czwartek, 9 maja 2019

O osadnikach i autochtonach, o dawnej granicy i nowej rzeczywistości.



"Przed 1945 r. większość terenów, dzisiaj znanych jako Warmia i Mazury, nie leżała w granicach państwa polskiego. Istniało pogranicze „stykowe”, a więc obszar, na którym żyły grupy wyraźnie odrębne etnicznie, językowo i kulturowo. Po II wojnie światowej określenie „pogranicze” w znaczeniu politycznym straciło tu sens, gdyż inaczej została wytyczona granica państwowa. Przy jednoczesnym wysiedleniu (bądź ucieczce) znacznej liczby dawnych mieszkańców, gruntownemu przeobrażeniu uległa sytuacja geopolityczna w tej części Europy. Wiosna 1945 r. to bez wątpienia początek zupełnie nowego etapu w dziejach byłych Prus Wschodnich. Zmieniła się ich przynależność państwowa, zmieniły się stosunki narodowościowe i wyznaniowe, sytuacja polityczna i gospodarcza. I – jak zauważył Robert Traba – trudno prowadzić rozważania o pograniczu, gdy nie istnieje już jego „element centralny”, jakim była granica. Nie ma jednak wątpliwości, że świadomość jej istnienia w przeszłości nie zanikła od razu i na zawsze. Granica fizycznie przestała istnieć, jednak w znaczeniu „kulturowo-mentalnym” trwała nadal, i to przez długie lata.

Wspomniany wyżej badacz wymienił trzy czynniki, mające najistotniejszy wpływ na kształt egzystencji mieszkańców terenów pogranicza. Były to: akulturacja (przez co rozumiał wzajemne oddziaływanie na siebie odmiennych kultur), następnie powstawanie antagonizmów między poszczególnymi grupami oraz kształtowanie pewnego modelu życia, charakterystycznego właśnie dla obszaru pogranicza. Należy też zaznaczyć, że dawniej (ale niejednokrotnie i dziś) egzystencja w pasie przygranicznym, zazwyczaj ze względów ekonomicznych, wyznaczała czynnik atrakcyjności takiego miejsca zamieszkania. Natomiast w okresie bezpośrednio powojennym, gdy nie było już granicy, wybór takiego miejsca osiedlenia wiązał się przede wszystkim z ogromnym niebezpieczeństwem egzystencjalnym, choć możliwość pozyskania atrakcyjnych dóbr najczęściej przesłaniała te obawy. Na Warmii i Mazurach pogranicze polsko-niemieckie w potocznym rozumieniu, przestało istnieć; zostało ono przesunięte daleko na zachód. Powstało jednak realne pogranicze polsko-radzieckie. Jego określona specyfika powodowała, że nie zachodziły tu jakiekolwiek znane formy kontaktów, odnoszące się do społeczności żyjących po obu stronach granicy. Zdecydowanie granicę tę można było nazwać „martwą”, bo trudno uznać, że ożywiały ją wymuszone, dalekie od spontaniczności, a przez to sztuczne spotkania organizowane sporadycznie, zazwyczaj z okazji świąt narodowych. Cz. Osękowski, pisząc o granicy polsko-enerdowskiej do 1956 r., zauważył, że społeczności po obu jej stronach żyły w tym okresie także w głębokiej izolacji. Bez wahania należy uznać, że stan taki na granicy ze Związkiem Radzieckim i potem z Rosją utrzymywał się znacznie dłużej i w zasadzie trwa nadal. W wyniku działań wojennych i późniejszych przesiedleń w zasadniczy sposób zmieniła się struktura ludnościowa zarówno w pasie pogranicza, jak i na dalszych terenach.

Nowe społeczeństwo zostało ukształtowane w przeważającej mierze przez przybyszy z dawnych Kresów Wschodnich, przesiedleńców z Polski centralnej oraz przez nielicznych, pozostałych tu mieszkańców przedwojennych polskiego i niemieckiego pochodzenia. W pasie południowym pozostały pewne zaszłości charakterystyczne dla pogranicza polsko-niemieckiego sprzed II wojny światowej. Utrzymywały się określone wzorce kulturowe, tworzyły się też nowe, będące pochodną zderzenia kulturowego, uważanego za istotny skutek zlikwidowanych właśnie granic. Siłę owemu zderzeniu nadawało wiele czynników, odzwierciedlających stan grup ludności przybyłych z różnych kierunków, o odmiennej świadomości i przynależności narodowej, o zróżnicowanym poziomie kulturowo-cywilizacyjnym, wyznających różną wiarę.

Przybyszy różniły też przyczyny, z powodu których pojawili się w Okręgu Mazurskim – od heroicznego zasiedlania ziem „prastarych” i „odzyskanych” po chęć dorobienia się i zrekompensowania sobie strat materialnych poniesionych w czasie wojny i okupacji. Większość jednak stanowili ludzie, którzy najczęściej przez przypadek znaleźli się na tych terenach i z różnych przyczyn tu pozostali. Nierzadko wzorce kulturowe były wzajemnie przekazywane między poszczególnymi grupami, choć odbywało się to z różnym nasileniem i w różnym czasie. Ostatecznie następował złożony proces promieniowania i krzyżowania się wpływów kulturowo-cywilizacyjnych, językowych, gospodarczych, demograficznych, choć już nie politycznych. Na terenie pogranicza, obok mieszkańców o wykrystalizowanej postawie, pojawiły się grupy ludzi o zmiennej, nie do końca wykształconej świadomości narodowej, wręcz nietraktujących więzi narodowych jako szczególnie istotne. Jak dowodzi A. Sakson, był to naturalny proces socjologiczny, niezależny od stopnia świadomości członków poszczególnych grup. Sytuację na pograniczu kształtowała też w jakimś stopniu charakterystyczna dla Okręgu Mazurskiego – tymczasowość.

Do sierpnia 1945 r. nie było ustalonej granicy północnej, nie było województwa, ale tylko „okręg”, nawet przedwojenni mieszkańcy otrzymywali prowizoryczne, tymczasowe zaświadczenia o przynależności narodowej. Podobny charakter miały akty nadania nieruchomości. Próby usystematyzowania czynników nadających kształt pograniczu skłaniały zazwyczaj do mało optymistycznych wniosków. Pisano, że codzienność na tych terenach formowała wymiana towarowa, nie zawsze zresztą w pełni legalna i uczciwa. Natomiast drugim, niesławnym znakiem wyróżniającym pogranicze stał się powszechny, kryminogenny przemyt. Na tym tle w jaśniejszych barwach jawiły się spostrzeżenia odnoszące się do zagadnień związanych z kulturą pogranicza. Zasadne wydają się bowiem opinie, że właśnie ta swoista różnorodność i wielobarwność żyjących tu społeczności, niespotykana na terenach jednolitych cywilizacyjnie w centrach państw, prowadząca do wzajemnego przenikania, wzmagała rozkwit kulturowy obszarów pogranicza.


NOWA RZECZYWISTOŚĆ

Dziś już żadne kordony graniczne nie rozdzielają Mazurów spod Ełku, Szczytna, Nidzicy i Działdowa, ani Warmiaków od Łyny i Pasłęka z braćmi swymi od Mławy, Chorzel, Myszyńca i innych dawniejszych miejscowości przygranicznych. Padła bariera pruska, która nie dopuszczała do przyjacielskich stosunków sąsiedzkich ludności polskiej z jednej i z drugiej strony granicy. Dziś lud ten łączy się w odbudowie zniszczonych w czasie wojny wiosek i miast, wspólną myślą i wspólnym czynem dążąc do tworzenia szczęśliwej i spokojnej przyszłości”.

Tak pod koniec 1956 r., na fali popaździernikowej odnowy, pisał Teofil Ruczyński o pozytywnych aspektach likwidacji podziałów granicznych na południowych krańcach województwa olsztyńskiego, jakie stały się możliwe po zakończeniu II wojny światowej.

Rzeczywistość jednak, co nie było dla nikogo tajemnicą, przedstawiała obraz dużo bardziej skomplikowany, zdecydowanie mniej korzystny. Już po przejściu frontu, z południa żywiołowo zaczęła napływać ludność dawnego polskiego pogranicza. Przybywając tu, myślano przede wszystkim o zaborze mienia, a nie o osadnictwie. Próby planowej kolonizacji Warmii i Mazur podjęto dopiero w pierwszej połowie lipca 1945 r. Badacze procesów osadniczych, zachodzących po 1945 r. wskazują przede wszystkim na nieprawidłowy proces zasiedlania tego obszaru. W pierwszym okresie błędem było osadzanie nowo przybyłych na ziemiach zdominowanych przez ludność autochtoniczną, a nie na terenach północnych, wcześniej zamieszkanych głównie przez Niemców. Osadnictwo skupiało się głównie wzdłuż linii kolejowych oraz w pasie dawnej granicy polsko-niemieckiej. Jednocześnie dane Państwowego Urzędu Repatriacyjnego wskazywały, że przybysze z Polski centralnej najchętniej osiedlali się w miastach województwa. W końcu 1945 r. prawie połowa mieszkańców Okręgu Mazurskiego żyła w Olsztynie.

Unikano głębszej penetracji osadniczej byłych Prus Wschodnich, a strategia osiedlania się na południowych obrzeżach tej krainy miała szczególne uzasadnienie. Nie bez racji uważano mianowicie, że w razie niepowodzeń łatwiej będzie uciec stąd „do Polski właściwej”. Tereny te wydawały się z wielu powodów atrakcyjne dla osadnictwa, choć, niestety, zbyt często także dla osadnictwa tymczasowego, umożliwiającego jedynie proceder pospolitego szabru. Pewną próbę regulowania osadnictwa w pasie pogranicza stanowiły zarządzenia pełnomocnika rządu RP na Okręg Mazurski jeszcze z jesieni 1945 r., określające kierunek, skąd oczekiwano osadników do poszczególnych obszarów pogranicza. I tak, np. w powiecie suskim i w samym Suszu mieli się prawo osiedlać przesiedleńcy z powiatu augustowskiego i suwalskiego. Później powiat ten przewidywano też na miejsce osiedlania ludności z województwa rzeszowskiego. Dopiero w marcu 1947 r. wojewoda olsztyński wydał zarządzenie o wstrzymaniu osadnictwa w południowym pasie województwa, co było zgodne z postulatami ludzi związanych z Instytutem Mazurskim. Jednak w ówczesnej rzeczywistości, konsekwentne przestrzeganie zarządzeń nawet władz wojewódzkich było zazwyczaj mało realne.

Wzmożone osadnictwo w pasie południowym Warmii i Mazur, na pograniczu między dawnymi Prusami Wschodnimi a „Polską właściwą”, prócz konfliktów, generowało też ogromne ożywienie gospodarcze tych terenów, zwłaszcza w pierwszych latach powojennych. Miejscowości leżące w tym pasie wymieniano, oprócz Olsztyna, wśród tych wykazujących największą aktywność gospodarczą, z licznie powstającymi prywatnymi sklepami i warsztatami rzemieślniczymi. Dawne tereny przygraniczne, po 1945 r. stanowiące obszar pogranicza w znaczeniu socjologicznym, szybko stawały się obszarami chętnie penetrowanymi przez przybyszy z południa. Zaczęły napływać masy ludności z Mazowsza i Kurpiowszczyzny, z województwa bydgoskiego i warszawskiego, ale byli też osadnicy z Małopolski, Kielecczyzny i dawnych Kresów Wschodnich. Jak po latach wspominała Otylia Groth, powszechnie „krążyły watahy szabrowników i najgorszego autoramentu napływowego”. Podobne zdarzenia zachowała w pamięci Wanda Pieniężna. Pisała, że w 1945 r. „na ziemie Warmii i Mazur ruszyły m.in. elementy pozbawione dachu nad głową, obdarte i bose, aby wziąć odwet na wrogu i zaopatrzyć się we wszystko, co straciły. Zanim przybyłe władze zdołały się zorganizować, w powiatach już kwitło w najlepsze samorzutne osadnictwo, ale i szabrownictwo”. Konsekwencją niekontrolowanego napływu osadników z terenów ościennych były mniej lub bardziej drastyczne konflikty.


SZABER

W jednym z doniesień komórki osadniczej olsztyńskiego Państwowego Urzędu Repatriacyjnego z grudnia 1945 r. jest wzmianka, że systematycznie pogarszały się warunki osadnictwa w pasie dawnego pogranicza polsko-niemieckiego. I choć dotyczyło to przede wszystkich obszarów wiejskich, to jednocześnie miało też pośrednio istotny wpływ na warunki życia osadników w miastach. Szaber, zajmowanie gospodarstw, grabienie ich i opuszczanie, napady rabunkowe – administracja centralna otrzymywała wiele raportów na temat skomplikowanej sytuacji w pasie pogranicza. Wiedziano o rabunkach organizowanych przez ludzi przybywających z Mazowsza, Białostocczyzny, z Kurpiowszczyzny, z powiatów: makowieckiego, przasnyskiego, ostrołęckiego, mławskiego, ciechanowskiego. Sytuacja była tu szczególnie trudna, dochodziło do największych nadużyć, aktów przemocy i przestępstw. Na terenach dalej położonych od dawnej granicy z Polską, na Mazurach (rejon, np. Giżycka, Kętrzyna, Ostródy), sytuacja wyglądała znacznie lepiej. Było tam bezpieczniej, czego oczywistym powodem był fakt, że bardzo rzadko docierali tam łupieżcy z południa.

Ludzie żyjący w pasie dawnego pogranicza narażeni byli na stykanie się z żywiołowo napływającymi pseudoosadnikami. Najbardziej niebezpiecznie było w pierwszych miesiącach po zakończeniu wojny, których specyfikę wyznaczała dwuwładza polsko-radziecka. Pierwsze spotkania w pasie pogranicza miały miejsce jeszcze przed przybyciem przedstawicieli polskiej administracji. Osadnictwo to zazwyczaj niewiele miało wspólnego z zamiarem zamieszkania tu na stałe. Jako swoistą sprawiedliwość dziejową traktowano okradanie napotkanych gospodarstw z wszelkich dóbr materialnych. Grasowały tu liczne bandy rabunkowo-przemytnicze. Zorganizowane grupy rozkradały na równi puste, opuszczone domostwa, jak i te nadal zamieszkane przez przedwojennych mieszkańców albo zajęte już przez polskich osadników. Wytworzyła się atmosfera konkurencji, rywalizacji, wywożono bowiem wszystko, co dało się wywieźć. Szaber na terenie pasa pogranicza przybierał monstrualne rozmiary. Grabież dotyczyła sprzętów domowych, mebli i urządzeń, ocalałego inwentarza żywego. Wywożono odzież, obuwie, pościel i bieliznę osobistą. Rozkradano sprzęt i maszyny rolnicze, ale także drewno, którego brakowało na południu. Po rozkradzeniu dobytku ruchomego, demontowano niemal całe domy i zabudowania gospodarcze, zdejmowano dachówki, wywożono okna, drzwi, piece, podłogi. Błyskawiczny demontaż prowadził do tego, że przestawały istnieć całe wsie.

O sytuacji wiedziano w stolicy, a tym bardziej znały ją władze lokalne. Wiedzieli o tym starostowie i burmistrzowie, doskonale orientowali się Rosjanie stacjonujący w terenie. Mimo to, np. w powiecie szczycieńskim czy suskim, był to proceder tak rozwinięty, że nikt nie był w stanie nad nim zapanować. Waśnie w pasie pogranicza wybuchały nie tylko na tle kontaktów z pojedynczymi nieuczciwymi osadnikami z Mazowsza czy nawet z ich zorganizowanymi grupami. Nie bez winy bywali też polscy milicjanci i urzędnicy administracji, dysponujący zezwoleniami na wywóz wartościowych przedmiotów. W specyficznych warunkach powojennych często zdarzało się, że z przemytnikami współpracowali nieuczciwi wójtowie i sołtysi. Ówczesny starosta szczycieński Walter Późny twierdził wręcz, że np. burmistrz Przasnysza przysyłał zorganizowane bandy szabrowników. Bezkarnie wszelkie dobra wywozili stąd żołnierze radzieccy, często dopuszczając się przy tym aktów przemocy. Tu także, podobnie jak w głębi Warmii i Mazur, zmuszano napotkaną ludność do darmowej pracy na rzecz Armii Czerwonej. Niezwykle skomplikowana sytuacja ludnościowa i związana z bezpieczeństwem w pasie pogranicza wymagała nadzoru i ochrony ze strony funkcjonariuszy doskonale przeszkolonych i obeznanych ze specyfiką tych terenów. Tak jednak nie było. Na tę kwestię zwracał uwagę minister Ziem Odzyskanych Władysław Gomułka. Twierdził, że przyczyn nieporozumień, konfliktów, nieszczęść i tragedii, odnotowywanych w obszarze pogranicza, upatrywać trzeba w obsadzie personalnej komend milicji położonych w południowym pasie Okręgu Mazurskiego. Zbyt często byli to ludzie przypadkowi, o niskich morale.

Rzadko udawało się udowodnić współdziałanie miejscowych przedstawicieli administracji z szabrownikami „zza miedzy”, często będących członkami ich rodzin, albo znajomymi. Na przykład w Suszu aż 48% funkcjonariuszy milicji i organów bezpieczeństwa pochodziło z sąsiednich powiatów województwa warszawskiego, a więc z terenów, skąd przybywało najwięcej szabrowników (dane z października 1946 r.). Walter Późny wielokrotnie prosił starostów z Przasnysza, Pułtuska, Makowa Mazowieckiego i Mławy, by na razie nie przysyłali do powiatu szczycieńskiego zorganizowanych grup osadników. Nie był jednak w stanie zapobiec przyjazdom indywidualnym. Głośno mówił o tym także Jan Lippert, powojenny przewodniczący Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Szczytnie. Twierdził, że źródłem wszelkich nieszczęść w pasie pogranicznym było sąsiedztwo z powiatami makowskim, ostrołęckim i przasnyskim, jak dodawał – „już przed pierwszą wojną światową uchodzących za wylęgarnię przemytnictwa i koniokradztwa”.

Zachowane relacje z powiatu suskiego i szczycieńskiego wskazują, że niektórzy szabrownicy celowo osiedlali się na stałe w pasie pogranicza na terenie tych powiatów. Urządzenie się tu było intratnym źródłem dochodu. Organizowano szajki przemytnicze, zajmujące się rozkradaniem dóbr i przewożeniem ich do Polski centralnej, na miejscu powstawały punkty przerzutowe, w których gromadzono najatrakcyjniejsze dobra. Bossowie procederu przemytniczego szybko stawali się najbogatszymi gospodarzami, którzy z czasem zdobywali w obrębie lokalnej społeczności wysoką pozycję społeczno-polityczną.

Podczas posiedzeń rad narodowych, działających w pasie pogranicza, nieraz zastanawiano się nad sposobem uniemożliwienia napływu na te tereny szabrowników i utrudnieniem im wywozu dóbr. Na przykład w Suszu debatowano, co zrobić z tymi mieszkańcami, którzy nigdzie nie pracowali, a dochody – jak wszystkim było wiadomo – czerpali przede wszystkim z nielegalnych procederów, głównie z grabieży i handlu towarami stąd pochodzącymi. Choć w początkowym okresie powojennym zazwyczaj nie udawało się zapewnić stuprocentowego bezpieczeństwa w pasie pogranicza, to jednak czyniono w tym kierunku jakieś starania. Właśnie w posterunkach milicyjnych położonych w tym pasie zatrudniano najwięcej funkcjonariuszy MO. Na koniec lipca 1945 r. w Komendzie Powiatowej MO w Suszu zatrudnionych było stu czterdziestu funkcjonariuszy, którzy dysponowali dwudziestoma kbk. Tak wielu, poza Olsztynem, nie zatrudniano w tym czasie nigdzie! W drugiej połowie 1945 r. Susz, ale i cały powiat, przodował w statystykach pod względem liczby powstających posterunków milicji. Miały one w tym czasie pełną obsadę personalną (podobnie było tylko w powiecie olsztyńskim i giżyckim). By skutecznie i ostatecznie zlikwidować ogniska oporu (przez co rozumiano zarówno bandy pospolitych szabrowników, jak i oddziały partyzanckie, działające przeciwko władzy ludowej), działające w pasie od południa okalającym województwo, wiosną 1946 r. zdecydowano podzielić ten obszar na trzy części, do których skierowano wzmocnione siły wojskowe. Wschodnia strefa obejmowała rejon Pisza, południowa Szczytno i okolice, a zachodnia strefa obejmowała powiat suski. W grudniu 1947 r., na mocy rozkazu Wojewódzkiego Komitetu Bezpieczeństwa, w powiatach szczególnie zagrożonych działalnością grup zbrojnych, powołano powiatowe komitety bezpieczeństwa. Dodatkowo w tym okresie, jak uzasadniano – w celu ostatecznego rozbicia resztek zbrojnego podziemia, powołano dziesięć dwudziesto-trzydziestoosobowych grup operacyjnych, składających się z wojskowych, dowodzonych jednak przez wytypowanych pracowników Urzędu Bezpieczeństwa. Oddziały takie przydzielano przede wszystkim do powiatów na pograniczu.

STARE PROBLEMY

Jak wskazał Zbigniew Kudrzycki, badający powojenną sytuację w pasie dawnego pogranicza, od początku koegzystencja Mazurów i przybyszy, zwłaszcza tych pochodzących z Kurpiowszczyzny, daleka była od poprawności. Antagonizmy, mające dawny rodowód, po zakończeniu wojny jeszcze bardziej się pogłębiły. Podłoże wielu konfliktów kształtowała i potęgowała nieodparta chęć jak najszybszego wzbogacenia się przybyłych kosztem ludzi dotąd tu mieszkających. Nie mniejsze znaczenie miała też chęć błyskawicznego podniesienia swego prestiżu społecznego. Szczególnie tragiczne zdarzenia na tym tle miały miejsce na terenie powiatów: szczycieńskiego, piskiego, nidzickiego i ostródzkiego. Problemem charakterystycznym dla pogranicza stała się kwestia przejmowania najatrakcyjniejszych gospodarstw. Po wojnie wielu jechało do znanych sobie z okresu międzywojennego zagród i zajmowało je, niekiedy siłą wyrzucając właścicieli, nie respektując ich prawa do własności. Bywało, że zajmowano domostwa tymczasowo puste. Potem, po powrocie prawowitych gospodarzy z wojennej tułaczki, nowo osiedleni nie chcieli już ich opuszczać. Długo jeszcze tzw. gospodarstwa sporne stanowiły czynnik dezintegracji w pasie pogranicza. Przybyszy z południa drażniła inność mazurskiego świata, stanowiąca kolejne źródło konfliktów. Przed wojną byli tylko jego obserwatorami. Po jej zakończeniu odważnie i wyzywająco występowali przeciwko niej.

Ostoją mazurskości” – jak wykazywał Andrzej Sakson – były trwające przez wieki w podobnej formie społeczności wiejskie, niezależnie od języka, jakim władały, utrzymujące ze sobą bardzo bliskie, sąsiedzko-rodzinne związki. Grupy te starały się w jakiś sposób izolować od świata zewnętrznego, m.in. dzięki zaawansowanej samowystarczalności. Choć Mazurzy świadomie bądź nieświadomie przejmowali od niemieckiego sąsiedztwa pewne wzorce dotyczące życia czy gospodarowania, to jednak ciągle stanowili odrębną, niezależną grupę, wyróżniającą się w niemieckim otoczeniu. Związki te po wojnie zostały zachwiane albo i zniszczone. Kres wojny oznaczał dla Mazurów także koniec pewnej prosperity gospodarczej.

Większość przybyszy z terenów sąsiednich, z okolic Przasnysza, Mławy, Makowa, Kolna czy Myszyńca, była ludźmi prostymi, często wręcz prymitywnymi, nieorientującymi się w specyfice narodowościowej ludności żyjącej na pograniczu, ale i niebędącymi w stanie pojąć spotykanych tu zawiłości narodowościowych. Upraszczając – Mazurzy dla większości osadników indywidualnych, ale i przedstawicieli polskiej administracji byli po prostu „Niemcami”, których powszechnie potępiano, na co istniało, z wiadomych względów, przyzwolenie społeczne. Oni sami zaś – jak pisał Andrzej Sakson – „czuli się nade wszystko związani z rodzinną miejscowością i krajobrazem, z własnym domem i warsztatem pracy”. Początkowo akceptowali tę „nową Polskę” z przekonaniem, że w ich życiu nic się nie zmieni. Konflikty rodziły się także w sferze mentalnej. „Słabe wyrobienie społeczne i polityczne”, ubogość materialna i fanatyzm religijny, połączony z nietolerancją i szowinizmem, powodowały, że stojący na wyższym poziomie cywilizacyjnym, protestanccy, „kaleczący” język polski Mazurzy stawali się oczywistym celem zemsty dla przybyszy z południa. Po cichu Mazurów podziwiano, zazdroszczono im nawet poziomu, jaki osiągnęli, na zewnątrz jednak okazywano zupełnie inne uczucia. Nie darzono ich sympatią, pogardzano nimi, wielu wyrażało wobec nich wrogość. Często dochodziło do sytuacji, gdy do dawnych swych pracodawców – Mazurów, przybywali ich dawni pracownicy – biedota zza kordonu. Przybywali jednak nie jak dotychczas – jako pracownicy sezonowi czy przymusowi, lecz jako ludzie wolni, reprezentujący „naród zwycięzców”. Na długie lata „Kurp stał się w świadomości Mazurów synonimem brutalności i prymitywizmu”. Choć pracując tu przed wojną zazwyczaj nie mogli narzekać, to teraz, po jej zakończeniu, wsparci siłami milicji, traktowali tutejszych mieszkańców niemalże jak sprawców wybuchu wojny, ale i wszelkich nie szczęść, jakie nękały ich w przeszłości. Mszczono się „za wojnę”, za zbrodnie hitlerowskie, ale i za swoją niską pozycję społeczną, za ciężki los, czasem wynikający ze zwykłej nieudolności życiowej. Specyficzny problem pogranicza powstał na Działdowszczyźnie. Terenu tego, jako należącego do państwa polskiego przed wojną , nie objęto ustawodawstwem dotyczącym Ziem Odzyskanych. Mieszkających tu Mazurów, którym w czasie wojny przyznano obywatelstwo niemieckie, po jej zakończeniu potraktowano na równi z Niemcami, stracili więc wszelkie prawa własności. Co więcej, na mocy postanowienia tamtejszej rady narodowej zobowiązani zostali do pracy przymusowej. Taka sytuacja skłoniła wielu z nich do potajemnej, pod osłoną nocy, przeprowadzki na tereny „właściwych” Mazur, zazwyczaj do pobliskiego powiatu nidzickiego lub szczycieńskiego. Osobne zagadnienie stanowiło stereotypowe postrzeganie przedstawicieli społeczności żyjących kiedyś po dwóch stronach granicy, a potem w jednym państwie, ujawniające się w podziale: Polak – katolik, Niemiec – ewangelik.

Konflikty na pograniczu, dotyczące kwestii wyznaniowych, stanowiących element specyfiki mazurskiej, której wielu przybyszy nie chciało zaakceptować, przebiegały także na płaszczyźnie wyznań ewangelickich, zwłaszcza między Kościołem ewangelicko-augsburskim a metodystycznym i baptystycznym. Ich „dopełnieniem” były konflikty pomiędzy protestantami a katolikami. Zwłaszcza w pierwszym okresie dochodziło do zamykania się i izolacji poszczególnych grup, co łączyło się z konserwacją uprzedzeń i powstawaniem negatywnego, szablonowego postrzegania sąsiadów. Utrwalaniu stereotypów narodowościowych sprzyjało też zjawisko, polegające na tym, iż w pierwszych latach powojennych bardzo często na ulicy po wyglądzie i zachowaniu można było rozpoznać, kto skąd pochodzi. Uprzedzenia wobec osiedlających się grup przejawiały się także w uznawanych za uwłaczające określeniach typu: „autochton”, „repatriant”, „kresowiak”, „centralak”, „osadnik”, czy bardziej obraźliwych, jak: „Szwab”, „Luterak”, „Bose Antki”, „Złodzieje”, „Ruskie”, „Zabugole”. Zazwyczaj szablonowe myślenie było niwelowane dopiero po latach przez nowe pokolenia....".



źródło:
Tomkiewicz, Ryszard „Pogranicze po 1945 roku – nowa rzeczywistość, stare problemy” Komunikaty Mazursko-Warmińskie, 2006, nr 4(254) POJĘCIE „POGRANICZA”

całość dostępna tutaj:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz