"Przed 1945 r. większość
terenów, dzisiaj znanych jako Warmia i Mazury, nie leżała w
granicach państwa polskiego. Istniało pogranicze „stykowe”, a
więc obszar, na którym żyły grupy wyraźnie odrębne etnicznie,
językowo i kulturowo. Po II wojnie światowej określenie
„pogranicze” w znaczeniu politycznym straciło tu sens, gdyż
inaczej została wytyczona granica państwowa. Przy jednoczesnym
wysiedleniu (bądź ucieczce) znacznej liczby dawnych mieszkańców,
gruntownemu przeobrażeniu uległa sytuacja geopolityczna w tej
części Europy. Wiosna 1945 r. to bez wątpienia początek zupełnie
nowego etapu w dziejach byłych Prus Wschodnich. Zmieniła się ich
przynależność państwowa, zmieniły się stosunki narodowościowe
i wyznaniowe, sytuacja polityczna i gospodarcza. I – jak zauważył
Robert Traba – trudno prowadzić rozważania o pograniczu, gdy nie
istnieje już jego „element centralny”, jakim była granica. Nie
ma jednak wątpliwości, że świadomość jej istnienia w
przeszłości nie zanikła od razu i na zawsze. Granica fizycznie
przestała istnieć, jednak w znaczeniu „kulturowo-mentalnym”
trwała nadal, i to przez długie lata.
Wspomniany wyżej badacz
wymienił trzy czynniki, mające najistotniejszy wpływ na kształt
egzystencji mieszkańców terenów pogranicza. Były to: akulturacja
(przez co rozumiał wzajemne oddziaływanie na siebie odmiennych
kultur), następnie powstawanie antagonizmów między poszczególnymi
grupami oraz kształtowanie pewnego modelu życia,
charakterystycznego właśnie dla obszaru pogranicza. Należy też
zaznaczyć, że dawniej (ale niejednokrotnie i dziś) egzystencja w
pasie przygranicznym, zazwyczaj ze względów ekonomicznych,
wyznaczała czynnik atrakcyjności takiego miejsca zamieszkania.
Natomiast w okresie bezpośrednio powojennym, gdy nie było już
granicy, wybór takiego miejsca osiedlenia wiązał się przede
wszystkim z ogromnym niebezpieczeństwem egzystencjalnym, choć
możliwość pozyskania atrakcyjnych dóbr najczęściej przesłaniała
te obawy. Na Warmii i Mazurach pogranicze polsko-niemieckie w
potocznym rozumieniu, przestało istnieć; zostało ono przesunięte
daleko na zachód. Powstało jednak realne pogranicze
polsko-radzieckie. Jego określona specyfika powodowała, że nie
zachodziły tu jakiekolwiek znane formy kontaktów, odnoszące się
do społeczności żyjących po obu stronach granicy. Zdecydowanie
granicę tę można było nazwać „martwą”, bo trudno uznać, że
ożywiały ją wymuszone, dalekie od spontaniczności, a przez to
sztuczne spotkania organizowane sporadycznie, zazwyczaj z okazji
świąt narodowych. Cz. Osękowski, pisząc o granicy
polsko-enerdowskiej do 1956 r., zauważył, że społeczności po obu
jej stronach żyły w tym okresie także w głębokiej izolacji. Bez
wahania należy uznać, że stan taki na granicy ze Związkiem
Radzieckim i potem z Rosją utrzymywał się znacznie dłużej i w
zasadzie trwa nadal. W wyniku działań wojennych i późniejszych
przesiedleń w zasadniczy sposób zmieniła się struktura
ludnościowa zarówno w pasie pogranicza, jak i na dalszych terenach.
Nowe społeczeństwo
zostało ukształtowane w przeważającej mierze przez przybyszy z
dawnych Kresów Wschodnich, przesiedleńców z Polski centralnej oraz
przez nielicznych, pozostałych tu mieszkańców przedwojennych
polskiego i niemieckiego pochodzenia. W pasie południowym pozostały
pewne zaszłości charakterystyczne dla pogranicza
polsko-niemieckiego sprzed II wojny światowej. Utrzymywały się
określone wzorce kulturowe, tworzyły się też nowe, będące
pochodną zderzenia kulturowego, uważanego za istotny skutek
zlikwidowanych właśnie granic. Siłę owemu zderzeniu nadawało
wiele czynników, odzwierciedlających stan grup ludności przybyłych
z różnych kierunków, o odmiennej świadomości i przynależności
narodowej, o zróżnicowanym poziomie kulturowo-cywilizacyjnym,
wyznających różną wiarę.
Przybyszy różniły też
przyczyny, z powodu których pojawili się w Okręgu Mazurskim – od
heroicznego zasiedlania ziem „prastarych” i „odzyskanych” po
chęć dorobienia się i zrekompensowania sobie strat materialnych
poniesionych w czasie wojny i okupacji. Większość jednak stanowili
ludzie, którzy najczęściej przez przypadek znaleźli się na tych
terenach i z różnych przyczyn tu pozostali. Nierzadko wzorce
kulturowe były wzajemnie przekazywane między poszczególnymi
grupami, choć odbywało się to z różnym nasileniem i w różnym
czasie. Ostatecznie następował złożony proces promieniowania i
krzyżowania się wpływów kulturowo-cywilizacyjnych, językowych,
gospodarczych, demograficznych, choć już nie politycznych. Na
terenie pogranicza, obok mieszkańców o wykrystalizowanej postawie,
pojawiły się grupy ludzi o zmiennej, nie do końca wykształconej
świadomości narodowej, wręcz nietraktujących więzi narodowych
jako szczególnie istotne. Jak dowodzi A. Sakson, był to naturalny
proces socjologiczny, niezależny od stopnia świadomości członków
poszczególnych grup. Sytuację na pograniczu kształtowała też w
jakimś stopniu charakterystyczna dla Okręgu Mazurskiego –
tymczasowość.
Do sierpnia 1945 r. nie
było ustalonej granicy północnej, nie było województwa, ale
tylko „okręg”, nawet przedwojenni mieszkańcy otrzymywali
prowizoryczne, tymczasowe zaświadczenia o przynależności
narodowej. Podobny charakter miały akty nadania nieruchomości.
Próby usystematyzowania czynników nadających kształt pograniczu
skłaniały zazwyczaj do mało optymistycznych wniosków. Pisano, że
codzienność na tych terenach formowała wymiana towarowa, nie
zawsze zresztą w pełni legalna i uczciwa. Natomiast drugim,
niesławnym znakiem wyróżniającym pogranicze stał się
powszechny, kryminogenny przemyt. Na tym tle w jaśniejszych barwach
jawiły się spostrzeżenia odnoszące się do zagadnień związanych
z kulturą pogranicza. Zasadne wydają się bowiem opinie, że
właśnie ta swoista różnorodność i wielobarwność żyjących tu
społeczności, niespotykana na terenach jednolitych cywilizacyjnie w
centrach państw, prowadząca do wzajemnego przenikania, wzmagała
rozkwit kulturowy obszarów pogranicza.
NOWA RZECZYWISTOŚĆ
„Dziś już żadne
kordony graniczne nie rozdzielają Mazurów spod Ełku, Szczytna,
Nidzicy i Działdowa, ani Warmiaków od Łyny i Pasłęka z braćmi
swymi od Mławy, Chorzel, Myszyńca i innych dawniejszych
miejscowości przygranicznych. Padła bariera pruska, która nie
dopuszczała do przyjacielskich stosunków sąsiedzkich ludności
polskiej z jednej i z drugiej strony granicy. Dziś lud ten łączy
się w odbudowie zniszczonych w czasie wojny wiosek i miast, wspólną
myślą i wspólnym czynem dążąc do tworzenia szczęśliwej i
spokojnej przyszłości”.
Tak pod koniec 1956 r.,
na fali popaździernikowej odnowy, pisał Teofil Ruczyński o
pozytywnych aspektach likwidacji podziałów granicznych na
południowych krańcach województwa olsztyńskiego, jakie stały się
możliwe po zakończeniu II wojny światowej.
Rzeczywistość jednak,
co nie było dla nikogo tajemnicą, przedstawiała obraz dużo
bardziej skomplikowany, zdecydowanie mniej korzystny. Już po
przejściu frontu, z południa żywiołowo zaczęła napływać
ludność dawnego polskiego pogranicza. Przybywając tu, myślano
przede wszystkim o zaborze mienia, a nie o osadnictwie. Próby
planowej kolonizacji Warmii i Mazur podjęto dopiero w pierwszej
połowie lipca 1945 r. Badacze procesów osadniczych, zachodzących
po 1945 r. wskazują przede wszystkim na nieprawidłowy proces
zasiedlania tego obszaru. W pierwszym okresie błędem było
osadzanie nowo przybyłych na ziemiach zdominowanych przez ludność
autochtoniczną, a nie na terenach północnych, wcześniej
zamieszkanych głównie przez Niemców. Osadnictwo skupiało się
głównie wzdłuż linii kolejowych oraz w pasie dawnej granicy
polsko-niemieckiej. Jednocześnie dane Państwowego Urzędu
Repatriacyjnego wskazywały, że przybysze z Polski centralnej
najchętniej osiedlali się w miastach województwa. W końcu 1945 r.
prawie połowa mieszkańców Okręgu Mazurskiego żyła w Olsztynie.
Unikano głębszej
penetracji osadniczej byłych Prus Wschodnich, a strategia osiedlania
się na południowych obrzeżach tej krainy miała szczególne
uzasadnienie. Nie bez racji uważano mianowicie, że w razie
niepowodzeń łatwiej będzie uciec stąd „do Polski właściwej”.
Tereny te wydawały się z wielu powodów atrakcyjne dla osadnictwa,
choć, niestety, zbyt często także dla osadnictwa tymczasowego,
umożliwiającego jedynie proceder pospolitego szabru. Pewną próbę
regulowania osadnictwa w pasie pogranicza stanowiły zarządzenia
pełnomocnika rządu RP na Okręg Mazurski jeszcze z jesieni 1945 r.,
określające kierunek, skąd oczekiwano osadników do poszczególnych
obszarów pogranicza. I tak, np. w powiecie suskim i w samym Suszu
mieli się prawo osiedlać przesiedleńcy z powiatu augustowskiego i
suwalskiego. Później powiat ten przewidywano też na miejsce
osiedlania ludności z województwa rzeszowskiego. Dopiero w marcu
1947 r. wojewoda olsztyński wydał zarządzenie o wstrzymaniu
osadnictwa w południowym pasie województwa, co było zgodne z
postulatami ludzi związanych z Instytutem Mazurskim. Jednak w
ówczesnej rzeczywistości, konsekwentne przestrzeganie zarządzeń
nawet władz wojewódzkich było zazwyczaj mało realne.
Wzmożone osadnictwo w
pasie południowym Warmii i Mazur, na pograniczu między dawnymi
Prusami Wschodnimi a „Polską właściwą”, prócz konfliktów,
generowało też ogromne ożywienie gospodarcze tych terenów,
zwłaszcza w pierwszych latach powojennych. Miejscowości leżące w
tym pasie wymieniano, oprócz Olsztyna, wśród tych wykazujących
największą aktywność gospodarczą, z licznie powstającymi
prywatnymi sklepami i warsztatami rzemieślniczymi. Dawne tereny
przygraniczne, po 1945 r. stanowiące obszar pogranicza w znaczeniu
socjologicznym, szybko stawały się obszarami chętnie penetrowanymi
przez przybyszy z południa. Zaczęły napływać masy ludności z
Mazowsza i Kurpiowszczyzny, z województwa bydgoskiego i
warszawskiego, ale byli też osadnicy z Małopolski, Kielecczyzny i
dawnych Kresów Wschodnich. Jak po latach wspominała Otylia Groth,
powszechnie „krążyły watahy szabrowników i najgorszego
autoramentu napływowego”. Podobne zdarzenia zachowała w pamięci
Wanda Pieniężna. Pisała, że w 1945 r. „na ziemie Warmii i Mazur
ruszyły m.in. elementy pozbawione dachu nad głową, obdarte i bose,
aby wziąć odwet na wrogu i zaopatrzyć się we wszystko, co
straciły. Zanim przybyłe władze zdołały się zorganizować, w
powiatach już kwitło w najlepsze samorzutne osadnictwo, ale i
szabrownictwo”. Konsekwencją niekontrolowanego napływu osadników
z terenów ościennych były mniej lub bardziej drastyczne konflikty.
SZABER
W jednym z doniesień
komórki osadniczej olsztyńskiego Państwowego Urzędu
Repatriacyjnego z grudnia 1945 r. jest wzmianka, że systematycznie
pogarszały się warunki osadnictwa w pasie dawnego pogranicza
polsko-niemieckiego. I choć dotyczyło to przede wszystkich obszarów
wiejskich, to jednocześnie miało też pośrednio istotny wpływ na
warunki życia osadników w miastach. Szaber, zajmowanie gospodarstw,
grabienie ich i opuszczanie, napady rabunkowe – administracja
centralna otrzymywała wiele raportów na temat skomplikowanej
sytuacji w pasie pogranicza. Wiedziano o rabunkach organizowanych
przez ludzi przybywających z Mazowsza, Białostocczyzny, z
Kurpiowszczyzny, z powiatów: makowieckiego, przasnyskiego,
ostrołęckiego, mławskiego, ciechanowskiego. Sytuacja była tu
szczególnie trudna, dochodziło do największych nadużyć, aktów
przemocy i przestępstw. Na terenach dalej położonych od dawnej
granicy z Polską, na Mazurach (rejon, np. Giżycka, Kętrzyna,
Ostródy), sytuacja wyglądała znacznie lepiej. Było tam
bezpieczniej, czego oczywistym powodem był fakt, że bardzo rzadko
docierali tam łupieżcy z południa.
Ludzie żyjący w pasie
dawnego pogranicza narażeni byli na stykanie się z żywiołowo
napływającymi pseudoosadnikami. Najbardziej niebezpiecznie było w
pierwszych miesiącach po zakończeniu wojny, których specyfikę
wyznaczała dwuwładza polsko-radziecka. Pierwsze spotkania w pasie
pogranicza miały miejsce jeszcze przed przybyciem przedstawicieli
polskiej administracji. Osadnictwo to zazwyczaj niewiele miało
wspólnego z zamiarem zamieszkania tu na stałe. Jako swoistą
sprawiedliwość dziejową traktowano okradanie napotkanych
gospodarstw z wszelkich dóbr materialnych. Grasowały tu liczne
bandy rabunkowo-przemytnicze. Zorganizowane grupy rozkradały na
równi puste, opuszczone domostwa, jak i te nadal zamieszkane przez
przedwojennych mieszkańców albo zajęte już przez polskich
osadników. Wytworzyła się atmosfera konkurencji, rywalizacji,
wywożono bowiem wszystko, co dało się wywieźć. Szaber na terenie
pasa pogranicza przybierał monstrualne rozmiary. Grabież dotyczyła
sprzętów domowych, mebli i urządzeń, ocalałego inwentarza
żywego. Wywożono odzież, obuwie, pościel i bieliznę osobistą.
Rozkradano sprzęt i maszyny rolnicze, ale także drewno, którego
brakowało na południu. Po rozkradzeniu dobytku ruchomego,
demontowano niemal całe domy i zabudowania gospodarcze, zdejmowano
dachówki, wywożono okna, drzwi, piece, podłogi. Błyskawiczny
demontaż prowadził do tego, że przestawały istnieć całe wsie.
O sytuacji wiedziano w
stolicy, a tym bardziej znały ją władze lokalne. Wiedzieli o tym
starostowie i burmistrzowie, doskonale orientowali się Rosjanie
stacjonujący w terenie. Mimo to, np. w powiecie szczycieńskim czy
suskim, był to proceder tak rozwinięty, że nikt nie był w stanie
nad nim zapanować. Waśnie w pasie pogranicza wybuchały nie tylko
na tle kontaktów z pojedynczymi nieuczciwymi osadnikami z Mazowsza
czy nawet z ich zorganizowanymi grupami. Nie bez winy bywali też
polscy milicjanci i urzędnicy administracji, dysponujący
zezwoleniami na wywóz wartościowych przedmiotów. W specyficznych
warunkach powojennych często zdarzało się, że z przemytnikami
współpracowali nieuczciwi wójtowie i sołtysi. Ówczesny starosta
szczycieński Walter Późny twierdził wręcz, że np. burmistrz
Przasnysza przysyłał zorganizowane bandy szabrowników. Bezkarnie
wszelkie dobra wywozili stąd żołnierze radzieccy, często
dopuszczając się przy tym aktów przemocy. Tu także, podobnie jak
w głębi Warmii i Mazur, zmuszano napotkaną ludność do darmowej
pracy na rzecz Armii Czerwonej. Niezwykle skomplikowana sytuacja
ludnościowa i związana z bezpieczeństwem w pasie pogranicza
wymagała nadzoru i ochrony ze strony funkcjonariuszy doskonale
przeszkolonych i obeznanych ze specyfiką tych terenów. Tak jednak
nie było. Na tę kwestię zwracał uwagę minister Ziem Odzyskanych
Władysław Gomułka. Twierdził, że przyczyn nieporozumień,
konfliktów, nieszczęść i tragedii, odnotowywanych w obszarze
pogranicza, upatrywać trzeba w obsadzie personalnej komend milicji
położonych w południowym pasie Okręgu Mazurskiego. Zbyt często
byli to ludzie przypadkowi, o niskich morale.
Rzadko udawało się
udowodnić współdziałanie miejscowych przedstawicieli
administracji z szabrownikami „zza miedzy”, często będących
członkami ich rodzin, albo znajomymi. Na przykład w Suszu aż 48%
funkcjonariuszy milicji i organów bezpieczeństwa pochodziło z
sąsiednich powiatów województwa warszawskiego, a więc z terenów,
skąd przybywało najwięcej szabrowników (dane z października 1946
r.). Walter Późny wielokrotnie prosił starostów z Przasnysza,
Pułtuska, Makowa Mazowieckiego i Mławy, by na razie nie przysyłali
do powiatu szczycieńskiego zorganizowanych grup osadników. Nie był
jednak w stanie zapobiec przyjazdom indywidualnym. Głośno mówił o
tym także Jan Lippert, powojenny przewodniczący Prezydium
Powiatowej Rady Narodowej w Szczytnie. Twierdził, że źródłem
wszelkich nieszczęść w pasie pogranicznym było sąsiedztwo z
powiatami makowskim, ostrołęckim i przasnyskim, jak dodawał –
„już przed pierwszą wojną światową uchodzących za
wylęgarnię przemytnictwa i koniokradztwa”.
Zachowane relacje z
powiatu suskiego i szczycieńskiego wskazują, że niektórzy
szabrownicy celowo osiedlali się na stałe w pasie pogranicza na
terenie tych powiatów. Urządzenie się tu było intratnym źródłem
dochodu. Organizowano szajki przemytnicze, zajmujące się
rozkradaniem dóbr i przewożeniem ich do Polski centralnej, na
miejscu powstawały punkty przerzutowe, w których gromadzono
najatrakcyjniejsze dobra. Bossowie
procederu przemytniczego szybko stawali się najbogatszymi
gospodarzami, którzy z czasem zdobywali w obrębie lokalnej
społeczności wysoką pozycję społeczno-polityczną.
Podczas posiedzeń rad
narodowych, działających w pasie pogranicza, nieraz zastanawiano
się nad sposobem uniemożliwienia napływu na te tereny szabrowników
i utrudnieniem im wywozu dóbr. Na przykład w Suszu debatowano, co
zrobić z tymi mieszkańcami, którzy nigdzie nie pracowali, a
dochody – jak wszystkim było wiadomo – czerpali przede wszystkim
z nielegalnych procederów, głównie z grabieży i handlu towarami
stąd pochodzącymi. Choć w początkowym okresie powojennym
zazwyczaj nie udawało się zapewnić stuprocentowego bezpieczeństwa
w pasie pogranicza, to jednak czyniono w tym kierunku jakieś
starania. Właśnie w posterunkach milicyjnych położonych w tym
pasie zatrudniano najwięcej funkcjonariuszy MO. Na koniec lipca 1945
r. w Komendzie Powiatowej MO w Suszu zatrudnionych było stu
czterdziestu funkcjonariuszy, którzy dysponowali dwudziestoma kbk.
Tak wielu, poza Olsztynem, nie zatrudniano w tym czasie nigdzie! W
drugiej połowie 1945 r. Susz, ale i cały powiat, przodował w
statystykach pod względem liczby powstających posterunków milicji.
Miały one w tym czasie pełną obsadę personalną (podobnie było
tylko w powiecie olsztyńskim i giżyckim). By skutecznie i
ostatecznie zlikwidować ogniska oporu (przez co rozumiano zarówno
bandy pospolitych szabrowników, jak i oddziały partyzanckie,
działające przeciwko władzy ludowej), działające w pasie od
południa okalającym województwo, wiosną 1946 r. zdecydowano
podzielić ten obszar na trzy części, do których skierowano
wzmocnione siły wojskowe. Wschodnia strefa obejmowała rejon Pisza,
południowa Szczytno i okolice, a zachodnia strefa obejmowała powiat
suski. W grudniu 1947 r., na mocy rozkazu Wojewódzkiego Komitetu
Bezpieczeństwa, w powiatach szczególnie zagrożonych działalnością
grup zbrojnych, powołano powiatowe komitety bezpieczeństwa.
Dodatkowo w tym okresie, jak uzasadniano – w celu ostatecznego
rozbicia resztek zbrojnego podziemia, powołano dziesięć
dwudziesto-trzydziestoosobowych grup operacyjnych, składających się
z wojskowych, dowodzonych jednak przez wytypowanych pracowników
Urzędu Bezpieczeństwa. Oddziały takie przydzielano przede
wszystkim do powiatów na pograniczu.
STARE PROBLEMY
Jak wskazał Zbigniew
Kudrzycki, badający powojenną sytuację w pasie dawnego pogranicza,
od początku koegzystencja Mazurów i przybyszy, zwłaszcza tych
pochodzących z Kurpiowszczyzny, daleka była od poprawności.
Antagonizmy, mające dawny rodowód, po zakończeniu wojny jeszcze
bardziej się pogłębiły. Podłoże wielu konfliktów kształtowała
i potęgowała nieodparta chęć jak najszybszego wzbogacenia się
przybyłych kosztem ludzi dotąd tu mieszkających. Nie mniejsze
znaczenie miała też chęć błyskawicznego podniesienia swego
prestiżu społecznego. Szczególnie tragiczne zdarzenia na tym tle
miały miejsce na terenie powiatów: szczycieńskiego, piskiego,
nidzickiego i ostródzkiego. Problemem charakterystycznym dla
pogranicza stała się kwestia przejmowania najatrakcyjniejszych
gospodarstw. Po wojnie wielu jechało do znanych sobie z okresu
międzywojennego zagród i zajmowało je, niekiedy siłą wyrzucając
właścicieli, nie respektując ich prawa do własności. Bywało, że
zajmowano domostwa tymczasowo puste. Potem, po powrocie prawowitych
gospodarzy z wojennej tułaczki, nowo osiedleni nie chcieli już ich
opuszczać. Długo jeszcze tzw. gospodarstwa sporne stanowiły
czynnik dezintegracji w pasie pogranicza. Przybyszy z południa
drażniła inność mazurskiego świata, stanowiąca kolejne źródło
konfliktów. Przed wojną byli tylko jego obserwatorami. Po jej
zakończeniu odważnie i wyzywająco występowali przeciwko niej.
„Ostoją
mazurskości” – jak wykazywał Andrzej Sakson – były
trwające przez wieki w podobnej formie społeczności wiejskie,
niezależnie od języka, jakim władały, utrzymujące ze sobą
bardzo bliskie, sąsiedzko-rodzinne związki. Grupy te starały
się w jakiś sposób izolować od świata zewnętrznego, m.in.
dzięki zaawansowanej samowystarczalności. Choć Mazurzy świadomie
bądź nieświadomie przejmowali od niemieckiego sąsiedztwa pewne
wzorce dotyczące życia czy gospodarowania, to jednak ciągle
stanowili odrębną, niezależną grupę, wyróżniającą się w
niemieckim otoczeniu. Związki te po wojnie zostały zachwiane albo i
zniszczone. Kres wojny oznaczał dla Mazurów także koniec pewnej
prosperity gospodarczej.
Większość przybyszy z
terenów sąsiednich, z okolic Przasnysza, Mławy, Makowa, Kolna czy
Myszyńca, była ludźmi prostymi, często wręcz prymitywnymi,
nieorientującymi się w specyfice narodowościowej ludności żyjącej
na pograniczu, ale i niebędącymi w stanie pojąć spotykanych tu
zawiłości narodowościowych. Upraszczając – Mazurzy dla
większości osadników indywidualnych, ale i przedstawicieli
polskiej administracji byli po prostu „Niemcami”, których
powszechnie potępiano, na co istniało, z wiadomych względów,
przyzwolenie społeczne. Oni sami zaś – jak pisał Andrzej Sakson
– „czuli się nade wszystko związani z rodzinną miejscowością
i krajobrazem, z własnym domem i warsztatem pracy”. Początkowo
akceptowali tę „nową Polskę” z przekonaniem, że w ich życiu
nic się nie zmieni. Konflikty rodziły się także w sferze
mentalnej. „Słabe wyrobienie społeczne i polityczne”, ubogość
materialna i fanatyzm religijny, połączony z nietolerancją i
szowinizmem, powodowały, że stojący na wyższym poziomie
cywilizacyjnym, protestanccy, „kaleczący” język polski Mazurzy
stawali się oczywistym celem zemsty dla przybyszy z południa. Po
cichu Mazurów podziwiano, zazdroszczono im nawet poziomu, jaki
osiągnęli, na zewnątrz jednak okazywano zupełnie inne uczucia.
Nie darzono ich sympatią, pogardzano nimi, wielu wyrażało wobec
nich wrogość. Często dochodziło do sytuacji, gdy do dawnych swych
pracodawców – Mazurów, przybywali ich dawni pracownicy –
biedota zza kordonu. Przybywali jednak nie jak dotychczas – jako
pracownicy sezonowi czy przymusowi, lecz jako ludzie wolni,
reprezentujący „naród zwycięzców”. Na długie lata „Kurp
stał się w świadomości Mazurów synonimem brutalności i
prymitywizmu”. Choć pracując tu przed wojną zazwyczaj nie mogli
narzekać, to teraz, po jej zakończeniu, wsparci siłami milicji,
traktowali tutejszych mieszkańców niemalże jak sprawców wybuchu
wojny, ale i wszelkich nie szczęść, jakie nękały ich w
przeszłości. Mszczono się „za wojnę”, za zbrodnie
hitlerowskie, ale i za swoją niską pozycję społeczną, za ciężki
los, czasem wynikający ze zwykłej nieudolności życiowej.
Specyficzny problem pogranicza powstał na Działdowszczyźnie.
Terenu tego, jako należącego do państwa polskiego przed wojną ,
nie objęto ustawodawstwem dotyczącym Ziem Odzyskanych.
Mieszkających tu Mazurów, którym w czasie wojny przyznano
obywatelstwo niemieckie, po jej zakończeniu potraktowano na równi z
Niemcami, stracili więc wszelkie prawa własności. Co więcej, na
mocy postanowienia tamtejszej rady narodowej zobowiązani zostali do
pracy przymusowej. Taka sytuacja skłoniła wielu z nich do
potajemnej, pod osłoną nocy, przeprowadzki na tereny „właściwych”
Mazur, zazwyczaj do pobliskiego powiatu nidzickiego lub
szczycieńskiego. Osobne zagadnienie stanowiło stereotypowe
postrzeganie przedstawicieli społeczności żyjących kiedyś po
dwóch stronach granicy, a potem w jednym państwie, ujawniające się
w podziale: Polak – katolik, Niemiec – ewangelik.
Konflikty na pograniczu,
dotyczące kwestii wyznaniowych, stanowiących element specyfiki
mazurskiej, której wielu przybyszy nie chciało zaakceptować,
przebiegały także na płaszczyźnie wyznań ewangelickich,
zwłaszcza między Kościołem ewangelicko-augsburskim a
metodystycznym i baptystycznym. Ich „dopełnieniem” były
konflikty pomiędzy protestantami a katolikami. Zwłaszcza w
pierwszym okresie dochodziło do zamykania się i izolacji
poszczególnych grup, co łączyło się z konserwacją uprzedzeń i
powstawaniem negatywnego, szablonowego postrzegania sąsiadów.
Utrwalaniu stereotypów narodowościowych sprzyjało też zjawisko,
polegające na tym, iż w pierwszych latach powojennych bardzo często
na ulicy po wyglądzie i zachowaniu można było rozpoznać, kto skąd
pochodzi. Uprzedzenia wobec osiedlających się grup przejawiały się
także w uznawanych za uwłaczające określeniach typu: „autochton”,
„repatriant”, „kresowiak”, „centralak”, „osadnik”,
czy bardziej obraźliwych, jak: „Szwab”, „Luterak”, „Bose
Antki”, „Złodzieje”, „Ruskie”, „Zabugole”. Zazwyczaj
szablonowe myślenie było niwelowane dopiero po latach przez nowe
pokolenia....".
źródło:
Tomkiewicz,
Ryszard „Pogranicze po 1945 roku – nowa rzeczywistość, stare
problemy” Komunikaty Mazursko-Warmińskie, 2006, nr 4(254) POJĘCIE
„POGRANICZA”
całość
dostępna tutaj:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz