstaniu kadłubowego Królestwa Polskiego, a nawet nasiliły się wobec nich szykany. Stopniowe ograniczanie swobód i coraz większa zależność Kongresówki od Rosji zaostrzyły represje wobec odmawiających służby wojskowej „Filiponów”. Doszły żądania prowadzenia ewidencji narodzin, zgonów i małżeństw, co było sprzeczne z ich dogmatami. Próby negocjacji w roku 1822 z władzami w Warszawie nie przyniosły efektów, a nawet zaostrzyły konflikt, bo pełniący funkcję duchowych przywódców wspólnoty Jefim Borysow i Wasil Maksymow, którzy udali się z postulatami do księcia Konstantego, zostali aresztowani spędzając w więzieniu około 2 tygodni. Po tym czasie zostali zwolnieni przez namiestnika generała Zajączka, który skorzystał z wyjazdu księcia i pozbył się więźniów. Po powrocie pomiędzy Wasilem a Jafimem nastąpił spór: pierwszy, nie widząc szans zwycięstwa w walce z władzami, wpłynął na swoich współwyznawców, aby podporządkowali się nakazom, sam zgodził się objąć stanowisko urzędnika stanu cywilnego, zaprowadził spisy chrztów, ślubów i zgonów swoich parafian, natomiast Jefim wypowiedział walkę władzom a Wasyla uznał za poganina i odszczepieńca. Władze polskie usunęły Jefima i zamknęły dom modlitwy. Ze względu na fiasko negocjacji z władzami i na szykany zwrócił się on do króla pruskiego Fryderyka Wilhelma III, aby pozwolił mu wraz z wyznawcami przenieść się do Prus Wschodnich.

Garść informacji o powodach tej emigracji uzyskujemy od bezpośredniego świadka, który z zapałem oddał się długoletnim studiom nad „egzotycznymi” przybyszami do Prus Wschodnich. Tym obserwatorem był Marcin Giersz, nauczyciel i kantor w Mikołajkach, który pracował tam od 1828 do 1835 roku. Owocem jego badań nad tą społecznością są obszerne zapiski liczące 450 stron rękopisu. Według jego rozmów powodem emigracji było duchowieństwo katolickie i władze po roku 1807, które wszczęły prześladowania, oraz przeszkadzały w wypełnianiu praktyk religijnych. Władze żądały wprowadzenia ładu w ich osadach, przede wszystkim zorganizowania urzędu stanu cywilnego, oraz zmuszały ich do służby wojskowej. To spowodowało oburzenie i opór i stało się przyczynkiem do opuszczenia swoich domostw.

No, to teraz spakujmy nasze rajzetasze i wyemigrujemy wraz z przesympatycznymi „Filiponami” za granicę do Prus...


Starowiercy osiedlali się w bezludnych okolicach nie tylko by skryć się przed prześladowcami czy „antychrystami”, ale by postępować zgodnie z religią, albowiem. jak twierdzili: „Cerkiew Boża skryła się w pustyni”.
Pertraktacje rozpoczęto w czerwcu 1825 roku. Z ramienia „Filiponów” brali w nich udział: Jafim Borisow, Fama Iwanow, Simon Iwanow, Nikita Kondratt, Aleksy Maksimow i inni. Rząd pruski dał im do wyboru: domenę Śmietki w powiecie mrągowskim, folwarki Skomacko i Ogródki oraz „puste gospodarstwo” we wsi Ogródek w powiecie ełckim, Cimochy( Reuss) w powiecie oleckim, obszar przy wsi Kowalik, w okolicy Turośli, Uścian, Działu Orzyskiego, Głodowa, Zdunowa w powiecie piskim.

W związku z tym, że hipoteki Skomacka i Ogródków były mocno obciążone, a w miejscowościach powiatu piskiego „ziemia nie nadawała się do uprawy lnu i cebuli” brodaci przybysze zrezygnowali z tych obszarów. Wszczęto więc pertraktacje z władzami o 5000 morgów w nadleśnictwach Mikołajki i Krutynia.

W myśl pisma pruskiego ministra finansów z 30 lipca 1826 roku, skierowanego do przedstawiciela rządu w Gąbinie przeznaczono pod parcelację obszar tworzący zwartą kolonię:
2600 morg między wsią Świński Lasek (Dietrichswalde) nieopodal Rucianego, a wsiami: Małe Śwignajno i Ukta w leśnictwie Mikołajki.
700 morg w leśnictwie w rewirze Warnhold.
800 morg między wsią Rosocha (Jaegerswalde) a Uktą.
900 morg bagna nad Lupp Porschen i Polnischheide.
Razem otrzymali 5 tysięcy morg za 24 tysiące talarów, z czego w pierwszej racie wpłacili tylko 9 tysięcy, a pozostałe raty mieli uiścić w ciągu 3 lat. Do tego otrzymali sześcioletnie zwolnienie od podatku.
Aktów kupna dokonano między rokiem 1829 a 1832.
Negocjując warunki osiedlenia się w Prusach uzyskali zwolnienie od poboru do wojska w pierwszym pokoleniu.
Na własny koszt musieli wybudować swoje świątynie. Zezwolono im na zatrudnianie duchownych i nauczycieli, o ile sami będą ponosić koszty ich utrzymania. „Filipońscy” chłopcy od początku ich pobytu w Prusach posyłani byli do szkół gdzie uczyli się języka starocerkiewno-słowiańskiego, niemieckiego i mazurskiego. Uczono przede wszystkim czytania i alfabetu cerkiewnosłowiańskiego korzystając z ksiąg liturgicznych i z Biblii, oraz z elementarza zwanego „Azbuka”. Starowiercy nie kryli swego niezadowolenia z wprowadzenia przez władze pruskie w 1847 r. obowiązku nauki szkolnej dla dziewcząt. Dopiero groźba grzywny zmusiła ich do posłania dziewcząt na naukę.

(Ech, ten podły ciemiężyciel pruski! Nie dość, że germanizował, to jeszcze terrorem zmuszał do nauki, nie to co w Królestwie Polskim gdzie nikt nie zmuszał do niczego, ba! nawet szkół nie było, a analfabetyzm był czymś powszechnym. No bo po co chłop miał umieć pisać i czytać? Chłop miał słuchać i wierzyć na słowo. ;) )

Według planu zamierzało osiąść w Prusiech 300 rodzin, głównie z 29 wsi guberni augustowskiej i suwalskiej. Władze w Augustowie zgodziły się na wydawanie paszportów zamierzającym emigrować, które wystawiono im w okresie w okresie od 1 maja 1829 do 30 stycznia 1830 roku.

Kolonizację z ramienia władz pruskich nadzorował nadleśniczy Eckert.

Pierwsi osadnicy, którzy pojawili się w Prusach 7 czerwca 1830 roku, to Onufry Jakoblew, Roman Maksymow i Szczepan Grigorow z rodzinami i służbą. Zachowało się zezwolenie generalnej dyrekcji podatków w Berlinie na przepuszczenie przez komorę celną w Mieruniszkach inwentarza: narzędzi rolniczych, sprzętu gospodarczego, przyrządów rybackich oraz żywności (zboża, kasz i mięsa do własnego użytku), a także koni i bydła.
Wieś założoną na wschód od Jeziora Bełdańskiego, na północo-zachód od Wejsun, nazwano imieniem Onufrego Jakoblewa — Onufrygowo, a jego wybrano sołtysem .

Wsie „Filipońskie” powstałe jako pierwsze od 1830 roku to: Onufrygowo, Piaski, Kadzidłowo, Ładne Pole, Zameczek, Gałkowo i Mościska.

W powiecie piskim, między innymi w Jeżach i Dłutowie, wybuchła epidemia cholery, wobec czego władze zarządziły kwarantannę, co spowodowało wstrzymanie przybycia kolejnej grupy kolonistów.


W 1831 r. pruskie ministerstwo skarbu poleciło przeznaczyć większe obszary między Uktą a Wólką dla 106 rodzin osadników. Fedor Izajow i inni osiedli się tam. Od imienia założyciela Fedora wieś Osiniak otrzymała urzędową nazwę Fedorwalde.

Fryderyk Wilhelm III polecił traktować kolejnych osadników, przybywających w 1831 roku i w latach późniejszych na równi z tymi, którzy już poprzednio osiedli.

Powszechnie wspomina się o tym, że przybyli oni z Polski, ale nie do końca jest to precyzyjna informacja. Pośród tych, którzy podpisywali w Mikołajkach protokół w obecności najwyższych władz prowincji w roku 1834, tylko 5 urodziło się w Polsce. Sześciu przybyło z guberni witebskiej i wileńskiej. Czterech wcześniej zamieszkiwało na terenie Prus Wschodnich, jeden podobno już tu mieszkał przed wojnami napoleońskimi. Iwan Kuźmin, syn gospodarza spod Wilna a z zawodu weterynarz amator (czyli konował) we wsi Ładne Pole został nawet sołtysem.


Osada starowierców nad jeziorem Duś.
źródło: Katalog zabytków piśmiennictwa staroobrzędowców zamieszkałych w Polsce
Niedaleko jeziora Duś, nad rzeką Krutynią, osiedli bracia Borysowowie, Sidor i Jafim, którzy urodzili się w Wojnowie w Rosji w guberni witebskiej. Założoną przez siebie wieś nazwali na pamiątkę wsi rodzinnej Wojnowo. Oficjalna nazwa to Eckertsdorf, pochodziła od nazwiska nadleśniczego, który pośredniczył w kontaktach między władzami pruskimi a starowiercami. Nazwa Wojnowo jednak pozostała w pamięci i po 45 roku pojawiła się oficjalnie.



W drugiej fali osadniczej od 1833 roku powstały kolejne osady: Osiniak, Piotrowo, a w latach czterdziestych Iwanowo.

Przenosiny starowierców z polskiego pogranicza przewlekały się, gdyż tylko część posiadała paszporty a bez tego nie mogli przekroczyć granicy. Nie wszyscy zamierzający się osiedlić w Prusach otrzymywali do tego potrzebne ze strony polskiej dokumenty. Zdarzało się też, że odstępowano swoje przydziały innym współwyznawcom. Osadnicy zjawiali się po ustąpieniu zimy z inwentarzem, żywnością, i zbożem pod zasiew.

Władze pruskie miały pozytywny stosunek do osadników. Uważano, że to dobrzy rolnicy, rybacy i rzemieślnicy, nie ludzie poszukujący przygód, lecz zwarta grupa o surowym rytuale, która odznacza się pracowitością, pilnością, spokojnym zachowaniem, umiarkowaniem i abstynencją . Znani byli z unikania wyrazów nieprzyzwoitych i wulgarnych i zastępowania ich eufemizmami. Starowiercy do dnia dzisiejszego nie używają wyrazów obelżywych i obscenicznych, a także przekleństw. Za ciężki grzech uważa się wśród nich przywoływanie diabła i jego różnych określeń. Za wypicie wódki w ramach pokuty musieli oddać tysiąc pokłonów do samej ziem pod świętymi obrazami.

W czerwcowym numerze 1833 r. poczytnego wówczas w Prusach Wschodnich miesięcznika „Preussische Provinzial Blätter” pojawił się artykuł wizytującego wiosną tegoż roku kolonię „Filiponów” pastora Schulza z Pisza wraz z aptekarzem Schlossem i rektorem Schrägem. Stwierdził on że osadnicy zadali kłam powszechnemu twierdzeniu, że ziemia mazurska jest nieurodzajna i niewdzięczna, że nie warto poświęcać jej czasu i trudu. O tym, że zabrali się mocno do urządzania swojego nowego świata świadczy dokument z 8 stycznia 1834 r., w którym stwierdzono, że domy są już wybudowane, a ziemia wykarczowana. Starowiercy budowali domy z drewna, początkowo z nieociosanych kłód, później z bali. Dwuspadowe dachy nakrywano trzciną bądź słomą, później gontem i dachówką. Domy ich składały się przeważnie z dwóch izb połączonych sienią, we wschodnim rogu izby na półkach lub w specjalnie oszklonych szafkach stały ikony których pod żadnym pozorem nie wolno było przybić gwoździem do ściany.
Przybysze założyli i zasiedlili kilkanaście wsi i osad: Onufryjewo (Onufrigowen), Piaski (Piasken), Zameczek (Schlösschen), Iwanowo (Iwanowen), Wojnowo (Eckertsdorf), Gałkowo (Galkowen), Ładne Pole (Schönfeld obecnie Śwignajno), Osiniak (Fedorwalde) i Piotrowo (Peterhein), które połączyły się i w 1874 roku powstała wieś Osiniak-Piotrowo (Fedorwalde-Peterhein). Kolejne wsie to Kadzidłowo (Kadzidlowen), Mościszki zwane też Nikołajewem (Nikolaihorst), Majdan (Majdanen) i Kulinowo (Kulinowen). Około 1840 roku mieszkało w Prusach już 1281 starowierców, zajmujących się głównie uprawą roli, ale też rybołówstwem, ciesielstwem, kopaniem studni i budową dróg.

Przypomnijmy, że dla starowierców jedną z głównych przyczyn kłopotów i emigracji z Rosji była odmowa modlitwy za carów i związane z tym jego odwrócenie się od nich. I tu ciekawostka, w czerwcu 1838 roku odwiedził ich następca tronu, późniejszy król Fryderyk Wilhelm IV. „Filipońska” eskorta honorowa wiwatująca na chwalę królewicza towarzyszyła Fryderykowi aż do wigryńskiego lasu. Wywarli oni tak bardzo pozytywne wrażenie na królewiczu, że ten nigdy później nie przyjmował do wiadomości słanych przez urzędników skarg i doniesień na nich.

Powoli następowały zmiany w podejściu "Filiponów" do otaczającego świata i pruskiej rzeczywistości. Po długich namowach i pertraktacjach ze strony ławnika Jelenia w 1840 r. zdecydowali się przybrać nazwiska.

W 1842 roku władze mianowały komisarzem wachmistrza policyjnego Schmidta z Ukty, który zyskał zaufanie i popularność wśród osadników. Dzięki niemu udało się uregulować ewidencję zgonów i narodzin, sprawy spadkowe, rozwodowe, pełnoletności i opieki nad małoletnimi.

W 1843 roku nastąpił pierwszy pobór do wojska po okresie zwolnienia ze służby. Osadnicy zaczęli protestować, grożąc opuszczeniem nowowybudowanych przez siebie osad i wyjazdem z Prus. Po negocjacjach zgodzili się na służbę w wojsku, gdy władze pruskie pozwoliły im pozostać przy tradycyjnym zaroście składającym się z długich bród i wąsów. Z czasem stali się wzorowymi żołnierzami.

Powoli nasi „brodacze” dostosowywali się do nowych warunków, do rozporządzeń władz pruskich. Mimo, że religia nadal nie pozwalała im stawiać się woli „Bożej” i leczyć choroby, to jednak w 1853 roku poddali się po raz pierwszy masowemu szczepieniu przeciw ospie.
Ciekawe, co na to powiedzieliby współcześni antyszczepionkowcy?

Odmienność religijna, kulturowa i językowa sprawiała, że starowiercy od początku budzili zainteresowanie. Fritz Skowronnek w „Der Ältervater” tak ich opisał: „z czasem nabrali manier, stali się rozumnymi. Ale dawniej śmiech człowieka ogarniał, kiedy spojrzał na takiego ptaka. Istotnie robił wrażenie zabawnego: wszystko na nim było czerwone i niebieskie: krótka kurtka bez guzików — czerwona, koszula, którą na wierzchu spodni nosił, pasem nad biodrami ściągał — niebieska. Niebieskie w czerwone pasy były krótkie spodnie, które sięgały do kolan. Wszystko wykonywali sami. Kapelusze pletli z rozszczepianych korzeni świerka (Fichte). Z kory lipowej nosili sandały, które kolorowymi tasiemkami aż pod kolanami zawiązywali. Jeden wyglądał jak drugi: wszyscy smukli, mieli blond włosy i kędzierzawe brody, wszyscy byli do siebie podobni tak dalece, że trudno ich było odróżnić. Wszyscy niebieskoocy o różowej cerze”.

Wspominany wcześniej Martin Giersz z własnej woli uczył się języka rosyjskiego i starosłowiańskiego, aby móc bliżej poznać tych ludzi.

„Filiponi” przed domem (1883). 
źródło: Katalog zabytków piśmiennictwa staroobrzędowców zamieszkałych w Polsce
Kilka lat po ich przybyciu do Prus, gdy już się urządzili, zaczęli się oglądać za miejscowymi pannami. Rezultatem były związki z miejscowymi Mazurkami na „kocią łapę”, na co uskarżało się okoliczne duchowieństwo. Pastor z Nawiad w 1843 roku żalił się, że w swojej parafii ma 11 par żyjących ze sobą bez zalegalizowanego związku, na dodatek posiadających nieślubne dzieci. Miejscowe władze nakazały parom w ciągu czterech tygodni zalegalizować związki, a niezastosowanie się do nakazu miało skutkować karami finansowymi i więzieniem. Na wniosek Augusta Łysniewskiego starosty mrągowskiego powstała w Ukcie parafia ewangelicka. Śluby miały się odbywać obowiązkowo w kościele, ale mężczyźni „Filipońscy” nie godzili się na to. Z czasem sprawy ułożyły się. Przy zawieraniu małżeństw mieszanych pobierali się Filiponi z Mazurkami i to kobiety przyjmowały chrzest według rytuału staroobrzędowców, a następnie zawierano małżeństwa. Chrzty dorosłych odbywały się przeważnie w rzece Krutyni albo jeziorze. Długi czas pokazywano miejsce, gdzie „starik” ochrzcił parobka wyznania prawosławnego oraz dziewczynę-katoliczkę, którzy się niebawem pobrali. „Starik” stał na desce, a przyjmujący chrzest musieli się zanurzyć w wodzie. Zgromadzony nad rzeką tłum wiernych wiwatował na cześć nawróconych, którzy po chrzcie byli szanowani i poważani.

źródło: bildarchiv-ostpreussen.de
Około 1870 roku staroobrzędowcy posiadali w powiecie mrągowskim 5 świątyń: skromny dom modlitwy w Osiniaku, trzy drewniane cerkiewki w Ładnym Polu, Onufryjewie, Wojnowie i murowaną cerkiew w klasztorze nad jeziorem Duś.

Wiodącą rolę w życiu pruskich starowierców odegrała wieś Wojnowo.

W 1836 roku Ławrientij Grigonew Rastropin założył nad jeziorem Duś pustelnię, dając początek wsi Wojnowo. W 1847 roku przybył z Krakowa Michał Chawromin, który przejął pustelnię i założył klasztor Zbawiciela i Trójcy Świętej. Największy rozkwit klasztor odnotował w latach 1852–1867, kiedy przeorem został Paweł Pruski. Zgromadził on wkoło siebie około 60 mnichów. Rozbudowali oni klasztor, zgromadzili wiele starych ksiąg cerkiewnych i założyli gospodarstwo. Drugi klasztor istniał w Onufryjewie, ale spłonął w latach siedemdziesiątych XIX wieku. Z jego inicjatywy powstał też w położonym 15 kilometrów dalej w Spychowie (Puppen) klasztor żeński.
W Piszu powstała drukarnia „Słowianskaja Tipografija” (Drukarnia Słowiańska) gdzie wyszło 19 książek i broszur, oraz czasopismo filozoficzno-społeczne „Istina” w którym Paweł zamieścił rozprawę o małżeństwie „Sbornik o brakach”. Za jego czasów do Wojnowa zjeżdżali duchowni z Rosji i Mołdawii i prowadzili dysputy na tematy religijne. W klasztorze dzieci z Wojnowa i pobliskich wsi uczono czytać i wpajano im podstawy religii. Pod wpływem literatury, obserwacji okolicznej ludności ewangelickiej i kontaktów ze starowiercami – popowcami Paweł i jego zwolennicy radykalnie zmienili poglądy, co doprowadziło w roku 1867 do wyjazdu z Wojnowa i przyjęcia jednowierstwa. Wśród mieszkańców doszło do rozłamu, czego skutkiem w 1885 r. było utworzenie parafii jednowierczej, która z czasem stała się prawosławną. W 1885 roku przysłane przez moskiewską wspólnotę staroobrzędowców zjawiły się tu zakonnice na czele z Anastazją Sokołową. Wykupiły one budynki klasztorne, które stały się domem żeńskiego klasztoru starowierców. Zakonnice pracowały na roli, uczyły też okolicznych chłopców i dziewczęta. Zakonnice otrzymywały wsparcie finansowe od współwyznawców z Rosji. Około roku 1905 przybyła z Czystopola w Rosji zakonnica Jewpraksija. Za jej czasów monaster rozwijał się bardzo prężnie. W początkach XX wieku kilka mniszek wyjechało w głąb Rosji po datki na utrzymanie klasztoru i po nowy narybek. W roku 1909 przybyła duża liczba młodych kobiet, przywiozły ze sobą pieniądze, zboże a nawet obrazy. Nie wszystkie zdołały przyzwyczaić się do nowego miejsca, część wróciła do Rosji. W 1914 r. mieszkało w klasztorze 65 osób: mniszki, posłusznice, starcy i 14 sierot.

Okres prosperity przerwał wybuch I wojny światowej. W czasie wojny sytuacja materialna klasztoru wyraźnie się pogorszyła, tym bardziej, że majątek klasztorny został rozkradziony a mniszki wywieziono do Zinten pod Królewcem. Zwolniono je po wizycie w klasztorze następcy tronu i Paula Hindenburga.
Powojenne trudności ekonomiczne zubożyły społeczność staroobrzędowców oraz wojnowski klasztor. Po rewolucji październikowej nie napływała już żadna pomoc materialna z Rosji, a siostry zostały zmuszone aby utrzymać się same.

  Uczniowie z Wojnowa (lata 30-te XX w.) 
źródło: bildarchiv-ostpreussen.de

„Filiponi” życzliwie odnosili się do Mazurów, z którymi zdążyli zżyć się w ciągu blisko stuletniego pobytu na tych ziemiach. Mieszkając na Mazurach otoczeni przez lokalną mozaikę etniczną stali się trójjęzyczni, obok języka rosyjskiego i gwary mazurskiej posługiwali się językiem niemieckim, który był językiem urzędowym, a od  1874 roku obowiązek szkolny zrobił z niego język wykładowy. Gwara rosyjska była głównie używana w codziennej komunikacji między członkami rodziny i wspólnoty staroobrzędowców. Natomiast na zewnątrz w kontaktach z sąsiadami i w urzędach posługiwali się gwarą mazurską i językiem niemieckim. Powojenne trudności spowodowały emigrację zarobkową młodzieży starowierczej do miast, tam przestawiali się na język niemiecki, który wydawał się symbolem awansu społecznego i ekonomicznego. Ci, których dziadowie przybyli z Rosji, nawet w domu zaczęli już mówić po niemiecku. Zawierane małżeństwa mieszane z miejscową ludnością spowodowały rozluźnienie w przestrzeganiu zasad starej wiary, tradycji i obrzędów. Życie w Prusach zrobiło swoje.

Podczas plebiscytu 14 lipca 1920 roku swój głos oddali za Prusami Wschodnimi.

Gdy życie nie dało się nagiąć do zasad wiary, zaczęto modernizować jej nakazy. Po osiedleniu się na Mazurach, znaleźli się w otoczeniu kultury wschodniopruskiej. Ich kultura przez lata uległa istotnym przekształceniom, stawali się oni z roku na rok coraz bardziej otwarci. Przez lata w coraz większym stopniu stawali się uczestnikami życia społecznego w otaczającym ich środowisku. Zbliżenie następowało przez przejmowanie od sąsiadów niektórych praktyk czy zwyczajów. Zjawisko to dotyczyło zarówno sfery sakralnej, jak i życia świeckiego. 

źródło: wikipedia
Klasycznym przykładem takiego wpływu na ich świat jest wybudowana w latach dwudziestych XX wieku w Wojnowie molenna (dom modlitwy). Pobudowana została z czerwonej cegły w stylu gotyckim i wygląda jak kościół ewangelicki, których pełno na terenie Mazur.



źródło: bildarchiv-ostpreussen.de
Dnia 20 lipca 1930 r. urządzono w Wojnowie uroczyste obchody stulecia założenia kolonii staroobrzędowców. Przez wieś przejechała uroczysta kawalkada wozów z odświętnie ubranymi mieszkańcami. Chór odśpiewał wiele dawnych pieśni rosyjskich. Wystawiono przygotowany specjalnie na tą okazję utwór sceniczny ,,Wzojdiot sołnce” (,,Słońce wzejdzie"). Postawiono pamiątkowy obelisk na którym wykuto daty: „1830- 1930”. Egzotyczność tej uroczystości wywołała podziw i niemałą sensacje wśród tłumnie przybyłych do Wojnowa gości. Na uroczystości przybyli też rozsiani po okolicznych wsiach i miastach inni staroobrzędowcy. Wydarzenie to opisywały nie tylko wschodniopruskie czasopisma, ale odbiło się ono dużym echem w niemieckiej prasie. Dzięki temu wzrosło zainteresowanie wschodniopruskimi starowiercami i ich kulturą. Kolonia stała się atrakcją turystyczną a turyści przybywali z całej Rzeszy zobaczyć na własne oczy „russiche Dörfe”. Atrakcją turystyczną stał się także klasztor. Zakonnice wykorzystały ten fakt i zaczęły pobierać opłaty od zwiedzających. Co ciekawe, pobierały tylko opłaty od turystów z głębi Niemiec, a od lokalsów w tym Mazurów pieniędzy nie brano, o czym informowała złożona w 1936 roku skarga do NSDAP w Mrągowie, zapewne przez oburzonego na ten fakt narodowosocjalistycznego turystę z Niemiec.

obchody stulecia założenia kolonii staroobrzędowców w Wojnowie

Niestety, nigdzie nie znaleźliśmy informacji jak starowiercy głosowali podczas wyborów w 32 i 33 roku, ale nie mamy też danych by sądzić że odbiegali w tym względzie od innych.

W 1937 roku mienie klasztorne podzielono między Antoninę Kondratjewę a Helenę Lidię Polentz, kalekę wychowywaną w klasztorze. Przed śmiercią Antonina przekazała funkcję przełożonej Praskowii Wawiłowej, której śmierć 15 stycznia 1978 r. stała się końcem klasztoru.

Bez większych szkód klasztor przetrwał II wojnę światową.
Czasem tylko do jego bram pukali dezerterzy, a po wojnie szabrownicy.
Z nastaniem na tych ziemiach Polski Ludowej klasztor przemieniono w gospodarstwo rolno-hodowlane. W 1968 roku współwłaścicielem klasztoru został katolik Leon Ludwikowski. Obecnie opustoszały już budynek jest własnością wnuka pana Ludwikowskiego. Część mienia klasztornego (ikony, krzyże, szaty zakonne, księgi) znalazło się w Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie, rękopisy i druki trafiły do Biblioteki Narodowej. Budynki należące do klasztoru zostały przekształcone w prywatne muzeum i gospodarstwo agroturystyczne.

źródło: bildarchiv-ostpreussen.de
Strowiercy, podobnie jak ich sąsiedzi Mazurzy, już przed pierwszą wojną zaczęli asymilować się z kulturą wschodniopruską. Potem jako obywatele Rzeszy walczyli w szeregach armii niemieckiej. Wielu poległo na frontach II wojny światowej. Gdy nadeszła Armia Czerwona, staroobrzędowców, którzy posługiwali się językiem rosyjskim, podejrzewano o działalność szpiegowska na rzecz Niemców, albo za zdrajców, bądź nawet za Niemców i nie oszczędzano ich. Spotykały ich okrutne prześladowania, z zsyłką i karą śmierci włącznie.

O tym, że spotkała ich okrutna wspólnota losu z Mazurami i Warmiakami, świadczą spisane przez Annę Zielińską wspomnienia kobiety mieszkającej obecnie w Hamburgu. Kiedy w styczniu 1945 na Mazury wkroczyli Rosjanie, miała 17 lat; ojciec był wtedy w niemieckim wojsku. Z matką i młodszym rodzeństwem uciekli z domu i ukrywali się w lesie i w różnych gospodarstwach. Niestety, żołnierze ich dogonili, dziewczyna została zgwałcona. Udało im się ponownie uciec i na dwa miesiące znaleźli schronienie w klasztorze w Wojnowie. Potem dziewczyna została wywieziona do Rosji, a jej matka z siedmiorgiem młodszego rodzeństwa pozostała w klasztorze.

Nic dobrego nie spotkało też „Filiponów” z rąk powojennych szabrowników.

Osłabieni przez I wojnę światową i zdziesiątkowani w czasie II wojny światowej nie potrafili odnaleźć się w nowej rzeczywistości. W XX wieku wielu staroobrzędowców zamieszkujących na Mazurach zaczęło się postrzegać jako „Niemców starosłowiańskiego wyznania”, po wojnie w okresie Polski Ludowej zaliczani byli do mniejszości niemieckiej na tym terenie i w okresie PRL podzielili jej emigracyjny los. Staroobrzędowcy, tak jak Warmiacy i Mazurzy w powojennej Polsce zostali poddani procesowi weryfikacji. Aby pozostać we własnych domach, musieli podpisać dokumenty, które miały potwierdzić ich polską tożsamość. Jeśli nie, musieli opuścić swoją małą ojczyznę. Mimo, że często posługiwali się rosyjską gwarą starowierców, niemieckim i gwarą mazurską, mieli problemy komunikacyjne w urzędach, sklepach i w kontaktach z nowymi sąsiadami. Mieszkańcy Mazur, w tym rosyjskojęzyczni staroobrzędowcy, musieli uczęszczać - o ironio - na „kursy repolonizacyjne”.

Powojenny napływ nowej ludności na te tereny dla większości dawnych mieszkańców powodował trudności dnia codziennego. Dochodziło do konfliktów z ludnością napływową. Urodzonej w  Wojnowie kobiecie w 1952 roku odmówiono sprzedaży, jako Niemce, mleka dla nowonarodzonych dzieci. Ostatnia większa grupa opuściła Mazury w ramach tzw. „akcji łączenia rodzin” (w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych).

Próba uczynienia Polaków z mieszkańców Prus Wschodnich, którą po wojnie wprowadzały w życie władze polskie, odniosła dokładnie odwrotny skutek. Parafrazując prof. Andrzeja Saksona, można stwierdzić: to, czego nie udało się przez ponad czterysta lat dokonać państwu pruskiemu, a mianowicie zrobić z Warmiaków, Mazurów, ale też o ironio z rosyjskojęzycznych „Filiponów” świadomych Niemców, osiągnęliśmy my, Polacy, w ciągu jednej generacji.
Na Mazurach pozostało niewielu potomków owych rosyjskich emigrantów, dziś najwięcej starowierców mieszka w Hamburgu i większych miastach Zagłębia Ruhry. Starowiercy mazurscy utrzymują cały czas kontakty ze swoimi współbraćmi, którzy musieli opuścić Mazury.

Kim są obecnie ci niezwykle „orientalni” mieszkańcy dawnych Prus Wschodnich – ani Niemcy, ani Polacy? Czasem uważają się za Polaków, czasem za Niemców, czasem za Mazurów, innym razem po prostu za tutejszych.

Ciekawe spostrzeżenia można znaleźć w opracowaniu na podstawie badań własnych autorstwa Andrzeja Rykały: w kontaktach rodzinnych w domu językiem polskim posługuje 47% mazurskiej społeczności starowierskiej, a 29,5% posługuje się językiem niemieckim. W środowisku mazurskim 29,4% staroobrzędowców ma trudności z określeniem własnej tożsamości, podając się najczęściej za Mazurów (11,8% ocen) lub Słowian (17,6%). Co ciekawe, 29,4% starowierców mazurskich identyfikuje się z narodem niemieckim. Są to osoby, które urodziły się w okresie międzywojennym i wtedy też odbywały swoją edukację, po wojnie natomiast starały się o wyjazd do RFN, jednak ze względów politycznych do migracji takich nie doszło. Jest to dowód na to, jak trudno wielu staroobrzędowcom odnaleźć w dzisiejszych czasach swoją własną tożsamość narodową, którą historia poddała tak wielu próbom.

W otoczeniu mazurskim mowa starowierców nie uległa wpływowi rosyjskiego języka literackiego, ma za to w sobie liczne zapożyczenia z gwary mazurskiej i języka niemieckiego, co nie powinno nikogo dziwić, skoro ludzie ci byli przeważnie trójjęzyczni.

Z kolei Anna Zielińska przeanalizowała poczucie tożsamości wśród starowierców obecnie mieszkających w Niemczech i ci uważają się w większości za Niemców ze słowiańską, coraz bardziej odchodzącą w cień religią.

Wśród potomków emigrantów daje się zauważyć zainteresowanie korzeniami i poszukiwanie wyznaniowej tożsamości. Młodzi przyjeżdżają z Niemiec ochrzcić dzieci w Wojnowie, a starsi każą się pogrzebać na mazurskich cmentarzach. Dlatego tak często słyszy się tutaj język niemiecki, pomieszany z modlitwami w egzotycznym starocerkiewno-słowiańskim języku. Młodsze pokolenia są jednak bardziej otwarte i łączą ze sobą różne tradycje religijne. Rosja jest dla nich krajem odległego pochodzenia, ale nie czują z nią żadnego związku. Ich poczucie odrębności kształtuje się na podstawie świadomości wspólnego pochodzenia i wspólnych losów. Ta druga warstwa dominuje, łącząc starowierów mazurskich z szerszą społecznością imigrantów z Prus Wschodnich, w tym z najbliższymi sąsiadami ich przodków, Mazurami.

źródło: mojemazury.pl

Ciężko zrozumieć przedstawianie "Filiponów” w popularnych publikacjach jako jakiegoś zamkniętego dla otoczenia kręgu, tak jakby cała ich społeczność żyła w ortodoksyjnym świecie swoich przodków od narodzenia aż po kres. Od początku bowiem nawiązywali oni bliskie kontakty z sąsiadami i żyli z nimi w poszanowaniu i zgodzie. Już kilka lat po osiedleniu się na ziemi pruskiej mężczyźni nawiązywali bardziej niż bliskie kontakty z Mazurkami, a wspomnienia spisane przez Annę Zielińską w okresie powojennym wśród mieszkających w Hamburgu starowierczych emigrantek z Prus Wschodnich pokazują, że nic się przez lata pod tym względem nie zmieniło. Czytając te wspomnienia dowiadujemy się o przyjaźniach i o małżeństwach mieszanych między starowiercami i ewangelikami. Na zadane przez autorkę pytanie, czy mieli przyjaciół ewangelików, słyszymy odpowiedź, że taki miszmasz kulturowy był na porządku dziennym, a małżeństw mieszanych było dużo. Tak więc świat staroobrzędowców nie był zamknięty niczym muzeum. Utrzymywali oni bliskie kontakty i integrowali się z sąsiadami, ich kultura wywierała na nich wpływ. Adoptowali pod siebie miejscowe zwyczaje i tradycje, elementy kultury i języka, zaczerpnęli nawet wpływy architektoniczne, w zasadzie czerpali pełnymi garściami, jednocześnie zachowując swój koloryt tak jak ten koloryt zachowywali Mazurzy, Warmiacy, Litwini i inne grupy etniczne na terenie Prus.

Szkoda tylko, że dzisiaj mówiąc o nich wolimy naiwnie żyć w wyobrażeniach ich świata rodem z „Cepelii” gdzie staroobrzędowcy chodzą w strojach z XVII wieku niczym Polacy w kontuszach, zamiast uświadomić sobie, że żaden „świat” nie był szczelnie zamknięty, odgrodzony kordonem, a sąsiedzi żyli nie tylko obok siebie, ale i razem ze sobą czerpiąc z siebie pełnymi garściami, a czas i miejsce zmieniło wiele z zapatrywań i światopoglądów.

Kiedy „Filiponi” w 1830 roku zapuszczali korzenie w ziemię pruską, nie wróżono im długiej tam egzystencji – a jednak przetrwali. Dodali kolorytu krainie która była ziemią obiecaną dla wielu uchodźców i prześladowanych przez wieki. Jak się okazało, dla nich też ziemia pruska stała się troskliwą przybraną matką.


Na podstawie:


Emilia Sukertowa-Biedrawina „Filiponi na ziemi mazurskiej”
Eugeniusz Iwaniec „Z dziejów staroobrzędowców na ziemiach polskich XVII- XX w.”
Andrzej Rykała „Staroobrzędowcy w Polsce”
Anna Zielińska „Staroobrzędowcy w Hamburgu. Studium złożonej tożsamości”
Iryda Grek-Pabisowa „ Staroobrzędowcy”
Iryda Grek-Pabisowa „Rosyjska gwara starowierców w województwach: olsztyńskim i białostockim”
Zoja Jaroszewicz-Pieresławcew, Alla Kamalova, Joanna Orzechowska, Helena Pociechina „Katalog zabytków piśmiennictwa staroobrzędowców zamieszkałych w Polsce”
Strona: Dziedzictwo językowe Rzeczypospolitej „Mazurskich Staroobrzędowców gwara”

1 komentarz:

  1. Prečítal som si knižku Nienackého Pán Tragacik a neviditelni (Pán Samochodzik i niewidzialni) a veľmi ma zaujala časť kde sa píše o Filuponoch. Tak som hľadal na internete a našiel som tento výborný článok veľmi podrobný a zaujímavý. Ďakujem a všetko dobre
    Hanuliak

    OdpowiedzUsuń